Mgr Paweł Żmuda jest nauczycielem języka polskiego od 12 lat, uczy w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 11 w Zabrzu. Nauczyciel i uczennica współpracują od 6 lat i mają na koncie wiele sukcesów – Dorota Kołodziej jest finalistką i laureatką konkursów przedmiotowych i olimpiady z języka polskiego. W rozmowie nauczyciel i uczennica dowodzą, że relacja mistrza, który jest autorytetem, i ucznia, który ma prawo wyrażać swoją opinię, jest możliwa.
Pierwsza lekcja języka polskiego
DOROTA KOŁODZIEJ: Pierwsze lekcje wspominam dobrze. Na początku pokazał nam pan film Stowarzyszenie umarłych poetów i mieliśmy napisać recenzję. Napisałam w niej, że nie ma takich nauczycieli, jak główna postać, i że nie wyobrażam sobie takiej relacji. Byłam pewna, że tekst przejdzie bez echa, ale było inaczej. Pan rzeczywiście chciał zrozumieć ten tekst, podyskutować o nim. W tym momencie zobaczyłam, że po drugiej stronie też jest człowiek, dla którego może być ważne to, co myślę. Kilka lekcji później postanowiłam dać panu teczkę ze swoimi wierszami. Byłam ciekawa, co pan o nich powie, i poniekąd był to test tego, jak może wyglądać nasza współpraca. Pan je przeczytał, rozmawialiśmy na ich temat i wtedy pomyślałam, że to może być początek ciekawej relacji.
PAWEŁ ŻMUDA: Rzeczywiście tak było, chociaż w pamięci mam, że to właśnie lektura Twoich wierszy pokazała mi, że mam do czynienia z jakimś fenomenem. Bo te utwory dwunastolatki, napisane jeszcze w szkole podstawowej, były niezwykle dojrzałe i świetne. Zresztą zdobywałaś później dzięki tym wierszom wysokie miejsca w konkursach poetyckich dla dorosłych. Była w nich widoczna Twoja świadomość – trochę zbuntowany sposób patrzenia na świat. Były dosyć oszczędne w formie, wycyzelowane, intelektualne. Znalazło się w nich trochę Różewicza, Herberta. Twoja twórczość zwróciła moją uwagę, chociaż teraz przypominam sobie, że rzeczywiście zainteresowała mnie recenzja i odczytywałem jej fragmenty na lekcji.
Tak, to było straszne doświadczenie.
Wiem, że niektórzy uczniowie mogliby się za coś takiego obrazić, ale chciałem pokazać innym, jak można pisać. Zwróciłem na Ciebie uwagę już na pierwszej lekcji, bo jesteś osobą, która wyróżnia się sposobem mówienia, bogatym słownictwem. Inni nauczyciele również to dostrzegli. Historia z wierszami ma swój dalszy ciąg. Po pierwszych rozmowach zorganizowaliśmy spotkanie poetyckie w podziemiach szkoły. To było ciekawe doświadczenie, bo rzadko można skonfrontować swoją interpretację z autorem. Ty też czytałaś swoje wiersze i po raz pierwszy zaistniałaś na forum szkoły. Od początku klasy pierwszej uczęszczałaś również na kółko polonistyczne i przygotowywaliśmy się do konkursu przedmiotowego. Na początku pracowaliśmy tylko na spotkaniach koła, standardowo realizowaliśmy zagadnienia wymagane do konkursu. Później jednak doszedłem do wniosku, że praca z tak wyjątkowym uczniem wymaga zdecydowanie więcej czasu i lepszego przygotowania. W 2 klasie gimnazjum zostałaś laureatką i w zasadzie nie mieliśmy celu. W tamtym momencie wykraczałaś znacznie ponad poziom gimnazjum. Było widać po tym, jak siedzisz na lekcji, że się nudzisz, trochę irytujesz, gdy powtarzałem po raz kolejny coś, co już od dawna wiesz.
Powtórzenie jest matką nauki...
Tego też chciałem Cię nauczyć, ale rozwiązaniem była praca indywidualna i zaczęliśmy przygotowywać się do olimpiady licealnej w gimnazjum. Omawialiśmy lektury, rozwiązywaliśmy testy. Tak zostałaś w 1 klasie laureatką olimpiady i poznałaś prawie wszystkie lektury, chociaż do dzisiaj nie omówiliśmy moich ukochanych Chłopów. Chyba do tej pory ich nie przeczytałaś.
Tak, nie przeczytałam, przyznaję się.
Później zostałaś studentką z dużą wiedzą, ale też z pewnymi brakami w podstawach, które możemy uzupełniać.
