Katedra Kryminalistyki UŚ żegna adwokata Stanisława Mikke

Nizane z pamięci

Poznaliśmy Go w połowie lat 70., zaraz po powstaniu naszej Katedry. Był wtedy członkiem zespołu redakcyjnego „Gazety Sądowej i Penitencjarnej”, organu Ministerstwa Sprawiedliwości. Czasopismo miało ambicje naukowe i obok resortowych komunikatów drukowało artykuły, poddawane wcześniej wszystkim właściwym rygorom (recenzje, etc.), a za to redaktorem odpowiedzialnym był właśnie Stanisław Mikke. Okazało się, że pochodził z Częstochowy, ale studiował w Warszawie (gdy zaczynał studia Uniwersytetu Śląskiego jeszcze nie było). Warszawę pokochał i po krótkiej pracy w częstochowskiej prokuraturze do Warszawy powrócił. Rychło awansował i gdy Go poznaliśmy, był już w Prokuraturze Stołecznej. Dziennikarstwo było dla Niego odskocznią od codzienności prowadzonych śledztw. A prowadził lub współprowadził różne; m.in. w sprawie katastrofy Ił-a 62, który w 1980 r. rozbił się na Fortach Legionowskich podchodząc już do lądowania. Fatum jakieś?

Najbardziej zbliżyły nas Chęciny. W tym starym, podkieleckim miasteczku od końca lat 70. nasza Katedra organizowała coroczne konferencje metodologiczne, na których specjaliści z nauk sądowych (kryminalistycy, medycy, psychiatrzy) dyskutowali, jak prowadzić badania naukowe. W ośrodku wypoczynkowym mieszczącym się w dawnym klasztorze, jeszcze przez gen. Zajączka sekularyzowanym i zamienionym wtedy na więzienie, spotykało się dziwne grono: pracownicy świeckich uniwersytetów i akademii medycznych, ale też uczelni wyznaniowych (KUL-u, PAT-u) i uczelni resortowych (ASW, WSO MSW), Instytutu Ekspertyz Sądowych MS i resortowych laboratoriów kryminalistycznych (MO i WSW)… I nigdy różnice w dyskusji (obowiązywała zasada kooperacji negatywnej – czyli współpracy przez krytykę) nie odpowiadały pochodzeniu dyskutantów. Mimo sporów atmosfera była przyjazna i nie popsuł tego nawet stan wojenny. Gdy jeden z uczestników, oficer MO, bronić miał doktoratu, ks. prof. Życiński odprawił mszę w tej intencji.

Oczywiście wiedzieliśmy, że część naszych kolegów musiało z tych spotkań pisać sprawozdania – bez względu na to, czy nosili niebieski, zielony, czy czarny mundur. I dobrodusznie z tego żartowaliśmy; takie były czasy, taki polityczny folklor. Staszek też pisał sprawozdania, tyle że były to sprawozdania publikowane, bo do „Gazety Sądowej…”. Brał udział w każdej dyskusji, a przede wszystkim pilnie notował. Pytaliśmy, po co Mu takie szczegółowe notatki. „Bo ja się uczę” odpowiedział, „ja muszę wiedzieć, co ma na myśli recenzent, gdy autorowi zarzuca błędy warsztatowe”.

Potem przyszedł rok 1989 i koniec spotkań. Niektórzy uczestnicy odeszli do służby państwowej (Konieczny, Widacki), inni objęli kierownictwa resortowych laboratoriów (Ruszkowski, Goc, Wiśniewski, Dudek), prof. Życiński objął diecezję tarnowską, potem lubelską… Ośrodek sprzedano franciszkanom za symboliczną złotówkę, przestał działać genius loci. „Gazetę Sądową i Penitencjarną” zlikwidowano, a Staszek, który w tzw. międzyczasie został adwokatem, przeszedł do „Palestry”, rychło też został jej redaktorem naczelnym.

Pojechał do Miednoje, gdzie odpowiadał za obsługę prasową zespołu kierowanego przez gen. Młodziejowskiego, znanego antropologa sądowego, też stałego uczestnika chęcińskich spotkań. Później były Katyń, Charków i wstrząsające reportaże, publikowane w „Palestrze”, a potem książka Śpij mężny…, do której przedmowę napisał Zbigniew Brzeziński. Został wiceprzewodniczącym Rady Ochrony Pamięci i Męczeństwa. Zorganizował dwie wystawy: „Adwokaci polscy Ojczyźnie” i „Adwokaci - ofiary Katynia”. Tę ostatnią otwarto tydzień przed katastrofą.

Pisał dużo; stałe felietony do „Palestry”, opowiadania i książki (Słodkie cytryny i Dopóki żyję, nie nadejdzie). Do stałej współpracy z „Palestrą” nakłonił literatów (m.in. Władysława Terleckiego) i profesurę (felietony pisywał m.in. prof. Filar), reanimował stały dodatek „Palestra Literacka”. Jedno z jego opowiadań posłużyło za kanwę scenariusza „Krótkiego filmu o zabijaniu”. Był konsultantem tego filmu; wcześniej był konsultantem Kieślowskiego przy kręceniu filmu „Bez końca”. Wiedzieliśmy, bo pieczołowicie zbierał informacje o wszystkim, co towarzyszy wykonaniu kary śmierci. Sprawy etyczne były Mu zawsze bliskie; przewodniczył Komisji Etyki Naczelnej Rady Adwokackiej, był też członkiem Komisji Bioetycznej Instytutu Kardiologii w Aninie.

Nadal uczestniczył w kryminalistycznych konferencjach naukowych, np. w warsztatach metodycznych ekspertyzy dokumentów w Muszynie. U nas ostatnio był na konferencji „Obszary badawcze współczesnej kryminalistyki” i z okazji jubileuszu prof. Felusia.

Mieliśmy z Nim stały kontakt telefoniczny. Dzwonił często, zazwyczaj o porady fachowe: o jakie ekspertyzy należałoby wystąpić, do kogo się o to zwrócić… Z tego, co o sprawach mówił wynikało, że jako adwokat prowadził dużo spraw pro bono. Z gazet dowiedziałem się, że to z Jego poręki dla jednej z późniejszych ofiar znaleziono miejsce w prezydenckim samolocie. Wierzę w to; Staszek lubił pomagać.

Ostatnio rozmawialiśmy w poniedziałek tego feralnego tygodnia, głównie o sprawach redakcyjnych. Wiedziałem więc, że ma lecieć do Katynia; ale nie wiedziałem, że tym samolotem…

Autorzy: Tadeusz Widła
Fotografie: "Palestra"