Wrzesien okazal sie dla Letniej Szkoly Jezyka, Literatury i Kultury Polskiej w pelni letnim miesiacem. W Katowicach w budynku filologii polskiej na Placu Sejmu Slaskiego odbyl sie kurs dla nauczycieli jezyka niemieckiego z RFN. Pierwotnie kurs mial byc czescia tradycyjnego wakacyjnego kursu Szkoly, ale przeszkodzily temu niemieckie kwestie prawne.
Zaczelismy z pompa. W sali Rady Wydzialu Filologicznego nauczycieli powital JM Rektor prof. Maksymilian Pazdan. Jako gospodarz Wydzialu wystapil Dziekan prof. Tadeusz Miczka. W imieniu Wojewody, ktoremu wlasnie zdejmowano gips z nogi uczestniczyl w uroczystosci zastepca dyrektora Wydzialu Kultury Urzedu Wojewodzkiego Andrzej Wilk. Na terenie miasta przywital gosci wiceprezydent Katowic Michal Sablik. Od Pana Wiceprezydenta otrzymali nauczyciele pieknie wydane informatory o Katowicach w jezyku niemieckim. Nasz uczelniany dzial Wspolpracy z Zagranica, bez ktorego przyjmowanie tylu gosci zagranicznych byloby dla nas o wiele bardziej uciazliwe, reprezentowal sam jego szef Piotr Pradela. Strona niemiecka prezentowala sie rownie okazale. Z Konsulatu Republiki Federalnej Niemiec w Opolu przyjechala uswietnic nasza uroczystosc pani wicekonsul hrabina Ingeborg von Pfeil - czesc z nas prawdziwa hrabine "von" na wlasne oczy widzialo po raz pierwszy w zyciu. Ministerstwo Oswiaty z RFN i Centrale, ktora zajmuje sie opieka nad nauczycielami niemieckimi pracujacymi poza granicami swojego kraju reprezentowaly dwie panie: Krystyna Gtz oraz Annegret Dummann. I bylo jeszcze troche prasy, radia i telewizji. Udalo nam miedzy innymi zalapac na ostatnie wiadomosci "Za 5", jakie telewizja "Rondo" nadala przed wylaczeniem.
A potem stanelismy przed zadaniem w zasadzie niewykonalnym: jak bowiem w dwa tygodnie nauczyc kogos mowic po polsku, a jeszcze przy okazji powiedziec mu co nieco o polskiej polityce, ekonomii, kulturze etc. Ale na szczescie w Uniwersytecie pracuje mnostwo genialnych ludzi, ktorzy postanowili pomoc nam owo niewykonalne wykonac. Przede wszystkim wiec do pracy przystapily doswiadczone lektorki: Magda Pastuch, Ola Janowska, Urszula Zydek-Bednarczuk i Ela Fira, ktore wyspecjalizowaly sie w nauczaniu poczatkujacych. Dociekliwosc studentow-nauczycieli zaskoczyla jednak nawet te wlasnie Panie, ktore na polskiej gramatyce zeby zjadly. Juz na drugich zajeciach Ela Fira musiala zrezygnowac z zasady nie uzywania niemieckiego jako jezyka posredniego, gdyz jak wytlumaczyc absolutnemu "beegginnersowi" po polsku roznice miedzy gloska welarna jaka jest "h" i gloska postpalatalna jaka jest "h"? A nauczyciele upierali sie, iz poczatkowa gloska w wyrazie "historia" jest zupelnie inna gloska niz ta w wyrazie "halas". Oczywiscie, mieli racje. I oczywiscie rownie racje miala Elzbieta mowiac, ze w zasadzie nie ma to wielkiego znaczenia, ale na uparte "dlaczego"?, musiala w koncu udzielic obszernych wyjasnien po niemiecku.
Po kilku dniach okazalo sie, ze dociekliwosc fonetyczna nie jest rownomierna. Nieistotna dla niektorych uczestnikow kursu okazala sie opozycja dzwieczna: bezdzwieczna, opozycja tak istotna dla jezyka polskiego. Dlatego tez ze zdziwieniem dowiadywalismy sie, ze na sniadanie w hotelu podano "pileczki" - oczywiscie chodzilo o "buleczki", ale "p" czy "b", coz to za roznica, wazne, ze faktycznie byly smaczne. Z samogloskami tez nie zawsze bylo OK, wiec jeden z nauczycieli ku uciesze polskich studentow w windzie, ktora wracal ze stolowki glosno zastanawial sie, czy z tylu ma ubrany "duzy placek" czy tez "duzy plecak".
