Trzeci wakacyjny kurs Letniej Szkoły Języka, Literatury i Kultury Polskiej dostarczył wszystkim nowych, wspaniałych emocji. Znów powiększyła się ilość krajów, z których gościmy naszych uczestników. Co roku przyjeżdża ktoś z krajów skandynawskich. Na pierwszym kursie był Yann ze Szwecji, na drugim Alicja z Norwegii. Na trzeci przyjechał Panu z Finlandii. Udało się nam w końcu sięgnąć do krajów Beneluxu - podczas tegorocznego lata przybyły dwie osoby z Belgii: Flamandka Vera i Walon Stefan. Tradycyjnie już byli Amerykanie. Azję, oprócz Wietnamczyka, reprezentowała Lucyna (Swietłana) z dalekiego Kazachstanu, a Afrykę Mussa i Sulejman (zwany Rambo) z Libii. Największym fenomenem tegorocznego kursu był jednak fakt, że na 45 uczestników aż 18 osób pojawiło się na nim powtórnie, a sześcioro (Alek, Ula i Jutta z Niemiec, Emilia z Węgier, Andrzej z Ukrainy, Tonia z Bułgarii) przybyło do nas po raz trzeci.
W tym roku dwie trzecie uczestników zapisało się na kurs dla zaawansowanych. Dla nich zorganizowano dwa cykle seminaryjne: "Polska XX wieku" i "Kultura polska". Do tematów wykładów i seminariów dostosowany był cały program kulturalny i turystyczny, towarzyszący codziennym 6-godzinnym zajęciom. W trakcie seminarium o pamiątkach narodowych prof. Ireneusz Opacki razem z Bułgarkami, Niemcami, Białorusinem, Litwinką i Belgijką słuchał utworu "Bema pamięci żałobny rapsod" w wykonaniu Czesława Niemena. Seminarium dr hab. Ewy Jędrzejko o "szopie polskiej" poprzedził niedzielny 9-godzinny meeting kabaretów Olgi Lipińskiej na video (szóstka najwytrwalszych zaliczyła całe 9 godzin). Współczesną literaturę popularną na wieczornym spotkaniu zaprezentowali dwaj pisarze science fiction i redaktorzy "Nowej Fantastyki" - Marek 0ramus i Maciej Parowski. To, co mówili, ilustrowali rozdawanymi numerami swojego pisma. A mówili o wszystkim: od fantastyczno-naukowych komiksów, przez sex na plakatach, po ambicje nowej prozy fantastyczno-naukowej i postmodernizm.
Muzykę polską cudzoziemcy poznawali we wszystkich jej odmianach: był polski folklor na "Gorolskim Swięcie" w Jabłonkowie na Zaolziu, polski beat lat sześćdziesiątych prezentowany przez redaktora radia TOP, muzyka rozrywkowa w wykonaniu zespołu Universe - zdobywcy III miejsca na tegorocznym festiwalu w Opolu, jazz w katowickim "Jazz-Clubie", a z repertuaru poważniejszego - twórczość Ignacego Paderewskiego, którą zaprezentował z płyt kompaktowych dr hab. Krzysztof Kłosiński. Studenci Szkoły uczestniczyli również w koncercie inauguracyjnym międzynarodowego festiwalu VIVA IL CANTO ("Stabat Mater" Antonina Dworzaka). Niezwykłym powodzeniem cieszył się recital Renaty Przemyk. W jej piosenkach uczestnicy słyszeli "szerokie słowiańskie i francuskie motywy". Kiedy po recitalu Renata ze swoimi muzykami przyszła do naszej kawiarni, natychmiast podeszła do niej Delana z Bułgarii, żeby zapytać: "czy nie wypróbowałabyś egzotycznych motywów muzycznych, np. chińskich?". Atmosfera na tym koncercie była niesłychanie gorąca. 0 24.00 muzycy zdecydowali się przenieść do kawiarni pełny zestaw instrumentów lnie tylko saksofon i akordeon, ale jeszcze kontrabas i kompletną perkusję!. No i wtedy zaczęło się na dobre. Najpierw cała sala śpiewała teksty Renaty. Po wspólnie odśpiewanej piosence z refrenem "nie poznasz twarzy pod makijażem", akordeonista, ocierając rzęsisty pot z czoła, stwierdził: "no to idę robić makijaż", po czym udał się do bufetu po drinka. Uczestnicy podłapali natychmiast - do końca kursu nikt nie nazwał inaczej drinka, jak "make up-em". Zespół Renaty akompaniował śpiewom Ukrainek, solowemu występowi Bułgarki i "dżezował" całą noc do białego świtu. I... rano 0 8.30 wszyscy w komplecie stawili się na