Wspomnienie o profesorze Zbigniewie Jerzym Nowaku

Bardzo trudno w kilku zwięzłych zdaniach zdać relacji z blisko dwudziestoletniej znajomości z Profesorem Zbigniewem Jerzym Nowakiem. Niech wiec to będzie początek, szkic do wspomnienia, którego - do ostatnich chwil doznający Jego intelektualnej opieki - oby nigdy ostatecznie nie skończył.

1. SPOTKANIE PIERWSZE.

Inauguracja roku akademickiego 1973/74. Pierwszy rok filologii polskiej w Sosnowcu. Miałem już za sobą takie uroczystości (automatyka, fizyka). Umknęło mi wówczas nazwisko wygłaszającego wykład inauguracyjny, ale pamiętam do dziś to wrażenie: niezwykle wzruszającą i piękną polszczyzną mówił do mnie człowiek, który przypominał nieco Mickiewicza z portretu Z. Szymanowskiej, czy też raczej ze współczesnej fotografii; mówił o nieśmiertelnych walorach naszej literatury, które pozwoliły przetrwać lata niewoli, zachować poczucie narodowej i kulturowej tożsamości. Mówił z niezwykłą pewnością, z przekonaniem o prawdzie swych słów i z umiłowaniem przedmiotu naukowych dociekań, interesująco uzasadniał, że obcowanie z literaturą jest nieustannym kontaktem ze światem w a r t o ś c i. Czyż dziwić się należy, że snułem wówczas paralelę z katedrą College de France konstatując, iż oto znalazłem to, czego szukałem i zrobię wszystko, aby tu pozostać?

2. SPOTKANIE DRUGIE.

Kilka dni później staliśmy małą grupka przed tablicą ogłoszeń i usiłowaliśmy zorientować się w tych podziałach na grupy, konwersatoria, specjalizacje, odrębne toki dla kierunku nauczycielskiego i upowszechniania kultury. Podszedł do nas ten sam wykładowca i uprzejmie, nawet grzecznie, cierpliwie wszystko objaśnił. Byliśmy zdziwieni i zaskoczeni. Ktoś ze starszego roku powiedział, że to sam Dziekan, i że to tutaj normalne. (Po latach miałem bliżej poznać kompetencje i zdolności organizacyjne Profesora jako kierującego Studium Zaocznym, wicedyrektorującego w Instytucie Literatury i Kultury Polskiej).

3. EGZAMIN.

W zasadzie nie składałem egzaminu u Profesora. Nasz rocznik wysłuchał tylko Jego wykładu monograficznego, poświęconego twórczości romantyków niemieckich. Starsi koledzy z przyjemnością tworzyli legendę, iż u Nowaka, nawet jeśli nic się nie umie, człowiek spotyka się z samą grzecznością i uprzejmością: "Dziękuję Panu. Złożył Pan egzamin z p o s t ę p e m niedostatecznym. Proszę się zgłosić w terminie poprawkowym". Pozostawał wstyd i trzeba było się wziąć do nauki.

Profesor Ireneusz Opacki wysłał mnie na "rozmowę". Rozmawialiśmy kilkanaście kwadransów w upalne, czerwcowe przedpołudnie. Ani przez chwilę nie odczułem, że oto ważą się losy mego zatrudnienia. Dopiero później zrozumiałem, iż był to egzamin chyba najpoważniejszy, nieporównywalny nawet z kolokwium habilitacyjnym. Uzyskałem staż z perspektywą etatu w kierowanym przez Profesora Zakładzie Historii Literatury Staropolskiej, Oświeceniowej i Romantycznej.

4. BLISKO PIĘTNAŚCIE LAT WSPÓÓŁPRACY.

Uczyliśmy się od Profesora naukowego warsztatu: rzetelności, skrupulatności, uporu w poszukiwaniu prawdy, uczciwości wobec poprzedników. Nie potrafiliśmy nigdy dorównać Mu w pracowitości, skromności i bezinteresownym oddaniu uczelni, współpracownikom, studentom. Widziałem, ile kosztowało Go podejmowanie decyzji w najtrudniejszym okresie stanu wojennego (pod nieobecność dyrektora I. Opackiego). Zawsze brał pod uwagę c ud z e dobro. W tych wszystkich latach nie potrafię znaleźć ani jednego momentu, w którym pomyślałby najpierw o sobie.

