Jest inspirującą fizyczką, uhonorowaną tym tytułem przez Niemieckie Towarzystwo Fizyczne. Od lat angażuje się w działania popularyzujące nauki ścisłe, szczególnie wśród dziewcząt. Pełni rolę prezeski organizacji non profit Yuri’s Night Bremen promującej sektor kosmiczny oraz jest liderką WIA-Europe Bremen Regional Network. Zaangażowana w misję Artemis, wraz z innymi naukowcami i naukowczyniami wyśle pierwszą kobietę na Księżyc. Dr inż. Anna Chrobry, gościni 8. Śląskiego Festiwalu Nauki KATOWICE, opowiada o swojej kosmicznej naukowej podróży.
Trudno wyobrazić sobie zdobywanie wiedzy bez podróżowania, gdy codziennie pokonuje się w ten czy inny sposób określoną odległość. Cofnijmy się w czasie. Zanim rozpoczęła się Pani kosmiczna przygoda w Niemczech, był Sosnowiec i były Katowice. Czy pamięta Pani Doktor drogę z domu do szkoły?
Odkąd pamiętam, zawsze interesowało mnie wszystko, co mnie otaczało. Pierwsze podróże, zanim jeszcze poszłam do szkoły, odbywałam dzięki książce Świat wokół nas. Jej bohaterami były dzieci, dziewczynka i chłopczyk. Pomyślałam wtedy, że nawet ja, jako dziecko, mogę być odkrywczynią. Ciekawiły mnie i Kosmos, i oceany. Po lekcjach oglądałam więc różne programy w telewizji popularyzujące naukę. Na pewno jednym z nich była Kuchnia Wiktora Niedzickiego, który pokazywał fantastyczne eksperymenty fizyczne. Naśladowałam go, choć w moim przypadku zawsze kończyło się to wielkim bałaganem (śmiech).
Uczęszczałam do III Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Prusa w Sosnowcu. Już wtedy równolegle dojeżdżałam autobusem do Katowic do Pałacu Młodzieży, aby brać udział w zajęciach dodatkowych z chemii. Czas spędzony w drodze poświęcałam na czytanie i naukę, co nie było zbyt mądre, bo przez to mocno pogorszył mi się wzrok. Potem zbliżał się czas wyboru studiów i znów czekała mnie podróż. Już w szkole podstawowej badano nasze predyspozycje zawodowe. Dowiedziałam się, że powinnam zostać fizyczką i ta myśl została w mojej głowie. Wybrałam Akademię Górniczo-Hutniczą im. Stanisława Staszica w Krakowie. Spodobało mi się nie tylko miasto, lecz także profil uczelni, o której wiedziałam m.in., że współpracuje z CERN-em. CERN to miejsce, do którego każdy fizyk chciałby pojechać, a ja marzyłam, by pracować właśnie tam.
Mieszkałam w klimatycznym miejscu przy rynku. Podobnie jak Maria Skłodowska-Curie, miałam mieszkanie na poddaszu. Mimo że nie było tam ogrzewania i ciągle się przez to przeziębiałam, czerpałam pełnymi garściami energię miasta. To ono rekompensowało mi niewygody. Bliskość miejsca zamieszkania i studiowania sprawiała, że nie musiałam dojeżdżać, czas spędzałam, spacerując pięknymi uliczkami Krakowa.
Czy drogę, tę symboliczną, związaną ze studiowaniem, odkrywała Pani sama?
W mojej rodzinie nie było tradycji akademickich. Byłam pierwszą osobą, a więc i pierwszą kobietą, która dostała się na tak prestiżową uczelnię.
Czy brak tych tradycji utrudniał studiowanie?