Ja to widzę nieco inaczej. To, o czym Pan mówi, pewnie z perspektywy dydaktycznej jest bardzo ważne – że mamy cel, że osiągamy sukcesy na kolejnych etapach konkursów. Tak pracuje się po prostu z uczniem zdolnym, a w naszym przypadku było inaczej, ponieważ nie przerabialiśmy punkt po punkcie wymagań. Pan naprawdę myślał o tym, co może mnie zaciekawić w literaturze. Okazało się, że pewne zainteresowania kulturowe i poglądy mamy podobne. Gdy zainteresowała mnie Dżuma, Pan proponował, bym przeczytała Obcego. Pan pamiętał, że podobała mi się Ferdydurke, i sugerował Trans-Atlantyk. Przy okazji jakiejś dyskusji dodatkowo weszliśmy w reportaż i Kapuścińskiego, który niekoniecznie jest w wymaganiach do konkursów. Cyklicznie spotykaliśmy się i rozmawialiśmy o książkach. I to rzeczywiście było rozwijające. Towarzyszyły temu cele „logiczne”, bo olimpiada, konkurs. Dla mnie jednak istotne było to, że mam kogoś, z kim mogę porozmawiać o tym, co czytam, czyli o tym, co myślę o świecie.
Tak było w 3 klasie gimnazjum. Szukałem książek, które odpowiadałyby Twoim zainteresowaniom i nie były wyłącznie z listy lektur. W pewnym momencie zaczęliśmy rozmawiać jak równy z równym. Teraz bym powiedział, że ta relacja zaczyna się odwracać.
Nie przesadzałabym.
Nie przesadzam. Początki nauki są standardowe, trzeba ćwiczyć gramatykę, opanować terminologię, poznać epoki literackie. Nauczyłaś się tego bardzo szybko i dotarliśmy do momentu, w którym wszystko wiedziałaś. Wtedy w zasadzie o tych lekturach my już po prostu rozmawialiśmy, nie jak w szkole, skupiając się na genezie czy charakterystyce bohaterów. Tego nie robiliśmy, bo to było poniżej Twojego poziomu. Musiałem znaleźć nowy sposób na omawianie lektur, co wiązało się z czytaniem tekstów naukowych, doszkalaniem się i szukaniem nowych dróg interpretacyjnych. Zaczynaliśmy wspólnie wchodzić na zdecydowanie wyższy poziom, a nasze rozmowy na temat lektur zamieniły się w ożywione dyskusje.
Cechy dobrego mistrza i dobrego ucznia
Za sukcesem tej relacji stoi podobne spojrzenie na świat, poglądy, ale i to, że mamy w sobie odrobinę cynizmu i dystansu. Jestem nauczycielem nieschematycznym, który ma dystans do siebie i do systemu szkolnictwa. Nie wychodzę z założenia, że skoro jestem nauczycielem, to swój przedmiot muszę traktować śmiertelnie poważnie, a uczeń nie jest dla mnie partnerem do rozmowy.
Zgadza się. Czytanie Gombrowicza pokazało mi, że podobnie myślimy o świecie. Pana otwarcie było dla mnie istotne. W podstawówce czułam się dość mocno „upupiona”. Wtedy nie potrafiłam poradzić sobie z rolą ucznia. Otwartość jest słowem kluczem – otwartość na innego. Pan przyjął z góry – mimo iż zdecydowanie mniej wiedziałam, nie przeczytałam tylu książek, a wielu koncepcji i pojęć nie rozumiałam – że można mnie traktować po partnersku, wysłuchać moich opinii, porozmawiać. Ważna była dla mnie świadomość, że Pan również doczytuje i nie wychodzi z założenia, że wszystko wie. Mistrz czasami też może czegoś nie wiedzieć. Istotne jest, że sukcesem dobrej relacji jest praca i zaangażowanie z dwóch stron.
Ważna jest pracowitość. Gdybyś nie poświęciła dużo czasu na czytanie i uczenie się, nie osiągnęłabyś tak wiele. Masz dar samodzielnego i logicznego myślenia. Zawsze w precyzyjny sposób formułujesz myśli.
Studia
W liceum osiągnęliśmy cel bardzo wcześnie, bo w pierwszej klasie. Pytanie, co ze mną zrobić, było coraz bardziej palące. Czasami dawałam wyraz mojemu zniecierpliwieniu w dość niekulturalny sposób. Nudziłam się.
Było kulturalnie, ale można było zauważyć, że lekcje są dla Ciebie męką, i nie dziwiłem się temu.
Mój rok starszy kolega był w podobnej sytuacji, ale znalazł rozwiązanie. Trafił na uniwersytet, będąc w liceum. Zainspirował mnie. Udałam się do wychowawcy, potem do dyrektor szkoły, żeby porozmawiać, co dalej. Wiedziałam, że na Uniwersytecie Śląskim jest Kolegium ISM, które daje różne możliwości kształcenia. Pani dyrektor pomogła mi umówić się na spotkanie z prof. Ryszardem Koziołkiem. I właściwie ta rozmowa zadecydowała o tym, że dziś tu jestem. Znalazłam się na uczelni dzięki dwustronnej życzliwości – swojej szkoły oraz Kolegium ISM. Niestety nie wszyscy mają tyle szczęścia. Bardzo boleję nad tym, że nie ma jakichś systemowych rozwiązań dla olimpijczyków. Wielu moich znajomych nie dostało takiej szansy. Ja na szczęście tak i mogę teraz – już na uczelni – znajdować kolejnych mistrzów. Właśnie mistrzów, bo uważam, że liczba mnoga jest w tym przypadku konieczna.