Kim jest Nemo z tytułu? To nie postać z powieści Juliusza Verne’a, znanych wielu pokoleniom. Ani mała rybka porwana z morza i osadzona w akwarium. To czarny, dwuletni pies, mieszaniec labradora i gryfona, zaadoptowany ze schroniska przez prezydenta Emmanuela Macrona. Nowy opiekun nadał mu imię na cześć literackiego bohatera, którego darzy wielkim sentymentem. A przy okazji: czy pamiętamy, że nemo w łacinie znaczy ‘nikt’?
Politycy miewają zwierzęta. Od półwiecza każdemu prezydentowi Francji w Pałacu Elizejskim towarzyszył pies, zwykle labrador. Prezydenci USA od 1849 roku do Białego Domu wprowadzali zwierzęta – różne: tygrysy, aligatora, owce, barany czy krowy, także psy. Specjaliści od PR są zdania, że obecność zwierzęcia przy polityku wpływa na ocieplenie jego wizerunku, tworzy obraz siedziby prezydenta przy 1600 Pennsylvania Avenue jako nie tylko miejsca, gdzie dzieje się wielka polityka, ale i zwykłego, rodzinnego domu. Tak postrzegany pies byłby w istocie tylko uroczą maskotką, która dobrze się sprzedaje.
Nemo szybko zadomowił się w nowym otoczeniu, stał się przyjacielem. Na zdjęciach widać, że polubił nową rodzinę. Szaleje w designerskich i starannie wypielęgnowanych ogrodach pałacowych w towarzystwie pary prezydenckiej. Na pałacowych schodach przyjmuje wraz z prezydentem przybywające osobistości.
Niedyskretnie wślizguje się do pełnych przepychu sal rezydencji w czasie, gdy głowa państwa podejmuje tam oficjalnych gości. Zachowuje się zwykle naturalnie i grzecznie, można by rzec – zgodnie z protokołem dyplomatycznym. Ale zwykle nie znaczy zawsze. Bo zdarzają mu się też dyplomatyczne gafy.
A stało się tak, kiedy prezydent podejmował członków swojego rządu. W czasie dyskusji do sali wszedł Nemo, przywitał się i oddalił od polityków pogrążonych w rozmowie. Nagle rozległ się nieoczekiwany dźwięk lejącej się cieczy. Spojrzenia polityków skierowały się na psa, który stał przy osiemnastowiecznym kominku z charakterystycznie podniesioną nogą, a na podłodze koło niego formowała się kałuża.
Zaskoczenie nietypowym dla Nemo zachowaniem ustąpiło błyskawicznie rozbawieniu. Przecież psiak wpisał się tylko w historię załatwiania naturalnych potrzeb w miejscach publicznych; jak mówili starożytni: naturalia non sunt turpia.
A typowe dla dzisiejszych czasów jest to, że sikający pies – no dobrze, pies prezydencki – staje się newsem, który pojawia się w mediach całego niemal świata, bynajmniej nie tylko tabloidowych (przypomnę zabawny wiersz Juliana Tuwima o ratlerku Smyku, który „podniósł nóżkę i… (sik)”). Wywołuje też falę komentarzy zgodnych w zasadzie z politycznymi sympatiami czy antypatiami ich autorów, od gloryfikacji do ostrego hejtu. Sam Nemo okazuje się zresztą sympatykiem mediów. Kiedy jego przyjaciel jest nieobecny, tęskniący pies uspokaja się, oglądając go na ekranie.
Nemo z Pałacu Elizejskiego z pewnością nie jest nikim. Niedługo wieczór, kiedy zwierzęta przemawiają ludzkim głosem. Może media przekonają ekscentrycznego, własnowolnego psa, żeby udzielił im wywiadu?