Pierwsza edycja konferencji „Przed i po”, która miała miejsce rok temu, skupiała się wokół postaci i dorobku Brunona Schulza. Celem drugiej była próba poszukiwania odpowiedzi na trzy pytania. Po pierwsze, skąd wziął się Witold Gombrowicz? Po drugie, jak jego dzieło funkcjonuje w polskiej i europejskiej kulturze po śmierci pisarza? I po trzecie, najtrudniejsze pytanie, jakie są przyczyny niewysłuchania lekcji Gombrowicza dotyczącej polskości, patriotyzmu, historii i tradycji?
Współorganizatorem wydarzenia był Instytut Nauk o Literaturze Polskiej im. Ireneusza Opackiego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, zaś jego pomysłodawcą prof. zw. dr hab. Józef Olejniczak.
Na zaproszenie organizatorów do Zabrza przyjechało ponad dwudziestu specjalistów, którzy swoje badania poświęcili postaci pisarza, ale także goście specjalni – Rita Gombrowicz, wdowa po pisarzu, i Klementyna Suchanow, autorka głośnej i nagradzanej biografii autora Ferdydurke.
Konferencja rozpoczęła się od referatu prof. dr. hab. Krzysztofa Uniłowskiego. Mówił on m.in. o wpływie Gombrowicza na kolejne pokolenia pisarzy, które czytały i zrozumiały jego przesłanie. Wciąż jednak nie ma nikogo, kto dorównywałby mu stylem i sposobem przekonywania. Kolejne trzy referaty zaprezentowali najważniejsi w Polsce badacze twórczości Witolda Gombrowicza: prof. dr hab. Jerzy Jarzębski (Stan współczesny Gombrowiczowskiego śmiechu), dr Janusz Margański (Cóż po Gombrowiczu) i dr Łukasz Garbal („… wielkim patriotą był” Gombrowicz wobec Polski). Prof. Jarzębski mówił m.in. o walce, która toczy się w środowiskach prawicowych i lewicowych chcących mieć mistrza po swojej stronie, sam Gombrowicz zaś miał poglądy lewicowe. Dr Margański, literaturoznawca, tłumacz i scenarzysta, przywołał zasmucającą sytuację wykreślenia dzieł pisarza z listy lektur szkolnych, co ma swoje negatywne konsekwencje w edukacji. Ostatnie wystąpienie dr. Garbala skupiało się na funkcji twórczości Gombrowicza – jest ona oczyszczająca. W kontekście obchodów odzyskania przez Polskę niepodległości dr Garbal przywołał słowa pisarza: „Niepodległość nie daje wolności”. Mówił, że Gombrowicz był Polakiem doprowadzonym do ostateczności przez historię, co miało wpływ na odbiór jego dzieł, pisarza jednak nie interesowało bycie „patriotą na klęczkach”. Myśli Gombrowicza należy traktować jako odtrutkę na współczesne szaleństwo, ale i jako lekcję uczącą nieufności wobec wszelakich ideologii.
Rozmowę z gościem honorowym, Ritą Gombrowicz, prowadził Tomasz Tyczyński, a tłumaczyła Agnieszka Kinel. Rita Gombrowicz mówiła o codziennych trudnościach w zarządzaniu dorobkiem pisarza oraz o pisaniu książki poruszającej m.in. ten temat. Ma ona być także próbą zrozumienia tego wyjątkowego okresu „zamknięcia z pisarzem wolnościowym”, który na lata zawładnął jej życiem. Szczególnym wątkiem był powrót do dzienników Gombrowicza, Kronosa. Podkreślała, że jest w nich prawda o pisarzu, ich relacji, chociaż zdarzają się tam opisy sytuacji, które ona inaczej zapamiętała.
Ważnym punktem konferencji było spotkanie prowadzone przez dr. Janusza Margańskiego z Klementyną Suchanow. Rozmowa skupiła się wokół biografii Gombrowicza. Jedną z ważniejszych myśli było stwierdzenie autorki, że pisarz w życiu szedł na pewne kompromisy (np. zgoda na pracę w banku), ale już w twórczości nie było takiej możliwości.
