Starożytny Egipt wciąż skrywa przed nami wiele tajemnic. Ile pozostało jeszcze do odkrycia? O badaniach nad krajem, który od lat nie przestaje fascynować, opowiedział dr Filip Taterka – egiptolog, pracownik Instytutu Kultur Śródziemnomorskich i Orientalnych Polskiej Akademii Nauk, gość 8. Śląskiego Festiwalu Nauki Katowice.
Zainteresowanie kulturą i historią starożytnego Egiptu wydaje się nie przemijać. Co sprawia, że wciąż fascynuje ludzi na całym świecie?
Wydaje mi się, że jedną z przyczyn, która najbardziej przyciąga do starożytnego Egiptu, jest całkowita odmienność tej kultury, zwłaszcza jej egzotyka i aura tajemniczości. Hieroglify, którymi posługiwali się Egipcjanie, stały się wręcz symbolem tajemnicy. Pismo to składa się z małych obrazków, co od razu przywodzi na myśl skojarzenia z jakąś tajemną wiedzą i ezoteryką. Trudność w jego odczytaniu powoduje, że patrzymy na starożytny Egipt jako na miejsce, które z jednej strony jest nam w jakiś sposób bliskie, ponieważ pojawia się od samego początku np. w dziełach autorów greckich i rzymskich czy na kartach Biblii, a z drugiej strony pozostaje skryte i nie chce swoich tajemnic tak łatwo ujawniać.
Ludzi od lat fascynują mumie…
Tak, zapewne jest to znaczący element fascynacji Egiptem, ale akurat jeżeli chodzi o egiptologię, to od wielu lat toczą się dyskusje na temat tego, czy wypada, żeby zmumifikowane szczątki nadal były eksponowane w muzeach. To jednak są ludzkie szczątki i nie powinny być traktowane jak zwykłe przedmioty. Mimo tych dyskusji na razie nic nie wskazuje na to, żeby miały zniknąć z muzeów. Zdaje się, że silniejsza jest presja społeczna, gdyż ludzie po prostu chcą oglądać mumie.
Nie da się uniknąć pewnych stereotypów w myśleniu o starożytnym Egipcie. Jakie błędne wyobrażenia na ten temat są najczęściej powtarzane?
Jest ich mnóstwo! Poczynając od tego, że niewolnicy budowali piramidy, kończąc na tym, że przy budowie pomagali im kosmici. Inny mit to taki, że główną siłą rządzącą krajem faraonów byli kapłani, którzy manipulowali ludem – jak w Faraonie Bolesława Prusa. Spotykamy się też z poglądem, że koty były tak święte, że wszyscy Egipcjanie oddawali im boską cześć, co też nie jest do końca prawdą. Albo mit, że na poszukiwaczy skarbów w egipskich grobowcach czekają klątwy i pułapki. Pułapek nie było w ogóle, natomiast klątwy – owszem, ale nie takie, jak większość ludzi sobie wyobraża. Nie istniały klątwy, w wyniku których mumia zmartwychwstanie i zacznie się mścić jak we współczesnych filmach typu Mumia. To były klątwy, które groziły procesami sądowymi przed boskim trybunałem w zaświatach.
Dlaczego został Pan egiptologiem? Czy było to dziecięce marzenie, czy może przypadek?
Jedno i drugie. Zacząłem się interesować Egiptem od 11. roku życia, ale nie pamiętam już, co było pierwszym impulsem do zajęcia się tym tematem. Koledzy mówią mi, że powinienem wymyślić sobie jakąś historię, żeby opowiadać w takich sytuacjach [śmiech].
Na co dzień pracuje Pan Doktor w Instytucie Kultur Śródziemnomorskich i Orientalnych Polskiej Akademii Nauk. Jakie badania prowadzi Pan aktualnie?
