Zostawiamy ślad po sobie...

Plakaty już widywałam wcześniej - zza szyby własnego lub miejskiego środka lokomocji. Były wszędzie. W ciemnych uliczkach, na przystankach, w centralnych miejscach, aż w końcu zagnieździły się głęboko w mojej głowie. Ciekawe, intrygujące, krzykliwe. Wstyd się przyznać - nie znałam autora...

Jeden z najbardziej widocznych ostatnio na ulicach Katowic społecznych plakatów Romana Kalarusa
Jeden z najbardziej widocznych
ostatnio na ulicach Katowic
społecznych plakatów
Romana Kalarusa
Piątkowy wieczór, Galeria Sztuki Współczesnej BWA w Katowicach... tłumy ludzi młodych i wiekowych. Artyści, wielbiciele, dziennikarze, Ważni Goście i Ci, których w ogóle nie było widać. Twórcy obsypywani bukietami kwiatów, obściskiwani i całowani przez przyjaciół, znajomych i studentów. Nieosiągalni fizycznie, ale dostępni duchowo... na ścianach galerii. Czerń i biel, półmrok i półcień osłaniał z część sali - tam znajdowały się prace Joanny Piech. Refleksyjne linoryty, barwna "Ostatnia wieczerza", zaciemniona "Droga Krzyżowa". Po przeciwległej stronie przeraźliwie kolorowe plakaty Romana Kalarusa. Głośne, polifoniczne... mówią wiele - formą, pomysłem i dowcipem. Gdzieś obok wyciszone drzeworyty. Po pierwszym, pobieżnym obejrzeniu dzieł, nie byli mi już obcy. Miałam już pewne wyobrażenie o artystycznym małżeństwie. Intuicja mnie nie myliła. Przekonałam się o tym niebawem.

Na wywiad przyszłam nieco roztargniona, przygotowana nie tak, jakbym chciała. Jednak uśmiech pani Joanny i niezwykła serdeczność pana Romana rozwiały wszelkie moje rozterki. Pierwsze wrażenie - szczerzy, otwarci i niezwykli ludzie. Zafascynowani światem, pracą i... sobą oddali się w wir dyskusji.

- To już nasza druga wspólna wystawa. Pierwsza odbyła się w Kijowie, choć objętościowo była mniejsza. Wpadli nawet na taki pomysł, żeby pomieszać nasze prace, ale one i tak wyróżniały się spomiędzy siebie. A tutaj zostały oddzielone - wyjaśnia pani Joanna.

- A to zasługa pana Ferdynanda Szypuły, który tak pięknie tę ekspozycję nam przygotował. Czasami idziemy na żywioł, a tym razem wszystko było profesjonalnie przygotowane od początku do końca - z projektami katalogów i projektami ekspozycji. Mieliśmy po prostu szczęście - dodaje pan Roman.

- W zasadzie zależało nam, żeby te dwie wystawy były osobno, ponieważ nastrój i klimaty są jednak odmienne - dorzuca zdawkowo żona, a mąż zaraz dopowiada:

- Baliśmy się, że Kalarus zakrzyczy Piech, a jednak takie sąsiedztwo, i taki zestaw prac kontemplacyjnych, skupionych i refleksyjnych Joanny, z tymi moimi wrzeszczącymi, jest udanym przedsięwzięciem.

Zapytani o twórcze natchnienie, porę tworzenia i formy pracy, odpowiedzieli:

Toną w kwiatach: Roman Kalarus i Joanna Piech
Toną w kwiatach: Roman Kalarus i Joanna Piech
R. K. - Plakat tworzy się inaczej. To jest temat, który przychodzi z zewnątrz, to praca na zamówienie. Nie ma gorszych czy lepszych propozycji. Jeśli mam temat to wszędzie chodzę z pomysłem, myślę nad dowcipem, skojarzeniem treściowym. Potem próbuję to rysować i wtedy szukam formy, dopasowując wszystkie elementy. A to już jest zabawa..., która może trwać tydzień, miesiąc, rok.

J. P.-K. - Zajmuję się grafiką i moje tworzenie to zrywy. Pracuję czternaście, dwadzieścia godzin na dobę i to jest taka benedyktyńska praca. W zarysie jest projekt, a potem jest pełna improwizacja. Nie trzymam się sztywno planów, w trakcie tworzenia modyfikuję...

