Gdy w 1960 roku aż 17 państw w Afryce uzyskało niepodległość, wszystkim wydawało się, że zerwanie z kolonializmem przywróci godność jej mieszkańcom i pozwoli na wykorzystanie pełni potencjału tamtejszych społeczności. Rok Afryki rozbudził nadzieje, jednak pomimo wieloletnich starań o międzynarodowe uznanie i respektowanie praw Afrykańczycy wciąż mierzą się z systemową dyskryminacją, która przejawia się również w prawie międzynarodowym.
– W swoich badaniach przyglądam się afrykańskiemu podejściu do kwestii łamania praw człowieka oraz szkód wyrządzanych w środowisku przyrodniczym – mówi mgr Ikechukwu Ugwu, doktorant na Wydziale Prawa i Administracji UŚ. Pochodzący z Nigerii młody naukowiec w swojej pracy skupia się na prawie międzynarodowym publicznym, które nadal uniemożliwia równe traktowanie mieszkańców drugiego największego kontynentu Ziemi.
Ludy tubylcze poza prawem
W ramach konkursu Preludium finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki prawnik realizuje projekt pn. „Działalność biznesowa korporacji europejskich w Afryce: nowe podejście do ochrony praw ludów tubylczych i środowiska naturalnego z perspektywy prawa międzynarodowego”. Okazuje się bowiem, że obowiązująca definicja ludów tubylczych (indigenous peoples) nie uwzględnia społeczności afrykańskich, które przecież zamieszkiwały swoje ziemie na długo, zanim zetknęły się z europejskimi przybyszami.
– Według prawa międzynarodowego, aby określić jakąś społeczność ludnością tubylczą, muszą zostać spełnione dwa warunki: ich ziemie musiały zostać wcześniej najechane przez kogoś z zewnątrz, a także ludzie ci musieli zostać skolonizowani – tłumaczy mgr Ikechukwu Ugwu. – Gdy jednak spojrzymy na sytuację w Afryce, to większość osób identyfikujących się jako członkowie ludów tubylczych nie żyje z Europejczykami, którzy ich skolonizowali. Sytuacja różni się od tej, z którą mierzą się autochtoni np. w Nowej Zelandii, Australii czy USA.
Prawnik wyjaśnia, że w obrębie Unii Afrykańskiej (UA) zrzeszającej 55 państw poparcie zyskuje socjologiczno- -psychologiczne podejście przy określaniu ludów tubylczych. Zamiast ścisłej definicji proponowana jest pewna charakterystyka uwzględniająca aspekty, takie jak szkody, jakie dana społeczność ponosi w wyniku zanieczyszczenia środowiska, odebrania zasobów naturalnych czy dyskryminacji przez rząd.
Męczennik z ludu Ogoni
Po tym, jak Ken Saro-Wiwa zaczął głośno mówić o nadużyciach Shella, zainteresował się nim nigeryjski rząd, który posiadał znaczne udziały w koncernie naftowym i nie odpowiadało mu, że jeden z obywateli zwraca uwagę na zanieczyszczenie środowiska oraz łamanie praw człowieka przez przedstawicieli przedsiębiorstwa. W 1995 roku aktywista wraz z kilkoma innymi osobami ze swojej społeczności został skazany na powieszenie. Pomimo protestów międzynarodowej opinii publicznej władze Nigerii wyrok wykonały.
– Przypadek Ken Saro-Wiwy wciąż jest dyskutowany. On sam wywodził się z ludu Ogoni, który identyfikuje się jako ludność tubylcza. Po jego śmierci sprawa przeniosła się do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych na mocy Alien Tort Statute, który umożliwiał nie-Amerykaninowi wniesienie do sądu sprawy dotyczącej międzynarodowego naruszenia praw człowieka – mówi mgr Ikechukwu Ugwu.
Doktorant tłumaczy, że od jakiegoś czasu system ten nie jest efektywny, ponieważ Sąd Najwyższy USA uznał, że jeśli wszystkie rzekome nadużycia odnotowano poza krajem, nie ma podstaw, by sprawa odbywała się na terenie Stanów Zjednoczonych.
Proces dotyczący łamania praw ludu Ogoni ostatecznie został przeniesiony do Holandii, gdzie toczy się od 2016 roku. Obywatele domagają się od Shella i nigeryjskiego rządu rekompensaty za wszystkie straty, napotykają jednak liczne przeszkody. Obecne władze wciąż mają silne związki z koncernem, a to utrudnia dopominanie się sprawiedliwości.
Dwie twarze
Wspomniana sprawa w Nigerii to przykład tragicznego w skutkach połączenia demoralizacji lokalnej władzy z brakiem wystarczającej kontroli międzynarodowych koncernów, którym w Afryce praktycznie nikt nie patrzy na ręce. Na to pierwsze wpływ mają (lub mogliby mieć) obywatele, drugie z kolei jest wypadkową ogólnoświatowych tendencji.