Agnieszka Markowska
Klementyna Suchanow o pracy nad biografią Gombrowicza, problemach z nią związanych i nowych odkryciach
Czy przystępując do pracy, miała Pani wzór idealnej biografii?
– Przy podejmowaniu się pisania o Gombrowiczu miałam obmyśloną koncepcję książki. Później jednak spotkałam się z wieloma pytaniami, m.in. od wydawcy, typu: na czym się wzoruję? A ja nie miałam żadnego wzoru. Doszłam do wniosku, że muszę mieć bardziej wyszukaną odpowiedź na wciąż powracające pytanie. To był moment, w którym zaczęłam przyglądać się innym biografiom, ich strukturze, jak są zrobione, ale żadna z nich mnie nie satysfakcjonowała. W przykładach polskich biografii nie było ani jednej, która odzwierciedlałaby moje wyobrażenia i wymagania, chociaż trafiłam na książkę o Samuelu Becketcie Jamesa K. Knowlsona. Widać w niej dużo dobrej i rzetelnej pracy.
A jak wyglądał proces twórczy?
– Wiedziałam, jak biografia ma wyglądać. Od początku miała być związana z miejscami istotnymi dla Gombrowicza. Książka za pomocą dziesięciu wybranych miejsc prowadzi przez życie pisarza. W planie było zachowanie ścisłej chronologii bez retrospekcji. Opowieść miała iść linearnie, czyli przykładowo pisząc o Ferdydurke, skupiałam się na konkretnym roku bez pisania o tym, co działo się dalej. Chciałam pokazać życie Gombrowicza w danym momencie, czyli tak, jak on je przeżywał. To pomagało się wczuć w wiszące nad nim znaki zapytania dotyczące przyszłości, którą my już znamy. A Gombrowicz nie wiedział, że będzie wielkim artystą, na co oczywiście miał wielką ochotę, ambicję, ale i wątpliwości z tym związane. I żeby lepiej wczuć się w tę niepewność Gombrowicza, poczuć jego bagaż kompleksów, który ze sobą nosił, poprowadziłam opowieść bez żadnych wycieczek w przyszłość. Wiedziałam także, że muszę wymyślić język, który nie będzie się narzucał, bo charakterystyczny język Gombrowicza jest dominujący. Musiałam się wycofać, skryć, by opowieść była neutralna i czysta, co sobie jasno zdefiniowałam na początku. Ważne było także, aby powieść nie stała się polonocentryczna, bo przecież przebiega w kilku kontekstach kulturowych. Przeważnie patrzymy tylko przez ten jeden, nam bliższy, a to błąd. W pewnym sensie tę historię musiałam odpolonizować. Gombrowicz był artystą poruszającym się w różnych kulturach, podobnie jak jego dzieła. Przykładowo przez Argentyńczyków jest on prowokacyjnie uważany za pisarza argentyńskiego. Gombrowicz wciąż jest postrzegany jako część tamtego życia artystycznego, wciąż powoduje pewien ferment. Inaczej funkcjonuje we Francji czy w Niemczech. To pokazuje, jaki można mieć wpływ, pisząc tylko po polsku i będąc znanym wyłącznie z tłumaczeń. Potrzebne było spojrzenie nie tylko przez Gombrowicza Polaka, ale także Gombrowicza Argentyńczyka. Oprócz odpolonizowania chciałam, aby książka była napisana dla młodego pokolenia. Czyli nie kierowałam jej do prelegentów konferencji gombrowiczowskich. Książka ma być pomocna w pierwszym spotkaniu z pisarzem. Z tego względu zdecydowałam się na pisanie o rzeczach dla mnie – i tutaj na konferencji – obecnych i oczywistych. W tej biografii jest wiele wątków historycznych, politycznych, które pokazują życie na tle konkretnych wydarzeń. Starałam się nie przedstawiać ich zbyt upraszczająco, ale wpleść je w opowieść, by bardziej obeznany czytelnik nie poczuł się urażony, a mniej oczytany – naturalnie tę wiedzę wchłonął. Nie chciałam, by wyszedł z tego banalny wykład oczywistości.