Uczyliśmy się Jego stosunku do tradycji uniwersyteckiej, poszanowania dla mistrzów i autorytetów (dla Niego były to. Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie, Uniwersytet Jagielloński w Krakowie, WSP w Katowicach, wreszcie Uniwersytet Śląski, wśród mistrzów: Manfred Kridl, Tadeusz Czeżowski, Stanisław Pigoń i Karol Górski).

Uczyliśmy się, jak organizować zapadające w pamięć i przynoszące wymierny plon badawczy ogólnopolskie sesje naukowe (rok 1980: "Wśród zagadnień polskiej literatury barokowej", rok 1985: "Jan Kochanowski. Twórczość i recepcja")- sesje "obudowane" spotkaniami, wystawami, koncertami.

Niemal nigdy nie wspominał o swojej wojennej przeszłości, już raczej o latach wileńskich studiów (bursa akademicka mieściła się w t y m klasztorze bazylianów). Ot, czasem rzucona mimochodem dygresja o pięknych butach, oficerkach ze zrzutu, które musiał jednak oddać "Lujowi" (Louis trafił do partyzantki z Francji), bo były zbyt ciasne, czy przytoczona maksyma swego dowódcy po kolejnym, rocznicowym spotkaniu, ale to już w latach ostatnich. Tak "jakoś" wiedzieliśmy o więzieniu w Wilnie, o tajnym nauczaniu i walkach w Armii Krajowej, ale o bohaterstwie potwierdzonym Virtuti Militarii, Krzyżem Walecznych, Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami, Krzyżem Armii Krajowej przeczytaliśmy dopiero we wstępie I. Opackiego do "Szkiców o literaturze dawnej i nowszej ofiarowanych Profesorowi Zbigniewowi Jerzemu Nowakowi w siedemdziesiątą rocznicę urodzin" (Katowice 1992, tam również obszerna bibliografia prac Profesora).

Był człowiekiem nieskończenie dobrym, prawym i szlachetnym. Takim Go znałem: Z dumą mówiłem - mój Promotor, myśląc o doktoracie, mój Recenzent - o dorobku przed habilitacją.

5. OSTATNIE POŻEGNANIE.

Nie potrafię jeszcze pisać o pogrzebie. Odprowadziliśmy Profesora w dżdżyste południe 31 maja tego roku w Solcu nad Wisłą - rodzinnej miejscowości Pani Zofii. Przemawiali profesorowie, przyjaciele i kombatanci, uczniowie każda z tych mów głęboko zapadła w pamięć. Byłeś Profesorze ceniony, szanowany i kochany)

Słowa modlitwy mieszały się z drobnymi kroplami, osiadały na barwnych kwiatach. Za wcześnie!

Każda Jego książka, publikacja, której Profesor nie doczekał, będzie kolejnym pożegnaniem. Myślimy o przygotowaniu tomu ineditów, o sesjach Jego pracom poświęconych, o dokończeniu prac zaczętych - tylko tak możemy spłacić dług wdzięczności i obyśmy się nigdy ostatecznie nie pożegnali!

6. "DALEJ - DALEJ --".

Ostatni wers "Bema pamięci żałobnego-rapsodu" Cypriana Norwida pojawia się tu w sposób tak oczywisty, chociaż Profesor w swojej skromności z pewnością wzbraniałby się przed jakimkolwiek patosem. A przecież stawał dzielnie w wojennej potrzebie, później równie dzielnie znosił przeciwności losu.

Należał do najwybitniejszych współczesnych mickiewiczologów, a prace, które się ukażą, pozycję tę jeszcze utwierdzą. Pasjonował się historią literatury Romantyzmu i Oświecenia, ale był również erudytą wielu epok (od Kochanowskiego po Szaniawskiego i Miłosza), wielu dyscyplin (teoria i historia literatury, tekstologia i edytorstwo, dydaktyka, za która otrzymał Medal Komisji Edukacji Narodowej), znawcą piśmiennictwa polskiego na Śląsku (Roździeńskiego i Morcinka), autorem znakomitych biogramów w "Polskim słowniku biograficznym", wspaniałym recenzentem. Był mistrzem małej formy. Był Mistrzem.

Autorzy: Marek Piechota