– Afrykańczyków nie traktuje się w prawie międzynarodowym na równi z innymi. Dużo mówi się o zmianach klimatu i konieczności zmniejszenia emisji CO2, ale zachodnie korporacje zamiast podjąć te kroki, przenoszą swoje działania z Europy i Ameryki na ziemie Afryki – podkreśla doktorant z WPiA UŚ.
Temat ten podniesiony został zresztą na odbywającej się w grudniu 2023 roku w Dubaju Konferencji Narodów Zjednoczonych – COP28. Poruszono tam m.in. kwestię odpowiedzialności najbogatszych i emitujących najwięcej CO2 krajów za szkody, jakie w wyniku antropogenicznych zmian klimatu ponoszą obywatele państw najbardziej narażonych na ich skutki. Spora ich część znajduje się właśnie w Afryce, w której w ostatnich latach odnotowuje się coraz dotkliwsze skutki suszy czy gwałtownych powodzi (m.in. Kenia, Somalia czy Etiopia), powiązanych z zachodzącymi obecnie zmianami klimatu. Warto przy tym podkreślić, że w skali świata Afryka ma najniższy wkład w emisję CO2, choć jest to drugi największy kontynent na Ziemi. Największymi emitentami pozostają Chiny oraz Stany Zjednoczone.
Wpływ potężnego kraju
Formy dyskryminacji państw afrykańskich mogą przyjmować różne oblicza, choć bywają przedstawiane jako wyraz troski np. o obywateli danego państwa. Silniejsze kraje, jak np. USA czy Francja, posuwają się czasem do szantażu, w którym swoje finansowe wsparcie uzależniają od pewnych warunków, które partner bezwzględnie musi spełnić. Osoby wychowane w zachodniej kulturze działania tego typu postrzegają jako uzasadnione, bo najczęściej podyktowane troską o prawa człowieka, ale dla Afrykańczyków są przykrym przypomnieniem kolonializmu.
Przykładem jest Uganda, w której prezydent Yoweri Museveni bardzo zaostrzył prawo przeciwko społeczności LGBTQ. Przepisy wprowadzone w 2023 roku nakładają karę śmierci w przypadku „ciężkiego homoseksualizmu” (aggravated homosexuality).
– Oczywiście prawo to dyskryminuje społeczność LGBTQ+, jednak środki, jakie podjęły USA i pozostałe państwa zachodnie, by zmusić Ugandę do zmiany swoich praw, jest przypomnieniem kolonializmu. Grożenie Ugandzie wycofaniem pomocy jest prześladowcze (bullish). Jednocześnie afrykańscy przywódcy powinni zaniechać ustanawiania takich praw, które są krzywdzące dla jakichkolwiek mniejszości, włączając w to LGBTQ, ludność tubylczą czy także politycznych opozycjonistów – mówi mgr Ikechukwu Ugwu.
Prawnik wyjaśnia, że w Afryce nadal bardzo silne jest przywiązanie ludzi do kultury oraz religii i żadnego z tych aspektów nie należy bagatelizować. Jeśli ktoś z zewnątrz próbuje pouczać obywateli danego kraju na temat ich własnego sposobu życia, trudno dziwić się ich poirytowaniu. – To wręcz powiedzenie wprost: „Nie wiesz, co robisz” – dodaje doktorant.
Suwerenność NIE ponad wszystko
Świat wciąż jednak podporządkowany jest systemowi, który ustanowiono po zakończeniu II wojny światowej. W dzisiejszych realiach wymaga on jednak przewietrzenia i dostosowania do obecnej sytuacji. Rada Bezpieczeństwa ONZ od początku swego istnienia trwa w składzie, w którym nie ma ani jednego kraju afrykańskiego czy z Ameryki Południowej. Podczas gdy populacje Chin lub Europy stale maleją (kryzys demograficzny jest dla tych regionów jednym z poważniejszych wyzwań XXI wieku), w Afryce liczba ludności gwałtownie wzrasta, co również przekłada się na rosnące aspiracje jej obywateli, domagających się lepszej reprezentacji w międzynarodowych organach władzy.
Wyraźnie zauważalny jest też opór Unii Afrykańskiej wobec wielu postanowień Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze (ICC), które według Afrykańczyków naruszają ich suwerenność, nawet jeśli słusznie domagają się ukarania zbrodniarzy winnych cierpień tysięcy ludzi.
– Kiedy w 2015 roku ICC wezwało władze Republiki Południowej Afryki do aresztowania prezydenta Sudanu Umara al-Baszira za zbrodnie ludobójstwa, ówczesny prezydent RPA Jacob Zuma odmówił – mówi mgr Ikechukwu Ugwu. Prawnik wyjaśnia, że podobne próby oporu mają na celu zachowanie przez członków UA większej kontroli nad własną polityką. Dodaje jednak, że walka o podmiotowość nie powinna się odbywać kosztem praw człowieka czy środowiska.
– Afrykańscy liderzy powinni stać się bardziej odpowiedzialni. Nie powinni czekać, by ktoś z zewnątrz rozwiązał ich problemy. Swoje badania prowadzę m.in. po to, by uświadomić innych i przyczynić się do tej zmiany – podsumowuje młody naukowiec.