Zasadniczo zajmuję się czasami Hatszepsut, czyli króla kobiety, która rządziła w XV wieku przed naszą erą. Właśnie kończę książkę pisaną razem z dr. Andrzejem Ćwiekiem z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu na temat Sen-en-muta, czyli wysokiego dostojnika z czasów Hatszepsut i jednego z ważniejszych urzędników w historii starożytnego Egiptu. Oprócz tego zajmuję się też egipskim pismem i piśmiennictwem, a także obecnością starożytnego Egiptu w kulturze popularnej.
Egiptologia wiąże się z dokonywaniem różnych odkryć. Jakie są Pana najważniejsze odkrycia podczas prowadzonych badań? Jednym z nich jest na pewno zidentyfikowanie sekretarza…
Tak, mam na koncie kilka odkryć, m.in. właśnie zidentyfikowanie wizerunku sekretarza, czyli ptaka afrykańskiego, który przedstawiony był na ścianach świątyni Hatszepsut w Deir el-Bahari, niedaleko Luksoru w Górnym Egipcie. To o tyle ciekawe, że sekretarz nigdzie wcześniej ani później nie był specjalnie przedstawiany w egipskiej ikonografii. Drugim takim odkryciem, które osobiście uważam za istotne, jest ustalenie, gdzie znajdowała się kraina Bia-Punt. Podejrzewano, że mieściła się ona gdzieś w Afryce, nad Morzem Czerwonym, a Egipcjanie pływali tam po cenne towary. Z moich badań wynika, że rzeczywiście znajdowała się ona nad Morzem Czerwonym, ale w samym Egipcie, czyli dużo bliżej, niż sądzono do tej pory, to stamtąd wypływano do Puntu, czyli krainy, z której sprowadzono rozmaite egzotyczne towary. Za istotne uważam też ustalenie, że jedna z inskrypcji, która opowiada o królewskim polowaniu na słonie i znajdująca się w Deir el-Bahari, a która przypisywana była królowi Thotmesowi I, tak naprawdę dotyczy samej Hatszepsut, co oznacza, że to ona polowała na słonie. Potwierdza to również, że Hatszepsut organizowała wyprawy wojenne nie tylko do Nubii, jak wiedzieliśmy do tej pory, ale także do Azji.
Badania nad starożytnym Egiptem często kojarzą nam się z wykopaliskami. Jak wygląda praca na stanowiskach archeologicznych?
To zależy od tego, z jakim stanowiskiem mamy do czynienia. Są stanowiska, gdzie przeprowadza się regularne wykopaliska, a są też takie, gdzie dokonuje się jedynie badań powierzchniowych, czyli nie kopie się, tylko analizuje to, co jest już widoczne na powierzchni ziemi. Z kolei w przypadku dobrze zachowanych monumentów, takich jak świątynia Hatszepsut, gdzie pracowałem, wykonuje się głównie prace epigraficzne, tzn. dokumentuje się i analizuje to, co jest przedstawione na ścianach. Oczywiście w dobrze zachowanych świątyniach od czasu do czasu również przeprowadzane są mniejsze wykopaliska, ale te wielkie, których celem było odkopanie całej świątyni, były prowadzone w XIX i w pierwszej połowie XX wieku. Z kolei w przypadku świątyni Thotmesa III w Deir el-Bahari była to praca w magazynie, do którego przetransportowano bloki pochodzące ze świątyni, by następnie dokonać teoretycznej rekonstrukcji jej pierwotnej dekoracji. Trzeba też pamiętać o tym, że praca archeologa to nie tylko badania terenowe, lecz również praca w muzeach i analizowanie obiektów, które zostały odkryte już dawno temu, ale nie zostały opracowane lub trzeba je ponownie przeanalizować. Czasami jest to też praca typowo biblioteczna na podstawie istniejących publikacji, które trzeba przeczytać, a niekiedy są to prace w archiwach, gdzie analizuje się np. odręczne zapiski dawnych badaczy, które nie zostały nigdy opublikowane.