R. K. - Obserwując żonę jak pracuje, muszę powiedzieć, że ja tak nie potrafię. Jestem niecierpliwy i robię to inaczej. Wielogodzinne siedzenie przy tak żmudnej pracy sprawia, że dłubiąc maleńkie, białe kropeczki, ma czas na myślenie. I ona myśli o całym życiu, świecie, wszechświecie, o mnie, o swoich przodkach... Wtedy jest kontakt z Panem Bogiem, i tego jej zazdroszczę - tego skupienia. Długotrwała koncentracja prowadzi do różnych odkryć. Przecież jej grafiki nie są podobne do linorytów, a są linorytem. Bardziej przypominają miedzioryty, drzeworyty... odkryła w sobie to coś, co bardzo cenię!

Ich drogi życiowe wyglądały mniej więcej tak samo. Spotkali się w katowickiej szkole plastycznej. Mieli szczęście, ponieważ odnaleźli siebie, trafili na odpowiednich ludzi i tygiel twórczy. Potem była Akademia Sztuk Pięknych w Katowicach, Wydział Grafiki. To był wspaniały okres w ich życiu, który trwa do tej pory. Pan Roman prowadzi Autorską Pracownię Działań Wizualnych w katowickiej Akademii Sztuk Pięknych, zaś pani Joanna prowadzi od trzech lat pracownię grafiki w Instytucie Sztuki cieszyńskiej Filii Uniwersytetu Śląskiego.

- Uprawiamy sztukę przede wszystkim dla siebie, żeby się spełnić, coś odkryć, odreagować... Chcemy się dzielić naszymi przeżyciami z całym światem. Jesteśmy zwolennikami sztuki ludzkiej - takiej, która przyciąga. Uważamy, że energia artysty zawarta w dziele sztuki jest energią boską, nieskażoną chamstwem i kłamstwem, jest po prostu dobra i czysta... Przez to, że poświęcamy sztuce czas, że tego nie robi maszyna, tylko my to robimy od początku do końca... dzieło jest wartościowe. Artysta jest człowiekiem szczerym, otwartym, czasem naiwnym, głupim, ale przez to więcej widzi, czuje... - tłumaczy pan Roman.

- Jesteśmy również nauczycielami, którzy mają pomóc, wskazać, zaszczepić pasję. Młodzież jest bardzo zdolna, naprawdę. Ja wychodzę z zasady, żeby nie przeszkadzać, tylko obserwować i gdzieś tam rozwijać autokreatywność, czy wspierać subiektywną drogę studenta. Służę pomocą w każdej chwili, ale generalnie uważam, żeby nie przeszkadzać, nie wtrącać się za dużo. Należy pielęgnować tę różnorodność - dopowiada żona.

Sukcesami i nagrodami raczej się nie chwalą, bo nie przywiązują do tego wagi. Uważają, że prawdziwym triumfem, jest tworzenie wbrew wszelkim przeciwnościom losu. Możliwość realizacji, satysfakcja z pracy, a nie dobra materialne, dają im szczęście. Miłość i wzajemnie wsparcie pomagają im przetrwać artystyczną harówkę.

Kalarusowie i przyjaciele
Kalarusowie i przyjaciele, od lewej:
Józef Budka, Elżbieta Skrzypiec, Joanna Piech,
Ewa Czober, Roman Kalarus,
Wiesława Romanowska, Aleksandra Telka-Budka
- Pracujemy osobno, a w kościele razem. To jest coś pięknego. W kościółku p.w. Błogosławionej Karoliny Kózkówny w Tychach na wysokim rusztowaniu malowaliśmy kopułę w chrzcielnicy i rozumieliśmy się bez słów. Czujemy się i wiemy, że to się kiedyś spotka, i potem wszystko razem będzie nasze, a nie moje, czy Joanny. W międzyczasie na dole ksiądz odprawiał msze, dawał śluby lub ostatnie namaszczenia. Całe życie tam przebiegało, a my blisko Pana Boga, mogliśmy robić to, co w życiu najlepiej potrafimy. To jedne z najpiękniejszych chwil w naszym życiu. Ja kocham to, co Joanna robi, a ona zapewne ma jakiś szacunek do tego, co ja robię. Na tym to wszystko polega... - wspomina profesor.

Samoloty, gra na gitarze basowej, biały blues i niesamowity jazz to dodatkowe fascynacje pana Romana. Marzenia pani Joanny są nieco metafizyczne, sięgają dalekiego i tajemniczego Tybetu.