Impresje z pobytu w Nepalu i Indiach /2/

W NEPALSKICH ŚWIĄTYNIACH

PASIUPANIPATH

Po przyjeciu pierwszej dawki wiedzy o orientalnym teatrze wyjezdzamy do swietego miejsca nad rzeka Bagmati. Okrwawiony Siwa wybral je na dokonanie ablucji. Powstal tu zespol swiatynny, rozciagajacy sie wzdluz rzeki pod gora Kajlasa. Jest nazywany Przybytkiem Boga Zwierzat. Tradycja podaje, ze kto odwiedzi Pasiupanipath i obmyje swoje utrudzone grzechami i pielgrzymka cialo, ten juz nigdy nie wcieli sie w zwierze. Pasiupanipath jest bowiem najwazniejszym w Nepalu miejscem kultu boga Siwy. Sciagaja don wierni nie tylko z okolic, ale i z poludniowych Indii, by zanurzyc sie w wodzie swietej rzeki. Szczegolna wartosc ma kapiel w miesiacu phagun (luty-marzec). Wowczas brzegi Bagmati oblegaja pielgrzymi z roznych stron subkontynentu. Nie dane nam bylo uczestniczyc w obrzedzie. Przybylismy przeciez nie po to, by wziac udzial w rytualnej kapieli, lecz w celu poznania sfery wyobrazen i zachowan ludzi. Pozostalismy przeto tylko obserwatorami.

Po drodze, jakby przypadkiem, w malym, starym miasteczku wstapilismy do pracowni wyrobu masek teatralnych. Powiadomiony o naszym przybyciu wlasciciel szybko zorganizowal pokaz rzemieslniczego misterium powstawania i malowania masek. Zgromadzil wokol nas chyba wszystkie dzieci ulicy. Zza nie oszklonych okien ciekawie przyptarywali sie mieszkancy. Dla nich bylismy dziwni i obcy. Odmienni i dalecy. Maski wynagradzaly wszystko. Stanowily glebe porozumienia.

W dalszej drodze ogladalismy uprawne pola na spadzistych pagorkach oraz w dali male lepianki wiesniakow. Zar sloneczny potegowal wrazenie wielkiego wysuszenia calej ziemi. Byla to bowiem pora bezdeszczowa. Pozolkle trawy mowily, ze zbliza sie czas nieurodzaju.

Po wejsciu do Pasiupanipath swiat staje sie zaskakujaco nowy. Na wzgorze Kajlasa podazaja starcy, chorzy, tredowaci, jogowie i sadhu z sekty Khodhanjasa. I tlum roznojezycznych turystow. Scisk jest wielki, wszyscy posuwaja sie powoli, a droge zwezaja rozlozone na ziemi male straganiki z wszelkimi miejscowymi wyrobami i kruszcami ziemi. Pochod nieco rzednieje przed glownym wejsciem do centralnej swiatyni. Kryje ona wiele tajemnic. Stoi w niej - niedostepny dla oczu niewiernych - pieciometrowy, pozlacany posag wierzchowca Siwy - byk Nandin. W kompleksie przyklasztornym miesci sie tez sala smierci, do ktorej sciagaja pragnacy umrzec w swietym miejscu. Piecze nad nia sprawuja mnisi buddyjscy, przygotowujacy do spokojnego przejscia w nowe wcielenie, do "powrotu do domu".

Swiatynie i toczace sie zycie ogladalam z tarasow wzgorza. Przejmujaco bil wowczas dzwon swiatynny. Po modlitwach wierni schodami schodzili do rzeki, plynacej dosyc sennie, niemal niezauwazalnie. Czas jakby zatrzymal sie. Odwieczny jest bowiem rytual ablucji w Bagmati. Powtarzano obrzed nabierania w dlonie wody i oblewania nia ciala. Tu pojawil sie nowy element. Niektorzy niesli wode w dloniach do czesci za swiatynia. Byc moze, bylo to rytualne ostatnie pozegnanie bliskiej osoby. Za mostem po tej samej stronie co swiatynia rozciagaly sie tarasy kremacyjne. Z plonacych stosow unosily sie w niebo dymy. W oddzielonej czesci staly milczaco kobiety zawiniete w kolorowe szale. Nie bylo slychac szlochu. Kamienny spokoj wypelnial przestrzen. Tylko trzaskaly plonace na stosie polana i moze kosci. Obok toczylo sie normalne zycie. Ktos z zaciekawionych przechodzil powoli, w rzece kobiety praly bielizne, dalej jeszcze bawily sie dzieci. Z tarasow wiatr zwiewal do rzeki popioly, a sprzatacz zgarnial niedopalone kosci. Bagmati poniosla wszystko do Gangesu.

