Po kilku tygodniach wytężonej pracy nadchodzą upragnione Święta. Od paru lat wiążą się one z dłuższymi wakacjami: aż do 6 stycznia trwa przerwa świąteczna. 6 stycznia to Święto Trzech Króli, ale jakoś nie słychać protestów przeciw religijnej genezie tego święta. Podobnie rzadko słychać głosy za dekomunizacją 1 maja. Co tu dużo mówić: idea świętowania łączy Polaków ponad podziałami. Gorzej już ze świątecznymi spotkaniami, ale – jak się zdaje – Polacy opanowali taktykę neutralizacji szkodliwego wpływu polityki na relacje rodzinne. Po prostu od jakiegoś czasu obserwuję, że polityka jako temat rozmów przy stole nie istnieje. Nikt nie biesiaduje z bohaterami medialnych doniesień na ustach. Raczej unikamy wszelkich dyskusji lub nawet aluzji do rzeczywistych poglądów. Przynajmniej jest w tak środowisku, w którym się obracam – to ostatnie zdanie dodałem po to, by uniknąć oskarżeń o generalizowanie na podstawie niewielu danych. Historia najnowsza pełna jest przykładów, gdy ktoś uniesiony swoim powodzeniem wśród najbliższych postanowił zaryzykować i wziąć udział w powszechnych wyborach. Ale proponuję nie rozwijać tego wątku w dobrze pojętym interesie ogółu i – ponieważ nadchodzące święta są kojarzone raczej z atmosferą pokojową – nie chcę więc wzniecać niepokoju.
Przyjrzyjmy się przez chwilę tradycjom świątecznym i spróbujmy pomyśleć, jak by się dało je zaadaptować do dzisiejszej sytuacji Uniwersytetu. Przede wszystkim Uniwersytet będzie miał wkrótce 50 lat, jest więc okazja, by świętować. Co prawda wyniki akredytacji nie powalają, ale na horyzoncie słychać już gromkie śpiewy wieszczące narodziny nowej ustawy, prawa 2.0, a może nawet 4.0 (nawiasem mówiąc, nie całkiem rozumiem, co autorzy mają na myśli, ale powtarzam te znaki, bo to chyba jakieś nowe zaklęcia). Z tej okazji myślę, że władze zechcą skorzystać z inspiracji ludowo-kościelnej i począwszy od pierwszej niedzieli adwentu, będą odwiedzać uczonych w ich pracowniach i studentów w salach wykładowych. Takie wizyty „po kolędzie” przyniosłyby w moim odczuciu obopólną korzyść, a nawet korzyść wieloraką, bo – jak głosiła zupełnie inna tradycja – ilość przechodzi w jakość, czyli (tak byśmy to zinterpretowali) jeśli korzyści jest wiele, to pojawia się jeszcze dodatkowa emanacja tych korzyści. Trudno zgadnąć, jaka, do tego trzeba wykonać eksperyment. Być może taka, że przy okazji odwiedzin rektor, prorektorzy (a zwłaszcza ten od finansów), kanclerz i kwestor zbiorą datki i zapełnią przepastną kiesę uniwersytecką, która wciąż świeci pustkami. Przy okazji mogą zaśpiewać kolędę albo inną pastorałkę, poczęstować piernikiem, przystroić choinkę, utopić marzannę (to może zbyt dowolna interpretacja; powiedziałbym: utopić troski, gdyby to nie brzmiało zbyt dwuznacznie), wysłać Heroda do piekła (chociaż tu będzie trudny moment, bo od czegóż mamy prawników i historyków, jeśli nie od tego, by podważali niepodważalne prawdy – na przykład tę o wrednym charakterze Heroda).
A przy okazji złożylibyśmy sobie życzenia radosnych, zdrowych i spokojnych świąt.