Może się wydawać, że starożytny Egipt jest już dość dobrze zbadany. Czy nadal można dokonywać wielkich odkryć?
Jak najbardziej. Mamy mnóstwo takich przykładów. Tylko w tym roku ogłoszono odkrycie na terenie Sakkary nowych, wcześniej nieznanych grobowców prywatnych, czyli należących do królewskich urzędników z różnych okresów, w tym z czasów II dynastii, a więc z III tysiąclecia p.n.e. Z kolei na terenie Deir el-Bahari odkryto 1500 dekorowanych bloków pochodzących z tzw. dolnej świątyni Hatszepsut. To, co znamy jako świątynię Hatszepsut, jest w rzeczywistości tzw. świątynią górną; natomiast trochę dalej na wschód znajdowała się świątynia dolna, którą do tej pory uważaliśmy za nieudekorowaną i nieukończoną. Tymczasem po przeprowadzeniu wykopalisk okazało się, że pod powierzchnią ziemi znajdują się pięknie udekorowane bloki. Staną się one teraz przedmiotem analizy i zapewne powiedzą nam coś więcej na temat Hatszepsut i jej ideologii władzy. Pod koniec lutego media rozpisywały się również o odkryciu w Tebach Zachodnich grobowca Thotmesa II, małżonka i przyrodniego brata Hatszepsut.
Jak wygląda współpraca międzynarodowa w egiptologii i jaki wkład w badania nad Egiptem mają polscy badacze?
Egiptologia jest dyscypliną bardzo mocno umiędzynarodowioną właściwie od samego początku. Na terenie Egiptu odbywają się ekspedycje czy misje archeologiczne prowadzone przez instytucje z różnych krajów, które współpracują ze sobą, wymieniając się informacjami. Czasami są to misje złożone z przedstawicieli z różnych krajów, w tym z Polski. Nie jesteśmy archeologiczną potęgą, ale na koncie mamy oczywiście istotne odkrycia. To polscy badacze w latach 60. XX wieku odkryli świątynię Thotmesa III w Deir el-Bahari, która wcześniej była nieznana. Z kolei prof. Karol Myśliwiec odkrył w Sakkarze kilka nieznanych wcześniej grobowców, m.in. piękny grobowiec Meref-nebefa. Polscy badacze mogą zatem poszczycić się istotnymi odkryciami, ale wydaje mi się, że bylibyśmy w stanie wnieść do egiptologii zdecydowanie więcej, gdybyśmy wyszli z samozachwytu, a bardziej skupili się na tym, żeby rzeczywiście uskuteczniać światowe standardy, zamiast spoczywać na laurach.
Czy jest to też kwestia braku odpowiedniego dofinansowania?
Trochę tak, ale to nie wszystko. W naszym kraju istnieje szerszy problem związany z uprawianiem nauki. Wielu ludziom się wydaje, że wystarczy sypnąć trochę więcej pieniędzy i będzie dobrze. Ale to nie w pieniądzach tkwi problem. Jeśli spojrzymy na to, ile pieniędzy w systemie nauki i szkolnictwa wyższego jest wydawanych na rzeczy zupełnie zbędne, to trudno się dziwić, że brakuje ich tam, gdzie są rzeczywiście potrzebne. Chodzi też o kwestię ogólnego podejścia. Jeśli nie pozbędziemy się takiego przekonania, które można by skrótowo podsumować zdaniem „Polska mistrzem Polski”, to nigdy nie znajdziemy się na najwyższym poziomie. Uważam, że z różnych powodów, m.in. historycznych, nigdy nie będziemy na tym poziomie, na którym są dziś Amerykanie, Anglicy, Francuzi czy Niemcy (niekoniecznie w tej kolejności), ale moglibyśmy być zaraz za nimi. Mamy na to wystarczający potencjał i środki, ale z jakiegoś powodu uważamy, że już jesteśmy na szczycie, co często hamuje rzeczywisty rozwój.