Na wzgorzu Kajlasa, do ktorego prowadza most i bardzo stare schody, takze toczy sie pelne, lecz odmienne od przedstawionego zycie. Male, ozdobne w rzezby i lingi swiatynki nadbrzezne zajmuja polnadzy eremici, nie reagujacy na zadne zewnetrzne bodzce asceci i brazowi od popiolu, wychudzeni sadhu. I dla nich czas nie istnieje. Trwaja na swym miejscu badz jako swieci, badz zmierzajacy do swietosci. Skaczace wokol swiatynek malpy i pasaca sie obok krowa podkreslaja harmonie wyznawcow Buddy z natura. Budowle swiatynne, architektonicznie niezwykle bogate, przypominaja o trwalosci rzeczy i przemijalnosci pokolen. Mozna w nich odnalezc slady przewalajacych sie burz historii.

Hindusi twierdza, ze Pasiupanipath powstalo w III wieku przed nasza era. Kamienne rzezby, zdobienia wejsc do swiatynek i swiatyn oraz licznie tu sytuowane lingi tchna wiekami. Ponoc lingi - joni na wzgorzu Kajlasa sa - jak twierdza znawcy - wlasciwe sztuce konca pierwszego tysiaclecia naszej ery. Niektore z nich nawet VIII wieku. Ogladalam je z najwiekszym zainteresowaniem. Sluchalam opowiesci o powstaniu Wszechswiata z nasienia, ktore zostalo wylane z nabrzmialego lingamu Siwy podczas aktu milosci. Linge spotyka sie przed swiatyniami. Na samym wzgorzu i na calym terenie swiatyni znajduja sie ponad sto lingamow radzy Pratapy Malla, olbrzymie lingi krolowej Radzaradzeswari oraz niezliczone mniejsze i wieksze niewiadomego pochodzenia. Czym jest linga? Wyjasnien moze byc wiele i bardzo roznych. Dla nie obeznanego z mitologia Europejczyka bywa zwyklym przedmiotem erotycznym, symbolem obydwu plci badz po prostu zlaczonym meskim i zenskim organem plciowym. W miejscu kultu Siwy linga - joni przypomina o stalym pierwiastku zycia, jego zrodle poczecia i wiecznego trwania. Jest wiec obiektem czci. Obmywana woda z Bagmati, polewana mlekiem, namaszczana miodem i maslem lsni w sloncu jak zycie. Przyciaga uwage przechodniow, zmusza do refleksji i powaznej zadumy. Patrza na lingi przez wieki bostwa usytuowane w niszach, a nawet kamienny posag Siwy.

Noszony na szyi wizerunek lingi Siwy jest znakiem nadziei zbawienia. Nie dowiedzialem sie jednak, czy nadziei zbawienia jedynie Hindusow czy calej ludzkosci. Tak jak fallus w Grecji, tak linga w Nepalu odsyla czlowieka do poczatku najstarszego mitu ludzkosci.

Pobyt w swietym miejscu dobiegal konca. Jeszcze ostatni rzut oka na wieze swiatyni Radzaradzeswari, na jakby oderwane od ziemi lingi wotywne, na przedziwne stare mosty na Bagmati, na wijace sie po niej granatowe dymy i niebo rozswietlone sloncem poludnia. Droga wiodla do nowego zrodla nepalskiej kultury.

BHAKTAPUR

Zblizamy sie do najstarszej w Dolinie Kathmandu stupy tybetanskiej Swajambhunath. Zwa ja Przybytkiem Samoistnego lub Swiatlem Nepalu. Usytuowana na wzgorzu, majestatyczna i tajemnicza widnieje na horyzoncie. Uderzyly mnie najsilniej stylizowane oczy Buddy Wszechwidzacego z wyrazem groznej medytacji. Namalowane na bogato ornamentowanych i zloconych sciankach czterobocznej wiezy ustawionej na polkuli stupy nabraly nowego wyrazu na tle bezchmurnego nieba i rozposcieraly sie w dali pasma okrytych sniegiem Himalajow. To byl wspanialy widok i zapadajacy w serce tak, ze potem przy zwiedzaniu stupy mniej wazne staly sie kaplice poswiecone postaciom Buddy, jak i opowiesci o powstaniu swiatyni, choc byly one i barwne, i bajeczne. Zatrzymalam w pamieci jedynie informacje, ze sam Budda wybral to miejsce na swiatynie. Rzucil tu nasienie lotosu, z ktorego wyrosl kwiat. Krol Praczand Dewa okryl go stupa. Ale kiedy to sie dzialo, nikt nie pamieta.