A oto probka umiejetnosci nabytych po dwoch tygodniach nauki. Wypracowanie Petera Neffa, ktore sam zatytulowal "Dzien Piotra": "Budzik dzwoni. Musze wstawac. W lazience myje sie i gole sie. Nastepnie ide do kuchni i tam przygotowuje sniadanie. Na sniadanie jem "Műsli" z twarogiem i kawe z mlekiem. Podczas sniadania czytam gazete. Potem ide pieszo do szkoli. Zajecia zaczynaja sie o 8. 00, ale nie codziennie. W szkole ucze uczniow jezyk niemiecki. W poludnie mam obiad, ale czasami musze zostawac w szkole, gdyz mam lekcje po poludniu. W innym razie troche spie albo spacerowam po poludniu. Wieczorem przygotowam lekcje dla zanastepny dzien i potem bardzo ide pic piwo z przyjacielami. W nocy zwyczajnie spie. ".
O problemach polskiej literatury wspolczesnej opowiadala Ewa Jurczyk, a o metodycznych problemach nauczyciela jezyka niemieckiego Wacek Miodek - oboje germanisci. Oboje tez wykazali sie nieslychanym kunsztem w tlumaczeniu na zywo spotkan politycznych.
Edukacji polityczno-ekonomicznej podjal sie Andrzej Wojtala z Kolegium Jezyka Biznesu. Dopelnieniem jej byly dwa spotkania z senatorem RP /z ramienia SLD/ Boguslawem Masiorem oraz Wojewoda Katowickim Eugeniuszem Ciszakiem. Nasi goscie w pelni docenili fakt, iz Pan Wojewoda przyjal ich w tydzien po zdjeciu gipsu. Zasypywali go pytaniami o wszystko: o bodzce, ktore wedle Wojewody moga do wojewodztwa katowickiego przyciagnac kapital obcy, o subwencjonowanie wegla, miejsce szkolnictwa w systemie ekonomicznym Polski itd. itd. Pan Wojewoda najwiecej wprawdzie mowil o przemysle, ale niemieckim gosciom kojarzyc sie bedzie mocno rowniez z kultura, gdyz po inauguracji kursu uczestniczyli wieczorem w koncercie zespolu ARS NOVA w westybulu Gmachu Urzedu Wojewodzkiego, na ktory to koncert pamiatkowe zaproszenie Wojewody kazdy z nich otrzymal.
Podobnym polaczeniem akcentow przemyslowo-kulturowych byla wycieczka ekologiczna zatytulowana "Slask czarny, Slask dawny". Jak twierdzili jej uczestnicy interesujace bylo wszystko: huta w Laziskach, haldy przy kopalniach, palac w Pszczynie i podwieczorek w przepieknych wnetrzach palacyku w Promnicach. Wycieczka zostala supersprawnie i superciekawie zorganizowana przez Zwiazek Gornoslaski /pomogli nam panstwo: Joachim Otte - prezes i Lucja Staniczek - szefowa Kola Tyskiego/. W czasie wycieczki nauczyciele uznali tez, ze musza zmienic troche swoj stosunek do czekajacej ich pracy w Polsce, szczegolnie ci, ktorzy maja uczyc w szkolach srednich. Otoz ze zdumieniem dowiedzieli sie, ze tlumaczem w trakcie wycieczki jest chlopak z II klasy licealnej Krzysiek Bednarczuk, syn lektorki Uli Zydek-Bednarczuk. Dotad nauczyciele byli przekonani, ze w pierwszych klasach spotkaja sie wylacznie z uczniami w ogole nie znajacymi jezyka. No coz, Krzysztof radykalnie zmienil ich poglad i szybko wyprowadzil z bledu.
Zegnalismy sie w Jazz Clubie, przy piwie, paluszkach i chipsach. I po raz kolejny przekonalismy sie, ze serce nie sluga... Mamy nadzieje, ze ow kurs, no, nazwijmy go "adaptacyjnym", spelnil swoje zadanie: pozwolil nauczycielom z Niemiec w przyspieszonym tempie poznac Polske i naprawde nasz kraj - swoje miejsce pracy na najblizsze lata - polubic.