Zajmuje się Pan nie tylko badaniami naukowymi, lecz również popularyzacją nauki. Czy Śląski Festiwal Nauki Katowice jest dobrym miejscem do przybliżania tematów związanych z egiptologią?
Myślę, że tak, bo zasadniczo każda forma, która wychodzi do szerszego grona publiczności, jest moim zdaniem dobra do promowania nauki. Wszystko zależy tak naprawdę od tego, z jakimi odbiorcami mamy do czynienia. Młodsi wolą właśnie tego rodzaju wydarzenia. To nie muszą być nawet festiwale naukowe jak ŚFN. Równie dobrze mogą to być festiwale fantastyki, np. poznański Pyrkon, w którym od lat uczestniczę. Kiedyś jeden z organizatorów powiedział mi zresztą, że teraz już sobie nie wyobraża, że na Pyrkonie mogłoby nie być starożytnego Egiptu. Do innych bardziej trafiają natomiast podcasty albo książki. Starsi odbiorcy często wolą z kolei formę pisemną w postaci książek czy artykułów popularnonaukowych w prasie. Ważne jest to, żeby wychodzić do ludzi, a nie zamykać się w wąskim kręgu specjalistów. W Polsce niestety panuje takie przekonanie, że poważny badacz powinien zajmować się nauką, a popularyzacją zajmują się ci, którzy są zbyt słabi, żeby odnieść istotny sukces w nauce. Jest to jednak błędne przekonanie. Naukowiec ma dwa podstawowe zadania: po pierwsze – prowadzenie badań i zdobywanie wiedzy, a po drugie – upowszechnianie tej wiedzy. Jeśli zaniedbujemy to drugie – nie ma co się potem dziwić, że ludzie nie wiedzą nic o Egipcie i powielają stereotypy, skoro nie mają skąd czerpać rzetelnych informacji. Uważam, że należy upowszechniać wiedzę wszędzie tam, gdzie jest to możliwe, aby jak najwięcej ludzi po prostu dowiedziało się prawdy o Egipcie, dzięki czemu przestaną wierzyć w niewolników czy kosmitów budujących piramidy. Do tego dochodzi niestety jeszcze inny wątek, czyli polityka wydawnicza w naszym kraju. Jeśli już ukazują się u nas książki o Egipcie, to zwykle są to tłumaczenia przestarzałych książek (np. z lat 80. XX wieku) opisujące historię od Narmera do Kleopatry, czyli zasadniczo całość dziejów Egiptu. Lepiej byłoby wydać tłumaczenie prac pisanych przez wielu autorów pokazujących różne perspektywy i aktualny stan wiedzy, a warto wiedzieć, że rozwój egiptologii następuje bardzo dynamicznie. Wydawcy często nie chcą też publikować książek poruszających mniej znane tematy, ponieważ żyją w przeświadczeniu, że to i tak nikogo nie zainteresuje, więc nikt nie kupi takich książek. Jednocześnie ci sami wydawcy nie mają żadnych oporów, by publikować piętnastą czy dwudziestą książkę o tym, że kosmici budowali piramidy. Bo to się sprzedaje. Żyjemy w takich czasach, że stereotypy i pseudonauka się rozpowszechniają, a rzetelna wiedza czasami nawet nie ma jak trafić do czytelnika.
W dobie mediów społecznościowych istnieje duży problem z pseudonauką. Coraz trudniej weryfikować informacje, nie wiadomo, co jest prawdą, a co nie.
Tak, to jest przekleństwo naszych czasów. Bywa, że w jednym dniu potrafię zobaczyć więcej fake newsów niż prawdziwych informacji. Trudno odkręcać takie wiadomości, zwykle nie ma nawet możliwości, żeby trafić do tych samych odbiorców. Pseudonauka zawsze jest szkodliwa, bo podważa zaufanie do naukowców.
Bardzo dziękuję za rozmowę.