I jeszcze jedno silne wrazenie. Wielka kopule otacza droga modlitewna, po ktorej zgodnie z biegiem slonca krazyli wierni, wprawiajac w ruch mlynki modlitewne. Skupieni, wyciszeni, pograzeni w myslach. Wlasnie dzwiek owych mlynkow wyrwal mnie nieoczekiwanie z zadumy. Spojrzalam w gore i raz jeszcze dostrzeglam oczy Wszechwidzacego. Tym razem zdawaly sie pytac, czy podazam wlasciwa droga ku dharmie - cnocie, a dzieki niej ku sukhawali - oceanowi szczescia. Mlynki modlitewne pytanie to potegowaly i wbijaly w moja pamiec. I ono zyje we mnie po dzien dzisiejszy.

Nie umiem opisac szczegolow konstrukcji stupy ani przyleglych do niej elementow calego zespolu swiatynnego. Wiem, ze kaplice poswiecone pieciu postaciom Buddy maja wlasna, odrebna symbolike, kolor, przestrzen, gest, kierunek. Kazda postac Buddy ma tez swego wierzchowca. Wcieleniom odpowiadaja bostwa zenskie, uczczone oddzielnymi sanktuariami. W gorze pietrzy sie stozek z trzynastu nieb i parasol jako symboliczna oslona dla tych, ktorzy spoczna w jego cieniu. W pamieci utrwalily mi sie bialo-zolta architektura stupy oraz trzepoczace na wietrze roznokolorowe flagi modlitewne. I rzezby wyobrazajace najroznorodniejsze wydarzenia z legendarnych opowiesci o zyciu Buddy.

Stup na ziemi nepalskiej jest wiele. Ale Swajambhunath nalezy do najbardziej cenionych i czczonych. Jest swiadectwem wielowiekowej kultury tego ubogiego kraju.

Coraz wiecej zabytkow nepalskich wydaje mi sie nie do opisania. Sa tak bogate i harmonijne, ze zaden opis nie oddaje nawet elementarnej czastki ich piekna. Zmuszaja do zatrzymania sie w niewyrazalnym zachwycie.

Zwiedzanie takich miast, jak Bhakatapur czy Patan pobudza do rozlicznych refleksji i porownan. Miasta sa stare, ciasne, zle oswietlone, przeludnione, lecz wszystko w nich ma swoja celowosc. Jest trwale i nienaruszalne. Swiatynie zyja rytmem tradycyjnych obrzadkow, ulice rytmem handlu, mieszkania - rytmem pracy. Uderzala mnie wszedzie troska o tradycje, przestrzeganie porzadku wartosci i miejsca w kastowej hierarchii. Na twarzach ludzi i w ich zachowaniach rysuje sie spokoj, ktory poraza znerwicowanego Europejczyka. Ta odmiennosc kultury Wschodu zmusza do porownan.

Co zapewnia czlowiekowi kultura europejska? Pogubila wartosci trwale, rozproszyla je w swiecie potrzeb konsumpcyjnych i cywilizacyjnych doskonalosci, wpedzila w mechanizm osamotnienia oraz ciagly ped bez mozliwosci zatrzymania sie. Nepalczycy maja swoje ogrody Epikura, w ktorych chronia sie przed powszechnym zlem. Europejczycy zapomnieli, ze wogole takie ogrody sa czlowiekowi potrzebne do zycia duchowego. A co najwazniejsze: Europa ma poczucie wynioslosci i niedosciglosci. Wciaz chce byc wzorem dla calego swiata. Wzorem jedynym.