zajęciach, bo jak napisała w swoim artykuliku Kerstin z Greifswaldu, noc nocą, ale ważne "żeby następnego dnia w dobrym nastroju pojawić się na pierwszym wykładzie" (podkreślenie pochodzi oczywiście od Kerstin). Tak, tegoroczny kurs był bardzo umuzyczniony, bo jeszcze po monodramie "Mały Książę" wystawiający go Tadeusz Kwinta pojawił się również w kawiarni w towarzystwie Eli Kuryło (która napisała kiedyś teksty do jego spektaklu) i razem zaprezentowali kilka wesołych, choć i rzewnych zarazem, songów żydowskich. I w ogóle kurs był potwierdzeniem tezy, że piosenka to świetny sposób uczenia się języków: na jednym z wieczorów Belg nauczył wszystkich piosenki Czerwonych Gitar "Dozwolone do lat osiemnastu", liczebniki porządkowe opanowali nasi goście wyuczywszy się piosenki "Trzynastego", koniugacji -ę, -esz nie zapomną, bo codziennie śpiewali "Pije Kuba do Jakuba" (pije Kuba, piję ja, pijesz ty). Kurs miał też swoją ulubioną piosenkę: "Rano" zespołu BAJM, która w sierpniu zyskała nowy tytuł: "Piosenka firmowa szefa" (geneza tytułu: śniadanie 7.30, zajęcia 8.30!!!). Swoje wspaniałe zdolności lingwistyczne uczestnicy kursu udowodnili "śpiewająco". Na jednym z wieczorów ktoś zaintonował "Panie Janie" i jakoś tak samo z siebie wyszło, że połowa sali weszła z drugim głosem po francusku. Po chwili ze swoją wersją dołączyły się Bułgarki, po nich "Bruder Jakob" śpiewali Niemcy, a po tygodniu kurs śpiewał "Pana Jana" na dwanaście głosów, łącznie z tak egzotycznymi językowo wersjami jak: litewska, turecka, flamandzka czy fińska. I kiedy już wszyscy z pamięci śpiewali po fińsku:
Jaakko Kulta, Jaakko Kulta,
Heraa Jo, heraa Jo
Kellosasi soita, Kellosasi soita,
Pim, pam, pom,
nadszedł wieczór przez, wszystkich oczekiwany: WIECZÓR NARODÓW, który rozpoczął właśnie Fin proponując wszystkim wymówienie zdania, będącego fińską wersją naszego "chrząszcza, który brzmi w trzcinie". A brzmiało ono tak: PAPPILAN APUPAPIN PAPUPATA PANGOLLA PORISI. I poszło. Wprawdzie nie przy pierwszej próbie, a dopiero przy... no powiedzmy n-tej, ale zostało opanowane i zgodnym chórem wypowiedziane. A potem Amerykanki uczyły grać w baseball (na tę okazję przywiozły oryginalny sprzęt), Tania opowiadała bajkę po litewsku, Macedończycy odśpiewali napisaną samodzielnie przez Zorana pieśń, którą nazwali "Perła bałkańska". Emilia zaprosiła do węgierskiej zabawy dziecięcej (atrakcyjnej, bo kończyła się "całowankami"), a Ukrainki dały pokaz chóralnego śpiewu i tańca, który wywołał owacje na stojąco (bisowały kilkakrotnie). Dodatkową atrakcją wieczoru była kuchnia. Najpierw odczytano powolutku przepisy potraw narodowych, a przedstawiciele poszczególnych krajów mieli się zgłaszać natychmiast po rozpoznaniu swojej potrawy. Wszyscy odgadli swoje już w chwili wymieniania składnikow (Amerykanki po pierwszym składniku: "siekana wołowina" krzyczały "to hamburgery"!), choć Bułgarki się buntowały, że to nie bułgarski, ale polski zwyczaj, żeby do szopskiej sałatki dodawać olej sojowy. Ukoronowaniem konkursu były wręczone uczestnikom książeczki z wydrukowanymi 14 przepisami i piętnastym miejscem wolnym na przepis polskiej potrawy, który mieli stworzyć sami, skosztowawszy tego, co im teraz podano. Punktowaliśmy dokładność przepisu i prawidłowość nazwy. Zdolności degustacyjne przerosły nasze oczekiwanie. Składniki żurku zostały rozszyfrowane bezbłędnie. Punkty dodatkowe przyznano za poetycką nazwę: "kwaśna zupa bardzo smaczna". I na koniec zabaw kulinarnych wysłuchaliśmy z video (tylko dwukrotnie! popularnej piosenki kabaretu OTTO o zasmażce. Na wymienionych tam 56 nazw potraw zwycięska drużyna czeska wypisała aż 54!!!. Wieczór zakończył się nocą - wspólną zabawą i nagrodami książkowymi.
