Witam maj z lekkim sercem i jeszcze lżejszym portfelem, bo 30 kwietnia spłaciłem daninę fiskusowi. Trawestując powiedzenie astronauty Armstronga, był to nanodochód dla państwa, choć gigantyczny cios w prywatne finanse. Paradoksalnie powoduje to jednak u mnie poczucie dumy, bo czuję, że w ten sposób przyczyniam się do wzrostu dobrobytu Rzeczpospolitej. To bardzo patriotyczne. Podobnie czuję się za każdym razem, gdy płacę za miejsce na parkingu (ostatnio na kampusie katowickim opłaty poszły w górę, ale za to już za kilka lat będziemy z dumą pokazywać nowy gmach chemii). Ogólnie: wszystko się bilansuje i podatnicy mogą być dumni. Tak sobie czasami myślę, że powody do analogicznej dumy mają palacze i pijący alkohol (bo akcyza wzmacnia budżet), a ekologiczni abstynenci, w dodatku poruszający się na rowerach i nieuiszczający opłat za paliwo, na pewno nie czują się dobrze, nie mogąc świadczyć finansowo na rzecz przynajmniej lokalnej wspólnoty. Nawiasem mówiąc, posty i różnego rodzaju wstrzemięźliwości dotyczące katolików powinny w przypadku wegetarian i wegan zawierać wymóg spożywania potraw mięsnych – bo u źródeł tkwi wszak umartwienie.
Tak więc wkraczam w najpiękniejszy miesiąc roku przepełniony pozytywnymi uczuciami, zupełnie jak bohater jednego z opowiadań Mrożka (doktora honoris causa naszej uczelni), więzień polityczny, który obserwując świat przez kraty celi, nabrał optymizmu i zwrócił się do naczelnika więzienia z prośbą o skrócenie odsiadywanej kary. Niestety, jak to u Mrożka, okazało się, że dym z komina, który ostatecznie przekonał go o niesłuszności swoich wcześniejszych wystąpień, nie jest dowodem na dynamiczny rozwój kraju, ale pochodzi z… krematorium.
Chciałem w tym momencie podać tytuł tego opowiadania, ale nie wiem, jak się zwrócić do sztucznej inteligencji, by mi podsunęła odpowiedź. W ogóle to właśnie z zadawaniem pytań mam coraz większy kłopot. Ostatnio chciałem na przykład, żeby mój smartfon pokazywał zgromadzone w nim zdjęcia według schematu, do którego byłem przyzwyczajony, tzn. oznaczając daty ich wykonania. Zamiast tego nagle zaczął mi pokazywać zdjęcia skumulowane w pakiety miesięczne. Próbowałem wielokrotnie przywrócić stan poprzedni, ale nie otrzymywałem odpowiedzi, co zrobić, żeby było jak wcześniej i żeby pokazywało tak, jak byłem przyzwyczajony. Nic nie wychodziło z moich prób, uzyskiwałem cenne odpowiedzi wzbogacone o filmiki instruktażowe, ale niestety niepodające prostego przepisu na odwrócenie inicjatywy smartfona, który zmienił swoje zwyczaje. Już myślałem, że będę musiał żyć w tych nowych realiach, lecz ku mojemu zdumieniu równie nagle nastąpił powrót do stanu sprzed zmian. Nie wiem, jak to się stało, ale jestem zadowolony.
W ogóle moje kontakty ze sztuczną inteligencją nasuwają na myśl kontakty z Pytią, która, jak wiadomo, była kapłanką w Delfach i tłumaczyła (w sposób bardzo zawiły) wróżby. Niby wszystko było wiadome, ta wiedza gdzieś tkwiła, jednak by do niej dotrzeć, trzeba było pośredników.
Moje problemy ze zdjęciami powstały podczas wyprawy na skraj Pustyni Błędowskiej, gdzie odwiedzałem pewną stajnię. Było tam kilkanaście wierzchowców, które snuły się po terenie. W pewnym momencie jednak stado ruszyło, chciałoby się powiedzieć: owczym pędem. Otóż ktoś otworzył bramę na pastwisko ze świeżą trawą. Konie poczuły impuls i biegły, nie dbając o nierówności terenu. Tylko jeden nie biegł, bo zapomniano go uwolnić z indywidualnej zagrody; trzeba było widzieć, jak nadrabiał opóźnienie, gdy w końcu zagroda została otwarta. Ruszył cwałem za kolegami, co zwiastowało nadejście albo raczej nadbiegnięcie wiosny – na wiosnę konie galopują. Do świeżej (s)trawy, oczywiście. I tylko Pytia by wiedziała, czym ten nagły wybuch entuzjazmu wyjaśnić.