Z wyostrzona uwaga przygladalam sie wiec zjawiskom, w ktorych widac bylo slady wplywow europejskich. Mieszane uczucia wzbudzily we mnie ogladane w swiatyni przygotowania szamanow do transu. Caly proces nagrzewania ciala wydal mi sie naturalny, ale dlaczego szaman mial oczy osloniete amerykanskimi okularami? Otoczona na najwiekszym placu w Bhaktapurze przez grupe dziesiecio-dwunastoletnich dzieciakow nieoczekiwanie stwierdzilam, ze nauczyli sie jezykow obcych po to, aby nawiazac bezposrednia rozmowe z turystami. Sprzedac korzystnie swiecidelka i pamiatki. Niestety, i tu coraz czesciej pierwotnosc zachowan i rytualu podlega prawu dolara. Czyzby cywilizacja i tam niosla tylko takie wartosci? Na pewno nie tylko takie. Ale zagrozenie zawislo wraz z rozwojem turystyki. Te poplatane mysli wynagradzal mi zlocisty ksiezyc oswietlajacy stare, waziutkie uliczki Bhaktapuru. Krazylismy nimi od swiatyni do swiatyni, sycac sie uroczysta cisza i niezwyklym bogactwem rzezb.

Na malym placyku przed rownie mala swiatynia spotkalismy teatr dzieci. Nie byla to zapowiadana przez organizatorow Durga Pudza (w celu poznania tej formy teatru wybralismy sie do Bhaktapuru), byl to teatr-taniec wyrazajacy ruchem codzienne czynnosci, takie jak krajanie chleba, dojenie krow, pojenie koz w takt ludowej muzyki nepalskiej. Wmieszalismy sie w zebrany tlum widzow, zapomniawszy o wydzielonych kregach dla kobiet i mezczyzn. Szybko, nie zaklocajac uczestnictwa widzow, mloda kobieta przyszla nam z pomoca. Zaprosila panie na brudny materac przyniesiony zapewne z domu. Gest ten zachowam w zywej pamieci. Nie wyszydzono nas ani nie obrzucono wulgarnym slowem. Nikt nie wypychal z niewlasciwie zajetego miejsca. Uszanowano nasza innosc i niewiedze. Pomyslalam nagle, ze oto na tym dalekim skrawku ziemi inne niz w naszym swiecie codziennym istnieja wiezi miedzyludzkie.

PATAN

I jeszcze jedno historyczne miejsce. Patan z Durbar Squarem jako architektonicznie zamknieta caloscia. Ponoc zostal zbudowany okolo roku 299 jako "piekne miasto" (Lalitpur) przez krola Wiradwe z dynastii Liczczhawi. Inne zrodla podaja, ze miasto nie jest tak stare. Jego powstanie jedni wiaza z dynastia Malla, inni z dynastia Asioki. Do Patanu przybylismy, aby uczestniczyc w procesyjnym teatrze Durga Pudza. Durga - malzonka boga Siwy ma dziewiec wcielen. Wystepuje tez w swojej przerazajacej postaci i zwie sie Kali, czyli Czarna. Codziennie sklada sie jej ofiary, przede wszystkim z malych koz. Na czesc Durgi poszczegolne miasta w Dolinie Kathmandu organizuja procesyjny teatr. W Patanie miesci sie piekny palac krolewski, a swiatynie mienia sie roznorodnymi stylami budowy, Durga Pudza znajduje naturalna oprawe scenograficzna. Jest to teatr tanca barwnych, przesuwajacych sie w takt muzyki wielkich masek.

Procesja odbywa sie pozna noca w najwazniejsze swieto religijne. Na oczach widzow, oczekujacych odbywa sie wystep wiele godzin, przed swiatynia, w wydzielonej przestrzeni, odbywa sie ceremonial ubierania kostiumow, bandazowania glow i wkladania na nie masek. Czynnosci te poddane sa rygorom rytualu. Dzwon w najstarszej swiatyni obwieszcza poczatek procesji. Aktorzy - tancerze (zwykle sa nimi chlopcy, przygotowywani do wystepu przez doswiadczonych mistrzow) w barwnych, symbolicznych kostiumach, z nalozonymi na glowach maskami w takt uderzen bebnow, rytmicznym ruchem calego ciala zakreslaja roznoksztaltne pola tanca. W drodze kazda maska posuwa sie po tej samej linii figury geometrycznej. Pochod masek zatrzymuje sie i znow rusza niemal w rytm bicia serca. Procesje otaczaja idacy z zapalonymi lampami. Olbrzymie rzesze zebranych przemieszczaja sie powoli. Pochod zmierza do wczesniej wybranej swiatyni na koncu glownej ulicy Patanu. Tam najstarszy tancerz odczytuje ze skorzanego zwoju swiete wersety. Przyspieszony taniec konczy uroczystosc. Durga Pudza w swym klasycznym ksztalcie pozostaje - jak nam objasniono - niezmienna od wiekow. Jest symfonia pochwalna na czesc miejscowych bogow i zycia u stop Himalajow. Jest tez teatrem calej spolecznosci. Nie ma podzialu na grajacych i widzow. Wszyscy sa uczestnikami uroczystego zdarzenia. Zdarzenia, ktore ma moc odradzania mitu.