Myślę, że w wielu sytuacjach tak. Poruszanie się w nowym dla mnie świecie było na początku dosyć trudne. Wszystko musiałam odkrywać sama. Na przykład nie wiedziałam, że nie można nie zdać egzaminów. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jak się nie zaliczy chociażby jednego przedmiotu w pierwszym semestrze, to jest się wyrzucanym ze studiów. Proszę sobie wyobrazić, jaki to był dla mnie stres, żeby zdać cały materiał. Potem odkryłam, że to tak nie działa. Do głowy mi nie przyszło, żeby przeczytać regulamin studiów. Od początku wiedziałam natomiast, że chcę wyjechać na zagraniczne stypendium. Potrzebna była wysoka średnia ocen. To mnie motywowało do ciężkiej pracy. Dla mojej rodziny, która mieszka na wsi, wyjazd do Krakowa był już czymś wielkim, a ja miałam w planach jeszcze dłuższą podróż (obecnie na inne planety). Znów towarzyszyła mi Maria Skłodowska-Curie, która też przecież wyjechała za granicę, gdzie odniosła ogromny sukces naukowy. Zaczęłam więc szukać uczelni, która przyjęłaby polską studentkę. Nie było to łatwe, ponieważ Polska nie należała wtedy jeszcze do Unii Europejskiej. Wysyłaliśmy zapytania, ale albo przychodziły odpowiedzi negatywne, albo żadne. Po licznych staraniach dostałam w końcu propozycję wyjazdu na jeden semestr na Uniwersytet w Bremie. Kierunek był międzynarodowy, studia odbywały się w języku angielskim. Pamiętam, że po raz pierwszy pojechałam tam z moją mamą. Autobus, którym jechałyśmy, nazywał się, co zabawne, Sindbad. Rzeczywiście byłam wtedy jak słynny żeglarz, gotowy na nowe przygody.
Co Panią zaskoczyło w Bremie?
Rzekłabym, że dosyć praktyczne sprawy. Przede wszystkim okazało się, że studia w Bremie są płatne. Nikt mnie nie uprzedził. Nie były to małe koszty, ale w ramach opłaty dostałam bilet semestralny, dzięki któremu zwiedziłam północne Niemcy. To był czwarty rok studiów. Z jednej strony w Bremie każda grupa studentów miała swoje miejsce na uczelni, wszystkie zajęcia odbywały się w jednej sali wyposażonej w kuchnię i zaplecze. To świetne rozwiązanie dla budowania relacji, także z profesorami. Z drugiej – w samym mieście nie czuło się ducha studenckiego. Brakowało przestrzeni poza uczelnią, abyśmy mogli się tam spotkać po zajęciach i spędzić wspólnie czas.
Od lat dużo mówi się o tym, że to głównie mężczyźni wybierają nauki ścisłe. Czy tak było w Krakowie i w Niemczech?
Dziewczyny rzeczywiście rzadko studiowały kierunki ścisłe i techniczne. Byłyśmy przez to na świeczniku, szczególnie jeśli ma się takie nazwisko jak ja (śmiech). Ale zdradzę też ciekawostkę. W czasie studiów nasz wydział połączył się z rzeszowskim, skąd przyjechało do Krakowa sporo osób. Były to… same kobiety! To mnie zaskoczyło. Uważam jednak, że płeć nie powinna mieć znaczenia. Trzeba mieć pasję. Moje samozaparcie i ciężka praca sprawiły, że w Niemczech byłam najlepszą studentką. Miałam tak wysokie wyniki z egzaminów, że, mówiąc potocznie, rozwaliłam system. Zaproponowano mi doktorat, ale nie stać mnie było na to, aby zostać na miejscu kolejny semestr. Wróciłam więc do Krakowa, aby skończyć studia i dopiero wtedy wrócić do Bremy. Tam na miejscu dowiedziałam się o projekcie badania atmosfery i sposobach jej oczyszczania. Usłyszałam, że to bardzo skomplikowany proces, wymagający użycia wielu zaawansowanych rozwiązań i pomyślałam, że to coś dla mnie. Zabawne było to, że choć nigdy nie leciałam samolotem, projektowałam urządzenie, które miało znajdować się właśnie na pokładzie takiej maszyny. Był to specjalny samolot – HALO (High Altitude and Long Range Research Aircraft), który może latać wiele godzin od bieguna do bieguna. Nie dane mi było jednak doświadczyć lotu badawczego, ponieważ w czasie gdy dopracowywaliśmy nasze urządzenia pomiarowe, on był w trakcie certyfikacji. Przygotowałam więc instrumenty badawcze, ale na pokładzie samolotu znalazł się już ktoś inny.