Czy w trakcie pisania były momenty szczególnie trudne, uprzykrzające pracę? Jak wyglądał czas pozyskiwania materiałów, sprawdzania informacji u źródeł?
– Każda część miała swoją specyfikę. Najtrudniejszy był okres wojenny, ponieważ jest mało materiałów z tego czasu. Próbowałam weryfikować pewne wątki, ale to nie było łatwe. Były również problemy z tak zwaną częścią francuską. Wydaje się, że im bliżej naszych dni, tym łatwiej powinno wyglądać odnajdywanie materiałów, ludzi wciąż żyjących i pamiętających Gombrowicza. Okazało się, że Francuzi są bardzo niechętni rozmowom o sprawach prywatnych czy wątkach homoseksualnych. To było dla mnie zaskoczeniem. Kod francuski, sposób rozmowy, jest inny od tego, do którego byłam przyzwyczajona w Polsce i krajach latynoskich. Błędem było też założenie, że okres polski Gombrowicza został dokładnie przebadany i opisany. Tu spotkało mnie wiele niespodzianek, gdy zabrałam się za weryfikację. Cenię sobie samodzielne docieranie do źródeł, dokąd to jest możliwe. Okazało się, że przy moim standardowym podejściu do pracy, czyli rozpoczynaniu badań od zera i przy pewnym obniżonym zaufaniu do stanów zastanych, natknęłam się na wiele pominiętych wątków. Dotyczyło to m.in. matki Gombrowicza i pewnych tematów rodzinnych. Opowieść o matce wyszła bardzo pogłębiona. Pamiętam dzień, w którym wychodziłam z Biblioteki Narodowej, gdzie znalazłam jej teksty publikowane w prasie ziemiańskiej. Nikt nie wiedział o tym, że pisała i że były to mocne, feministyczne artykuły. Sama robota biografa to mieszanina pracy psychologicznej, oczywiście także warsztatowej, ale i „kreta” archiwalnego czy detektywa. W moim przypadku wiązała się także z podróżami i pracą reporterską.
Czy w trakcie pracy nad biografią Gombrowicza był moment przełomowy, który zmienił Pani myślenie, wyobrażenie o nim jako pisarzu, człowieku?
– Z Gombrowiczem już od lat egzystuję. Mogę zatem powiedzieć, że miałam spektrum tego, co może mnie spotkać, gdzie będą problemy, rafy do pokonania, a które wątki powinny być łatwiejsze do przebadania. Niespodzianką był wspomniany temat matki, ale również wątek przyjaźni z Brunonem Schulzem. Nie sądziłam, że będzie to osobny rozdział, a wyłącznie wplecione w opowieść informacje. Trudny był także rok 1963, nagonka na Gombrowicza, kiedy przebywał w Berlinie Zachodnim. Ten rozdział wiele mnie kosztował, nie ze względu na szukanie materiałów. Ta historia jest silnie naznaczona polityką, wewnętrznymi, partyjnymi rozgrywkami między KC PZPR a służbami. Nie mogłam tego opisać w sposób, jaki stosowałam w innych rozdziałach, ponieważ wyszłaby z tego rozprawa nadająca się na konferencję. Wiele razy przerabiałam materiał tak, by przeprowadzić czytelnika dość swobodnie przez ten etap. Później były kolejne zaskoczenia w przypadku Rity Gombrowicz. Opowiadała historyjki dnia codziennego, także o swoim dzieciństwie, rodzinie, o rzeczach, z których nie zdawałam sobie sprawy. To była bardzo ciekawa praca z jej pamięcią, ze wspomnieniami i też próba krytycznego spojrzenia na nie.
Dziękuję za rozmowę.