Tak więc przez wieki całe ludzkość opierała się na słowie. Słowo było źródłem prawa i jego ostatecznym potwierdzeniem. Ludzkość dzięki temu, że nie zapisywała tekstów, cieszyła się dużo lepszą pamięcią niż dziś. Nawet piszący ten tekst musi przyznać, że jeszcze całkiem niedawno pamiętał kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt numerów telefonów. Dziś to brzmi jak bajka o żelaznym wilku. Dlatego gdybym gdzieś zgubił mój telefon komórkowy, oznaczałoby to zgubę mnie samego. Tym bardziej że nie mógłbym zadzwonić do nikogo z prośbą o pomoc, no bo niby jak?
Wróćmy jednak do rzeczy. Słowo już dawno przestało być rękojmią. Takie powiedzenia jak słowo honoru, na słowie harcerza polegaj jak na Zawiszy, poręczenie, ślubowanie, przysięga, zapewnienie – to wszystko brzmi raczej staroświecko. Weźmy takie ślubowanie. Jeszcze niedawno studenci ślubowali ustnie, ale wymagano od nich podpisu w indeksie. Zdarzało się, że student lub studentka przychodzili na egzamin i przynosili ze sobą indeks. Jeśli w nim nie było podpisu, to słyszeli, że indeks jest nieważny. To było dla nich zaskoczenie i natychmiast zaczynali dobrze odpowiadać (myślę, że o tym zjawisku słyszał już Piotr I, który w kodeksie postępowania karnego napisał, by świadka wchodzącego do sali sądowej zdzielić polanem, „od czego tenże zdumionym bywa i zaraz prawdę zeznaje”). A dziś? Taki żart byłby niezrozumiały. A przy tym, w świetle standardów postępowania wobec dzieci i młodzieży zawartych w zarządzeniu rektora, nie wiem, czy byłby stosowny.
Trochę mnie to jednak dziwiło, że władze w dobie kryzysu słowa tolerują brak podpisu. Wyjaśniono mi jednak, że teraz podpisy są elektroniczne i studenci podpisują się automatycznie podczas rejestracji w USOS-ie. Przypomniało mi się, że również jestem świadkiem przemian w tej dziedzinie, bowiem np. Droga Redakcja przysyła mi do podpisu umowy, które mogę podpisać w komputerze, bez konieczności fatygowania się do budynku rektoratu. Okazuje się, że inne agendy uniwersytetu też korzystają z systemu podpisów automatycznych. Podobno to działa. Nie można nawet wycofać takiego podpisu, w przeciwieństwie do tradycyjnego.
Zbliżamy się do pointy. Obserwujemy rozwój zaufania do człowieka. Albo raczej ewolucję metod sprawdzania tego zaufania. Jak w rosyjskim przysłowiu: „dowieriaj, no prowieriaj”, co jest mało sensowne i zawiera w sobie sprzeczność, chyba że zaufanie rozumiemy inaczej niż to przyjęte (po cóż bowiem sprawdzać, jeśli się ufa?). Metody kontroli są coraz bardziej rozwinięte, przypomina to trochę wyścig zbrojeń. I może się tak skończyć, jak z wyścigiem zbrojeń: w końcu, gdy już każda rakieta będzie miała antyrakietę i nagle ktoś wyłączy prąd, to okaże się, że górą będą posiadacze proc (znowu aluzja do Biblii). W naszym przypadku trzeba będzie przypomnieć sobie tradycyjne metody i docenić słowo. Tak się to może skończyć, ale pozostańmy optymistami. Wszak prądu nie da się wyłączyć, zawsze pozostają powerbanki – tak przynajmniej argumentują zwolennicy nowoczesności.
No tak, zawsze znajdzie się jakiś powerbank, który zastąpi procę. Zdaje mi się, że zamiast powerbanku przydałoby się takie napędzane ręcznie dynamo, które kiedyś widziałem. Jeśli się miało siłę w dłoniach, to naciskając odpowiednio długo, dało się włączyć żaróweczkę. Nie wiem, czy wystarczy na podtrzymanie pamięci, ale może to jest droga.