Polskę współczesną cudzoziemcy poznawali wielorako. Wykłady, seminaria, filmy (codziennie jeden, na dużym i małym ekranie, w tym i "Przesłuchanie", i "Człowiek z żelaza, i "Kroll", i "Psy", i wiele, wiele innych). Do omówienia? wyjaśnienia? aktualnej sytuacji społecznej i politycznej zaprosiliśmy Tadeusza Mazowieckiego. I to był strzał w dziesiątkę. Pytania sypały się jak z rękawa. Pytano byłego premiera, a obecnego pełnomocnika ONZ o wszystko: o to, kto wygra wybory, czy uda się misja na terenie byłej Jugosławii, pytano o stosunek do Niemiec i kwestii azylantów, o rady dla Białorusi i o ocenę gospodarki rosyjskiej. Padło też pytanie: "co pan sądzi o BBWR?" Odpowiedź T. Mazowieckiego: "sądzę, że o tym jeszcze nic nie można sądzić" wywołała gromkie brawa i śmiech - stwierdziliśmy, że to rewelacja, że ludzie, którzy polskiego uczą się jako obcego, rozumieją takie niuanse językowe. Poza tym wykazali się niesamowitą wiedzą o aktualnej sytuacji w Polsce. Jeszcze jedno bardzo poważne spotkanie czekało naszych uczestników w ostatnim tygodniu. Przybyli na nie dyrektor "Wspólnoty Polskiej" - pani Elżbieta Stróżczyk, prezes Rady Polaków w Republice Czeskiej - pan Jerzy Jura i burmistrz Cieszyna - dr Jan Olbrycht. Rozmowa dotyczyła kontaktów Polski ze światem, sytuacji Polaków i Polonii za granicą, współpracy międzynarodowej.
A potem już nieuchronnie kurs zaczął dobiegać końca. Przedostatni dzień. Rano jeszcze testy językowe, po południu ostatni wykład i wieczorem bal pożegnalny. Dyrektor na specjalne życzenie uczestników śpiewał solo (z towarzyszeniem chórku złożonego z lektorów i wykładowców) "Piosenkę firmową szefa", czyli popracował za Beatę Kozidrak. Oczywiście nie obyło się bez bisu. Były dyplomy z wysokimi honorariami (kserograficzne odbitki banknotów półmilionowych), które skwapliwie składano na ręce goszczącej u nas w tym dniu pani kwestor - Jasi Walewicz, jako zadatek na poczet przyszłorocznego kursu. I nagle, przy absolutnym zaskoczeniu całej kadry, uczestnicy wystąpili z programem przygotowanym potajemnie pod kierunkiem studentki naszej polonistyki - Marty Kiki. Był to prawdziwy popis gry aktorskiej i umiejętności językowych. Nie chcieliśmy wierzyć własnym oczom i uszom, że "Teatrzyk Zielona Gęś" może być tak odegrany przez cudzoziemców po polsku. I wszystko było świetne: Macedończyk Zoran leżący w spodenkach na podłodze i rzucający do góry strzępki niebieskiej bibułki udającej krople wody, i Niemiec Alek, który był najwspanialszym Hamletem w historii dramaturgii, i Rosjanka Ania, która w zielonym stroju kąpielowym - jako rajska Ewa - mogła skusić nie tylko Adama, i Lucyna z Kazachstanu - sekretarka. Nie sposób wymienić wszystkich. Może jeszcze Fin Panu (początkujący), który po wypowiedzeniu (super-poprawnie) kwestii: "chcę rozmawiać z panem dyrektorem" zebrał gromkie brawa. Kiedy po chwili, przestępując nerwowo z nogi na noga wyrzucił z siebie: "pragnąłbym rozmawiać z panem dyrektorem!", wszyscy byliśmy skłonni podnieść mu ocenę końcową za opanowanie trybu przypuszczającego. Na koniec Ukrainki zaśpiewały każdemu po piosence, swojemu lektorowi Jankowi Grzeni zadedykowały ukraińską pieśń z polskim refrenem: "Jasiu , serce moje, nie ma takich drugich, jak nas dwoje". I zaczął się dzień ostatni, rozdanie certyfikatów, pożegnania, i łzy, i okrzyki: "do zobaczenia w przyszłym roku - na pewno!".