Jak wspomina Pani czasy studiów doktorskich?
Na uczelni w Bremie była świetna instytucja o nazwie BYRD, która pomagała doktorantom. Pracowali tam ludzie z doktoratem. Przeszli całą ścieżkę i postanowili podzielić się swoim doświadczeniem. Mogliśmy ich prosić o pomoc w każdym temacie. Już wtedy wiedziałam, że chcę pracować w przemyśle, dlatego dzięki tej instytucji rozwijałam kompetencje miękkie, takie jak: umiejętność negocjacji, zarządzanie sytuacją kryzysową czy efektywna praca w zespole. Znów jednak na mojej drodze pojawiły się schody. Zauważyłam, że obcokrajowcy nie dostawali kontraktów na niemieckiej uczelni po doktoracie. Wiedziałam, że będę musiała szukać swojego miejsca gdzie indziej.
Co okazało się światłem w tunelu?
Zostałam zaproszona do udziału w wydarzeniu upamiętniającym lot pierwszego człowieka w Kosmos. Wtedy odkryłam, że Brema to miasto kosmiczne. W moje ręce trafiła ulotka organizacji Women in Aerospace Europe (WIA-E). W ten sposób trafiłam do raju. Poznałam kobiety takie jak ja, ekspertki w technicznych dziedzinach. Zrozumiałam, że to może być moje miejsce pracy i w ten sposób zaczęła się moja przygoda z przemysłem. Dziś jestem nie tylko liderką WIA-Europe Bremen Regional Network, lecz również prezeską Yuri’s Night Bremen, organizacji non profit promującej sektor kosmiczny. Moim celem jest przede wszystkim inspirowanie młodych kobiet, aby wybierały kierunki ścisłe. Te działania sprawiły, że Niemieckie Towarzystwo Fizyczne przyznało mi honorowy tytuł Inspirującej Fizyczki. Znalazłam się w gronie wybitnych astronautów, liderów, naukowców. Obecnie wokół mnie jest mnóstwo świadomych swojej wartości dziewczyn. To oznacza, że potrafią powiedzieć nie, stawiają granice, jeśli dana propozycja im nie odpowiada. Myślę, że moje pokolenie nie miało za bardzo ani takiej świadomości, ani takiej możliwości.
Jest dobrze?
Jestem Polką, kobietą pracującą w branży kosmicznej w Niemczech. Wciąż w tym świecie należę do mniejszości w mniejszości. Nie jest tajemnicą, że Polacy nie mają dobrej reputacji w Niemczech i nie należą do kręgu kosmicznego. Trzeba zatem pracować o wiele ciężej. Dlatego postanowiłam to zmienić.
W jaki sposób?
Przede wszystkim gromadzę wokół siebie osoby, które dają wsparcie i są otwarte na współpracę. Wraz z nimi postanowiłam otworzyć kierunek studiów Engineering and Management of Space Systems (EMSS) w Polsce, na Politechnice Gdańskiej, we współpracy z Hochschule Bremen, która ma doświadczenie w takiej edukacji. To się już dzieje. Wybór miejsc nie był przypadkowy. Chodziło bowiem o miasta, w których działają firmy z branży kosmicznej, aby studenci właśnie tam mogli zdobywać praktyczne doświadczenie. Czy było łatwo? Jasne, że nie. Gdy przygotowywaliśmy program, zaczęła się pandemia koronawirusa. Wszystko wywróciło się do góry nogami. Istotą tych studiów miało być łączenie fizycznego studiowania w Polsce i w Niemczech. W związku z tym, że wyjazdy przestały być możliwe, nie dostaliśmy finansowania. Certyfikacja projektu została przesunięta w czasie. Nie dało się też utworzyć stanowiska profesorskiego, o którym marzyłam. Dziś jest już pięknie, ale każda z tych cudownych historii, jak widać, często kryje w sobie wiele innych, nierzadko trudnych opowieści.
Wspomniała Pani o umiejętności stawiania granic. Czy był to jeden z tych momentów, kiedy należało powiedzieć dość?
