Jednym z tematów inicjujących ożywione wypowiedzi i dyskusje internautów staje się co jakiś czas język. To oczywiste: „[…] polszczyzna jest zobowiązaniem, a dla niektórych pasją” (Czesław Miłosz, Dziewięćdziesięcioletni poeta podpisuje swoje książki).
Tegoroczne lato było gorące, często upalne. Dorównała mu temperaturą publiczna burza pod koniec wakacji wywołana słowami profesora Jerzego Bralczyka, językoznawcy często obecnego w mediach i cieszącego się sympatią odbiorców. W programie 100 pytań do w TVP Info językoznawca deklaruje się jako zwolennik wyrażenia pies zdycha, a nie umiera. Taka konwencja mówienia o śmierci różnych gatunków żyjących obecna jest w słownikach języka polskiego, a profesor (jak sam o sobie mówi: lubiący zwierzęta, jak też człowiek w podeszłym wieku, tym samym tradycjonalista językowy) przychyla się do utrwalonej przez wieki dystynkcji leksykalnej. Autor książki Mój język prywatny (2004), podobnie jak każdy użytkownik języka, ma swoje preferencje językowe i stylowe składające się na jego idiolekt. Jedne słowa lubi, inne mu „nie pasują”. A nie pasują osoby nieludzkie, adoptowanie psa, umieranie psa. Także feminatywy czy uznanie słowa Murzyn za politically incorrect.
Jednak, mówiąc metaforycznie, język żyje, czyli zmienia się. Zmienia się także świat i jego postrzeganie, utrwalane językowo. Zobaczy to także tradycjonalista, choć będzie chciał pozostać wierny tradycji. Ale jakiej w przypadku psa? Psa w wiejskiej zagrodzie przykutego przez całe życie łańcuchem do budy? Bezpańskiego psa, którego odpędzano kijem? Pieska salonowego/ francuskiego rozpieszczanego przez wielkie damy? Najlepszego i najwierniejszego przyjaciela człowieka? Psiecka? Literatura i inne formy sztuki barwnie malują te różne obrazy psa.
Nie ma też jednej tradycji językowej. Są tradycje: Rej? Mickiewicz? Słownik Samuela Bogumiła Lindego? Internetowy Wielki słownik języka polskiego PAN? Zmiany w świecie i języku – już nie wyłącznie antropocentryczne, a może nawet postantropocentryczne – uwzględnia nauka: nowa humanistyka, humanistyka ekologiczna, środowiskowa, animal studies, studia nad roślinami…
Użytkownika języka – tego świadomego, wrażliwego, uważnego – zastanowią słowa Voltaire’a: „Nie chodzi o to, czym nasz język był, lecz o to, czym jest”. Złagodzę ten sąd koniunkcją: jest on archiwum, w którym przechowuje się to, co było, i odnotowuje się na bieżąco to, co jest, co powstaje. Przypomina Mickiewiczowską „arkę przymierza między dawnymi i młodszymi laty”. Daje mówiącemu wybór.
Opisując użycie słowa, warto być jednocześnie preskryptywistą i deskryptywistą – w proporcjach przemyślanie wyważonych. I – wypowiadając się publicznie – mieć na uwadze to, że internet stał się przestrzenią, w której każdy ma głos, rozmył się status autorytetu, premiuje się formułowanie radykalnych i kategorycznych poglądów na wszystko i wszystkich. Na wirtualnym Dzikim Zachodzie wszystkie chwyty – także te erystyczne – są dozwolone.
Ciekawą lekcją dla badacza języka i komunikacji jest wsłuchanie się w tysiące głosów ludzi, których słowa popularnego uczonego głęboko poruszyły. Wśród nich są osoby podzielające opinie prof. Bralczyka i mające inne niż on poglądy, opiekunowie zwierząt i osoby dręczące je, specjaliści językoznawcy, humaniści, przedstawiciele innych dziedzin nauki, dziennikarze, laicy oraz ignoranci, artyści, ludzie kultury, celebryci, starzy i młodzi, radykałowie, hejterzy. Dzięki technologii vox populi rozbrzmiewa donośnie.
Warto też pamiętać, że znaczenie ‘przestać żyć’ wyraża wiele innych poza umrzeć i zdechnąć słów i zwrotów.