Czytanie to podróżowanie

Jest luty, karnawał w pełni, ferie też w pełni. Niestety, oba te pogodne w normalnych czasach wydarzenia okrył cień kolejnej fali pandemii, kryzys na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej i w ogóle jakaś taka niejasność co do przyszłości. Za chwilę zacznie się nowy semestr, a my jeszcze nie możemy być pewni, w jakiej formie będą się odbywać zajęcia. Czy w ogóle jest szansa na wznowienie kontaktów naukowych, ukochanych przez uczonych konferencji (ileż świata można przy okazji zwiedzić!)? I pomyśleć, że jeszcze całkiem niedawno (choć dla niektórych to prehistoria) kontakty naukowe odbywały się głównie przy pomocy wymiany listów i z rzadka podróżowano. Owszem, Aleksander von Humboldt sporo podróżował, ale rzekłbym, że to należało do jego emploi. Dzięki tym podróżom dowiedziel iśmy się o dżunglach, morzach i pasmach górskich. Humboldt przybył też na Śląsk, ale mniej jako uczony, raczej jako inspektor górniczy na posadzie króla pruskiego (Bergassessor cum voto, Bergrat, później Oberbergrat, a w końcu Ber gmeister) . W Tarnowskich Górach i w Ozimku oglądał maszyny parowe, z których wówczas słynął Górny Śląsk. Owe maszyny musiały być szeroko znane w ówczesnym świecie, skoro oglądał je także Jan Wilkołaz Goethe, skądinąd znany poeta, ale także miłośnik postępu technicznego.

Inni przedstawiciele nauki nie wybierali się zbyt często poza swoje miejsce zamieszkania. Koronnym przykładem jest Emanuel Kant, który całe życie spędził w rodzinnym Królewcu, obecnie Kaliningradzie. Nawiasem mówiąc, już po wyzwoleniu z sowieckiej strefy wpływów odwiedziłem kiedyś Kaliningrad i nie mogłem się tam doszukać śladów Królewca ani nawet Koenigsbergu. Śródmieście – typowa dekoracja do katastroficznego filmu zatytułowanego Dzień po o wybuchu bomby atomowej. Z zabudowy centrum nie zostało prawie nic, a słynne wyspy na Pregole, niegdyś gęsto zabudowane, były wtedy kompletnie puste. Na większej stały jedynie ruiny katedry, a do jej murów był przytulony grobowiec Kanta – trzeba przyznać, że odrestaurowany z wielką pieczołowitością. Kaliningradczycy jeszcze dziś pamiętają o wielkim filozofie, a przynajmniej pamięć tę kultywują. Wciąż można zobaczyć słynne mosty królewieckie, które były początkiem teorii grafów.

O nich napisał rozprawę słynny Leonard Euler, szwajcarski matematyk, który większość życia spędził w Petersburgu. Jak napisał Laplace, inny wielki matematyk: Czytajcie Eulera, czytajcie go – jest mistrzem nas wszystkich. To było w XVIII wieku, dokładniej w drugiej jego połowie. Niecały wiek wcześniej działali Izak Newton i Godprzyd Wilhelm Leibniz. Obaj byli twórcami rachunku różniczkowego, podstawowego narzędzia analizy matematycznej i wszystkich gałęzi matematyki wywodzących się z niej. Niestety każdy z nich uważał, że to do niego należy splendor „ojcostwa” tego pojęcia. Nie mogli się spotkać na międzynarodowej konferencji, więc byli skazani na dowodzenie swoich racji listownie. Newton spędził ostatnie 25 lat swojego życia na bezskutecznym przekonywaniu współczesnych, że to on wymyślił pojęcia pochodnej i całki, a Leibniz był plagiatorem. Paradoksalnie, dzisiaj podstawowy wzór rachunku całkowego nosi nazwę wzoru Newtona-Leibniza. Newtonowi zawdzięczamy też słynne zdanie: Jeśli widzę dalej, to tylko dlatego, że stoję na ramionach olbrzymów, które z kolei jest parafrazą opinii wygłoszonej przez Bernarda z Chartres – ale to zupełnie inna historia dotycząca metafizycznego faktu, że uczeni odkrywają prawdy znane już wcześniej.

Interesujące są również dzieje rodu Bernoullich, szwajcarskich matematyków, którzy rywalizowali ze sobą i stanowią jedną z niewielu „dynastii” uczonych w dziedzinie matematyki. Oni też rzadko podróżowali, a raczej pisali i czytali. Właśnie: czytanie to podróżowanie, jak mówi dewiza biblioteki zespołu szkół w Gorzowie, gmina Chełmek. Coś w tym jest i może dlatego słuchając radia, dość często słyszę reklamy czytania. Akurat nienormalne czasy, w jakich przyszło nam żyć, umożliwiają oddanie się tej pierwszej formie przemieszczania. Więc czytajmy!