Dyktat dyktanda

Wiele wiemy o Stanisławie Lemie, czytamy i podziwiamy jego powieści SF, ale chyba niedoceniona jest książeczka, na którą składa się zestaw ortograficznych tekstów szkoleniowych, które dla swego siostrzeńca stworzył „wujek Staszek”. Młodzieniec, w upalne wakacyjne dni dręczony oryginalnymi dyktandami czasem przypominającymi dydaktyczne, acz pełne okrucieństwa bajeczki Stanisława Jachowicza, mimo wysiłków sławnego wuja ortografii nie opanował.

W zbiorku pt. Dyktanda czyli... w jaki sposób wujek Staszek wówczas Michasia – dziś Michała – uczył pisać bez błędów (2001) Stanisław Lem mówi o dyktacie zamiast dyktandzie. Czy to zastępstwo, którego źródło tkwi w podobieństwie obu wyrazów, jest celowe, czy to typowa pomyłka freudowska?

Oba słowa mają wspólne łacińskie źródło: słowa dictando ‘dyktując’ i dicto ‘powtarzam słowa, dyktuję’. Gra słowna wykorzystująca pokrewieństwo wyrazów, których znaczenia się rozeszły, i ich podobieństwo dźwiękowe dobrze oddaje ideę dyktanda: konieczności zapisu tego, co nauczyciel dyktuje, zmuszając ucznia do bezwarunkowego podporządkowania się wyborom leksykalnym autora tekstu. Tu nie ma możliwości negocjowania użycia danego wyrazu, zamieniania go na mniej skomplikowany pod względem pisowni synonim.

Dyktanda pisze się na lekcji, w przestrzeni oficjalnego dyskursu szkolnego. Tu sprawa jest jasna: umiesz zapisać dyktowane słowo poprawnie lub nie umiesz. Od tego zależy ocena.

Ale kiedy kładziemy ręce na klawiaturze laptopa czy uruchamiamy kciuki, pisząc na smartfonie, wtedy „hulaj, dusza, piekła nie ma!”. Furda zasady, reguły, normy! Jestem, jaki/jaka jestem, piszę, jak chcę. Przecież jestem indywidualistą/indywidualistką, żyję wśród indywidualistów. Może i nie znam ortografii, ale co z tego? Liczy się to, że piszę, a nie to, co piszę, a tym bardziej – jak piszę. Jestem przecież kreatywny/kreatywna i eksperymentuję z zapisem słów. Pisać każdy może. To przecież nietrudne, wystarczy ignorować zasady ortografii; historia literatury daje przykład buntu przeciw tradycji: futurystyczny manifest „Nuż w bżuhu. 2 jednodńuwka futurystów” (1921).

Stosowanie niekonwencjonalnego zapisu: graficzne anglicyzowanie polskich wyrazów i rzadsze ortograficzne polonizowanie słów języka angielskiego wzbogaca opinię o piszącym o cechę biegłości w posługiwaniu się językiem globalnym. A poza tym dzięki takim praktykom można uniknąć sankcji na portalach społecznościowych.

„Cezara nie obowiązuje gramatyka” – mówili antyczni rzymianie. A czy współczesnych cezarów obowiązuje ortografia? Odpowiedź nie powinna budzić wątpliwości, ale przecież im też zdarzają się wpadki i wypadki: *nie mogę uwieżyć, *chańba, *w bulu i nadzieji – i to tylko wierzchołek góry lodowej ignorancji ortograficznej.

A wystarczy pamiętać, że na wizerunek – osoby publicznej i everymana – składają się wygląd, mowa ciała, postawa, reputacja, styl komunikacji, w tym język i posługiwanie się nim w mowie i w piśmie. Błąd ortograficzny może dużo kosztować. W dodatku „Błędy ortograficzne to takie literackie odciski palców człowieka” (Stephen King). Lepiej ich nie zostawiać, zwłaszcza że mogą wiele powiedzieć o piszącym, skoro „Każdy błąd ortograficzny jest wyrazem jakiegoś pragnienia” (Marcel Proust).