Na profilu facebookowym Donalda Trumpa, 45. i 47. prezydenta USA, znajduję jego wpis z 3.11.2016 roku: „Watching my beautiful wife, Melania, speak about our love of country and family. We will make you all very proud”. Wśród ponad 190 000 komentarzy jest i taki: „You can be SO proud of your beautiful and intelligent wife Melania, Mr. Donald J. Trump!” – subtelne przypomnienie o innych niż wygląd zaletach przyszłej pierwszej damy.
Przez wieki uroda kobiety była opisywana z zachwytem przez niezliczonych pisarzy, odtwarzana i tworzona w wizualnych dziełach sztuki przez artystów, którzy nieustannie poszukiwali form wyrazu, by oddać piękno konkretnej kobiety lub wyobrażonego ideału kobiecego piękna. Była też ważnym, choć nie pierwszoplanowym, na rynku matrymonialnym składnikiem kobiecego kapitału, wraz z koligacjami i pozycją rodziny.
Autorka monografii o przyciągającym wzrok tytule Ponętna, uległa, akuratna… i z wyjaśniającym podtytułem Ideał i wizerunek kobiety polskiej pierwszej połowy XIX wieku (w świetle ówczesnych poradników) Małgorzata Stawiak-Ososińska (2010) maluje obraz XIX-wiecznej kobiety w różnych etapach życia – od pięknej panny na wydaniu („O, Boże, daj męża” ze szlagierowej Modlitwy dziewicy Tekli Bądarzewskiej-Baranowskiej, 1851) po stateczną matronę: żonę i matkę, podporządkowującą się konwencjom społecznym i oczekiwaniom męża: należało „tylko” być tą tytułową „ponętną, uległą, akuratną”.
Wydawać by się mogło, że taki model kobiety i jej życia realizują Żony ze Stepford (reż. Frank Oz, 2004, na podstawie powieści Iry Levina pod tym samym tytułem). Bajkowo piękne miasteczko dla zamożnych małżeństw, wymuskane luksusowe rezydencje, idealnie „zrobione” żony w strojach w stylu New Look by Christian Dior, podające wracającemu z pracy mężowi szklaneczkę whisky, spełniające jego i swoje wyobrażenia o idealnym amerykańskim życiu – takie idylliczne życie burzy nowojorska rodzina ludzi mediów, zwłaszcza neurotyczna, buntownicza żona. Przewrotne zakończenie obnaża ułudę „amerykańskiego marzenia”, dekonstruuje model potulnych, atrakcyjnych kobiet zależnych od pracujących mężów. Stepford – raj na ziemi – okazuje się światem na opak. Iluzją. Pozorem.
We francuszczyźnie istnieje wyrażenie, które zyskało status „skrzydlatego”: Sois belle et tais-toi. Sięga do niego m.in. aktorka Delphine Seyrig w stworzonym przez siebie filmie dokumentalnym pod takim tytułem (1981), na który składają się wywiady z 23 aktorkami na temat ich przedmiotowej pozycji w kinie.
Jest to rozumiany dosłownie kulturowy nakaz kierowany kiedyś do kobiet: „bądź piękna i milcz!”. Bądź obiektem zachwytu, dbaj, by twoje ciało przyciągało wzrok. A swoje myśli, opinie, oceny – jeśli już je masz – zostaw dla siebie, świata wokół one nie interesują. Bądź niemą lalką, piękną, oczywiście i cieszącą wzrok. Twoja główna rola to bycie la femme, a dokładniej la femme sans voix. Wyrażenie z czasem nabrało znaczenia krytyki potępiającej i odrzucającej tę pozycję narzuconą przez kulturę męskiej dominacji.
Takie przesunięcie semantyczne usłyszymy w piosence Serge’a Gainsbourga (1960), która stanowi efektowne „ćwiczenie stylistyczne”: jest to prosta wyliczanka złożona z nazw dźwięków wydawanych przez zwierzęta, ptaki, owady…, a każda strofa kończy się frazą: „Toi, toi, toi / Toi / Sois belle et tais-toi”. Ten artystyczny buntownik i prowokator, ekscentryk, wywołujący kontrowersje i protesty, dekadent obnaża konwencję deprecjonującą przez wieki kobiety, skazującą je na niewidzialność i niesłyszalność, na społeczną nieobecność.
A jednak po śmierci Gainsbourga jego partnerka i muza Jane Birkin powie: „Serge był wspaniałym mężczyzną. Ja byłam tylko ładna”.