W marcu 1985 roku Jan Skrzek pojechał do Warszawy, by zdać egzamin, który pozwoliłby mu zostać zawodowym artystą muzykiem. Egzaminował wybitny aktor, reżyser, dyrektor teatrów i pedagog Aleksander Bardini, pamiętany też wówczas z brawurowo prowadzonych programów telewizyjnych dla marzących o estradzie amatorów. Z bluesem jednak do czynienia miał mniej więcej tyle, co Kyks z baletem. Gdy Aleksander Bardini usłyszał Skrzeka, powiedział stanowczo i absolutnie: Nie. Nie taki głos, nie taka dykcja… Nic nie takie… Janek machnął ręką, usiadł i zagrał na organkach. I wtedy profesor natychmiast zmienił zdanie. Wydana przez Departament Teatru, Muzyki i Estrady Ministerstwa Kultury i Sztuki legitymacja Jana Skrzeka uprawniająca do wykonywania zawodu muzyka estradowego ma datę 30 marca 1985 roku. Podpisali ją kompozytorzy Andrzej Trzaskowski – przewodniczący komisji, i Janusz Trzciński – ówczesny dyrektor Departamentu Teatru i Estrady. Takie to były lata… Jak powiedziałby Bardini: Ja wcale nie jestem głupi, tylko przyszło mi żyć w głupich czasach.
W tym samym roku w plebiscycie miesięcznika „Jazz Forum” Janka Skrzeka uznano za najlepszego polskiego muzyka w kategorii instrumentów różnych (harmonijka ustna – rzecz jasna). To był w ogóle dobry rok dla Janka. Zaśpiewał wtedy m.in. w Jarocinie dla 15 tysięcy ludzi. I wtedy też, 13 września 1985 roku, w chorzowskiej „Leśniczówce” nagrał swoją pierwszą płytę Górnik Blues... Zaczynała się introdukcją Orkiestry Dętej KWK 1 Maja, a potem było to fascynujące i jedyne harmonijkowo-fortepianowe Jasiowe Granie...
Po latach sam bywał jurorem w festiwalach harmonijkowych, np. w poznańskim „Zaczarowanym Świecie Harmonijki”. Brat Janka, Józef, nazywa harmonijkę najbardziej bluesowym instrumentem świata i wspomina, że kiedy Jankowi zdarzało się grać pod ziemią, w kopalni, to od razu jakby czyściej się tam robiło.
Czasem przychodzi mi na myśl, że przeznaczenie jakieś rzuca kamyki, może nawet drogie kamienie, a ludzie za nimi biegną. I jeśli z wysoka spojrzeć na ścieżki, jakie przedeptali, w ilu różnych udali się kierunkach, łatwo dostrzec mijanie się albo krzyżowanie tych szlaków. I trzeba dostrzec spotkania w miejscach, gdzie te drogi się zbiegają. Nie inaczej było w przypadku spotkania Bardiniego i Skrzeka.
Powróćmy jednak do egzaminu przed prof. Bardinim. Tego szczęścia, co Kyks, nie miał zespół Dżem z Ryśkiem Riedlem, choć tu Bardini mocno zaakcentował, że Rysiek powinien zostać aktorem. „Skazany na bluesa” do końca życia z dumą powtarzał tę opinię. Obaj, Riedel i Bardini, umarli w tym samym – jak zauważył Jan Skaradziński – dniu: 30 lipca, tyle że słynny profesor rok później od barda. W 1997 roku ukazała się płyta Janka Skrzeka Modlitwa bluesmana w pociągu poświęcona pamięci Ryśka.
Krzysztof Zanussi powiedział kiedyś o Bardinim: Rzadko kiedy tytuły akademickie dobrze przylegają do artystów. Zazwyczaj brzmią żartobliwie, jako przezwisko. Aleksander Bardini był wyjątkiem. Pewnie nie jedynym (o czym przecież wiemy także z własnego podwórka, z własnych doświadczeń), jednak wyjątkiem w tym świecie naszym ginącego gatunku uczonych o wrażliwości Aniołów i horyzontach Mistrzów, świecie, w którym coraz rzadziej może spotkać się śląski górnik z profesorem jak artysta z artystą.