Przeczytajmy tę książkę

Strata przywołuje nas do porządku. Rozpędzeni w planowaniu przyszłości i zagospodarowywaniu dnia dzisiejszego odrzucamy myśl o stracie, która jawi się nam jako groźne, puste miejsce kwestionujące sensowność naszych działań. Świat, w którym wszystko ma swoją cenę (a to, co nazywamy wartością, jest już tylko zwykłym ustaleniem jak najdosłowniej rozumianej ceny, o czym przekonuje polityka obecnej administracji Białego Domu), nie może zżyć się ze stratą, bo ta jest przecież zaprzeczeniem sukcesu. Wypolerowany, błyszczący, opalony świat sukcesu patrzy z pogardą na stratę. To ubogi kuzyn z prowincji, którego nie wpuszcza się na salony. Sukces żyje, by gromadzić i piętrzyć wciąż nowe przedmioty, każdy nabyty za odpowiednią cenę. Tymczasem lekcja książki, którą dzisiaj czytamy, jest zgoła inna: „Żyć znaczy przeżywać straty”, a jeśli tak, to przyszłość, przedmiot naszych zabiegów i planowania, ujawnia ciemny punkt, jakim jest nieprzewidywalność: „Pytanie o to, co nas czeka, sięga przypuszczalnie początków rodzaju ludzkiego, zwłaszcza że równie niezbywalną, co niepokojącą cechą przyszłości jest jej nieprzewidywalność…” (s. 16). Nie dziwi, że eseje autorki często czerpią siłę z doświadczenia straty, bowiem „lament żałobny jest źródłem wszelkich kultur, wypełniających nagłą pustkę i ciszę pieśniami, modłami oraz opowieściami, w których to, co nieobecne wraca do życia” (s. 16).

Strata, niepewność tego, co dalej, otwiera przed nami tajemnicę, sprzeciwia się buńczucznej pewności siebie uczonych, którzy w nużących wywodach dostrzegali w monstrach zaludniających baśnie i mity „jedynie nieprawidłowo zinterpretowaną rzeczywistość” (s. 71).

Jeśli uważnie rozejrzeć się, strata okaże się wszechobecna. Oczywiście, spojrzenie nie może być pospieszne, byle jakie; uważność nie jest jednak tylko kwestią optyki – oznacza skupienie całej uwagi i gotowość do łączenia pozornie odległych faktów. Upomina nas autorka, że „samo oko to za mało, żeby widzieć” (s. 76). Potrzebna jest wyobraźnia ożywiana lekturą, zdolność do czerpania inspiracji i satysfakcji z poczucia nagłego zagubienia się w otoczeniu pozornie dobrze znanym. To początek poszukiwania własnej drogi. „Gdzie się podziały drogowskazy akurat w chwili, gdy byłby z nich pożytek?” (s. 80) – pytanie to przekorne, bowiem z całej tej książki wynika pochwała takiego właśnie zagubienia na rozstajach lub bezdrożach, podmokłych łąkach opodal portu w Greifswaldzie, gdzie Friedrich malował swe obrazy, w bibliotekach pośród zakurzonych map i manuskryptów. Eseje Judith Schalnsky to pochwała mądrego zagubienia. Wtedy, zdałoby się, zużyte i bezbarwne opowieści odsłaniają fascynujące historie utrwalone w nich niczym jakieś dawne, zapomniane a źródłowe znaczenie w potocznym słowie albo pradawny artefakt odsłonięty przez archeologa.

Tak uprawiana wędrówka po świecie (a marsz „daje radość” i ze spacerów „nie można zrezygnować za żadne skarby świata”, s. 105) i tekstach („Moja naczelna zasada brzmi: czytaj, co się da. Zestawiaj podobne z podobnym i zachowuj wszystko, co przeczytałeś. Spisuj tylko fakty – to, co się da sprawdzić”, s. 201) pozwala dotrzeć do mitu, a mit „jest najwyższą rzeczywistością, zaś biblioteka prawdziwą areną dziejów świata” (s. 46). Nietrudno jest stracić orientację w nieprzeniknionych gęstwinach Lasu Czeskiego, gdzie pastor i astronom amator Gottfried Adolf Kinau oddawał się selenografii, badając milczące oblicze Księżyca. Wszędzie musimy stawić czoła stracie: obraz Friedricha przedstawiający port w Greifswaldzie spłonął wraz z innymi płótnami w 1931 roku w pożarze muzeum w Monachium; pastor Kinau zajął się selenografią po śmierci dwojga dzieci i jego rysunki, które zresztą w większości spłonęły, były także żałobną pieśnią straty. Znakomity szesnastowieczny fizyk Otton von Guericke ukazuje się uważnemu spojrzeniu wędrowca jako badacz skamieniałości i rekonstruktor szkieletu „jednorożca”, najprawdopodobniej skompilowanego z kości mamuta i nosorożca włochatego; ale, niestety, tylko domyślamy się tego z dwóch zachowanych miedziorytów, bowiem kości „z biegiem lat rozeszły się po świecie rozdawane ciekawskim” (s. 67). Po tygrysie kaspijskim zostały jedynie wzmianki i opisy walk, jakie toczyli z tym nadzwyczaj silnym zwierzęciem rzymscy gladiatorzy, bowiem ostatni, wypchany osobnik, jakiego można było zobaczyć w muzeum w Taszkencie, uległ zniszczeniu w pożarze.

I wreszcie strata największa, wręcz wyrwa nie do zasypania o nieobliczalnych konsekwencjach: odczarowanie świata, „boleśnie głęboka przepaść oddzielająca bogów od maluczkich rzuconych w ten świat, pęknięcie między wieczną, niepokalaną duszą a wątłym, zepsutym ciałem” (s. 161). Tak pisze Schalansky w eseju o Manim i manicheistach, po których zostały ledwie szczątkowe źródła. Ale to pytanie dotyczące odczarowania świata i jego konsekwencji powinno zostać z nami żyjącymi w świecie, w którym wszystko ma swoją cenę.

Judith Schalansky, Spis paru strat, przeł. Kamil Idzikowski, Wydawnictwo Ha!art, Kraków 2022, 253 ss.