Kiedy po raz pierwszy, drugi, trzeci odbijam się od ściany, gdy zaczyna mi brakować energii, zdrowia czy zwyczajnie czasu na inne, przecież też ważne sprawy, wtedy zadaję sobie to pytanie. Zawsze jednak chciałam być częścią wielkich, przełomowych dla ludzkości projektów i to się właśnie dzieje. Nie jest łatwo, ale przecież w ten sposób spełniam swoje marzenia. Może nie dotarłam do CERN-u, ale jestem częścią zespołu pracującego w amerykańskim programie lotów kosmicznych Artemis, realizowanym przez NASA. Jego celem będzie ponowne wysłanie ludzi na Księżyc, w tym pierwszej kobiety. Brzmi wspaniale, prawda? Obecnie pracuję też nad bardzo ciekawym urządzeniem, które ułatwi prowadzenie badań w Kosmosie. Więcej na ten temat nie mogę na razie zdradzić. Otaczają mnie także fantastyczne kobiety w WIA-E. Ktoś mógłby powiedzieć, że tam nie dzieje się nic spektakularnego, że to nie w moim stylu. Ot, spotkania, konferencje, networking. Niby nic wielkiego, a jednak okazuje się, że możliwość wymiany doświadczeń jest na wagę złota. Przyglądam się różnym ścieżkom kariery. Pytam, skąd takie wybory, jak rozwiązać różne problemy, jak sobie radzić w konkretnych sytuacjach. W takiej branży jak nasza, gdzie towarzyszą nam częste zmiany, zwykła rozmowa i wsparcie są bardzo ważne. Dlatego sama jestem mentorką, dzielę się wiedzą z innymi dziewczynami, wspieram je.
Nie zostałam profesorką, ale występuję gościnnie z wykładami, zapraszam studentów do firmy, opowiadam, jak wygląda praca nad ciekawymi inżynierskimi projektami. Można mnie usłyszeć w wielu miejscach na świecie. Przyjechałam chociażby do Katowic, aby opowiedzieć o swojej pracy podczas ostatniej edycji Śląskiego Festiwalu Nauki KATOWICE.
Trzeba mieć w sobie odwagę, by wciąż otwierać się na to, co nowe…
Od wielu osób słyszę, że to zawziętość, zachłanność, coś, co ciągle nas napędza, daje siłę. My, Polacy to mamy. Z jednej strony pcha mnie to w nieznane, z drugiej bywa jednak wyniszczające. Dlatego trzeba zadawać sobie co jakiś czas pytanie, czy to, co robię, naprawdę mi służy? Zmieni się projekt, zmieni się świat, zmienię się pewnie i ja. Nie mogę zostawić tego bez refleksji. Tu otwiera się przestrzeń do rozmowy.
Skoro o tym mowa… Wspomniała Pani Doktor dwukrotnie o Marii Skłodowskiej-Curie. Ciekawi mnie, o czym chciałaby z nią Pani porozmawiać, gdybyście oczywiście miały taką możliwość?
Brema to nie tylko miasto kosmiczne, ale też rowerowe. Tak jak Maria Skłodowska-Curie, jestem zapaloną rowerzystką, dlatego zaprosiłabym ją na wspólną wycieczkę. Byłaby to ucieczka od ograniczeń laboratorium czy biura i wytchnienie pośród natury i malowniczych krajobrazów tego zielonego miasta. To byłaby też wspaniała okazja, aby wymienić się doświadczeniami na tematy mi bliskie i osobiste. Chciałabym porozmawiać o trudnych wyborach, nowym kraju i tęsknocie za ojczyzną, ale też o możliwości robienia tego, co się kocha, nawet gdy nie jest się docenianą jako kobieta, naukowczyni i cudzoziemka. Mogłybyśmy na to wszystko spojrzeć z perspektywy pomagania ludzkości poprzez swoją pracę. Zapytałabym ją wreszcie, jak wychować dzieci na ambitnych ludzi, poruszyłabym temat utraty partnera i zaczynania wszystkiego od nowa, ale nie pominęłabym też historii skandalu miłosnego.
Dziękuję za rozmowę.