Bijacy nieustannie swiety dzwon podkresla, ze teatr ten ma charakter religijny. Gdy wyczerpie sie jego magiczna sila jednoczenia wszystkich, rozpoczna sie w swiatyniach rytualne ofiary zwierzat. Male kozki i jalowki z bardzo smutnymi oczami staly cierpliwie, czekajac na swoj los. Nie chcialam sie przygladac ich cierpieniu. Wczesniej widzialam taki obrzed przy poswiecaniu aut. Ceremonia nie liczy sie z bolem zwierzecia. Umieranie trwa dlugo. Czynnosci maja rytualne konotacje. Wybralam wiec z radoscia nocna wloczege uliczkami miasta.

Przed zespolem palacowym obejrzalam kamiennego Narasinha o wyrazie lwa strzegacego spokoju, w nadprozu palacu krolewskiego dostrzegalam z dala zlotobrazowa, wieloreka boginie Kali-Durge, grozna i zwycieska, godna szczegolowego opisu. Zatrzymalam sie na dluzej przed czarnozlota, kamienna, uformowana w wielkodygnacyjna piramide swiatynia Kryszna Mandir. Poswiecona RadhaKrysznie (nep. Bala-Gopala) ma 21 wiez, ktore sa hymnem na czesc narodzin i zycia wesolego Kryszny z Mathury. Jaka w niej strzelistosc i harmonia z podhimalajskim krajobrazem. Ale nie tylko z nim. Na fryzach swiatyn dostrzeglam sceny z Ramajany i Mahabharaty, dwoch najstarszych eposow hinduskich. Wiec i z mitologicznymi zrodlami kultury. Z niewielkiej swiatynki, stojacej przy glownej ulicy, dochodzily spiewy wiernych. Wypelnialy pustoszejaca ulice. Dotarlam do Zlotej Swiatyni. Cienie przesuwaly sie po ogromnych, barwnie umalowanych manasach, strzegacych wejscia do sanktuarium. Ksiezyc twarzy Buddy w Zlotej Pagodzie nadawal wyraz istoty zywej. Uwaznie w swietle lampek oliwnych obejrzalam swiatynie Khumbheswara.

Nalezy do swiatyn pieciokondygnacyjnych. Znajduje sie w niej kolumna Wasuki z IV wieku. Swiatynia ta, poswiecona Panu Wszystkiego (Sarweswara Siwa), zajmuje obszerny teren z duzym wewnetrznym dziedzincem, licznymi miejscami wotywnymi. Wejscie prowadzace do wnetrza swiatyni, wyjatkowo kunsztownie ornamentowane. Wierni, uderzajac przy jego przekraczaniu w dzwon, dopelniaja rytualu. Wchodza w krag swiety. Nie chcac naruszac nastroju medytacyjnego, zadowolilam sie obejrzeniem pieknej lingi, przed ktora w poklonie kleczy byk.

Zblizala sie polnoc. W swiatyniach nadal trwalo obcowanie z bostwami. Ucichli tylko na ulicach natretni sprzedawcy. Od czasu do czasu poruszaly sie rozpiete na sznurach choragwie, pagody wydawaly sie wyzsze niz we dnie, a spotykane uliczne sanktuaria straszyly swymi demonami. Wszystko to tworzylo swiat dotad nieznany, odbierany z europocentrycznego punktu widzenia. Noc sprzyjala postrzeganiu rzeczy niedostepnych w tlumie, wyzwalajac potrzebe szukania odpowiedzi na pytania wazne dla rozumienia kultury i roznorodnej ludzkiej ekspresji.

Z ta ozywiona gotowoscia poznawania konczylam pierwsza czesc uczestnictwa w IV Kongresie Europejskiego Instytutu Teatralnego.