Po Kaczce Dziwaczce, która „Raz poszła więc do fryzjera: Poproszę o kilo sera!”, nie powinienem się dziwić, że fryzjerka na dzień dobry zmierzyła mi temperaturę, a potem ubrała w plastikowy kombinezon. Te usługi nie są płatne przez NFZ, za nie musiałem zapłacić dodatkowo sam. Przedtem poszedłem na cmentarz. Na cmentarzu dowiedziałem się o kłopotach branży funeralnej. Jak żyć, Panie Premierze, skoro nikt nie umiera? Paradoksalnie, choć wszyscy z lękiem nasłuchujemy wieści o zgonach spowodowanych przez wirusa, pogrzebów jest mniej. W ten sposób spełniają się słowa prof. Religi, który kiedyś na wieść o grożącym strajku w służbie zdrowia stwierdził, że podczas analogicznego strajku w Izraelu śmiertelność… spadła. Po prostu ludzie bardziej uważają, lekarze przeprowadzają mniej zabiegów, jest mniej wypadków drogowych – skutek: kłopoty przedsiębiorców pogrzebowych.
Do krytyków rządu dołączył pan dr Andrzej Sośnierz, który twierdzi, że naukowo udowodniono, iż śmiertelność w wyniku COVID-19 wynosi 1%. Skoro zatem w Polsce odnotowano około 900 zgonów, to zarażonych powinno być 90 tys., a biorąc pod uwagę zagadkową, niższą śmiertelność w państwach dawnego bloku wschodniego, która jest niższa niż w Europie Zachodniej, powinniśmy mieć (w końcu maja, kiedy to piszę) ok. 150 tys. zakażonych. Co dr Sośnierz ma na myśli, mówiąc o śmiertelności? Zapewne iloraz liczby zgonów przez liczbę odnotowanych zakażeń. 24 maja ten iloraz wynosił 1% tylko na… Malcie. Maltańczycy szczególnie miłują i szanują naukę oraz naukowców. Wskaźnik poniżej 1% ma kilka państw, w tym Białoruś, gdzie podobno jest jeszcze gorzej niż u nas. Znakomita większość krajów świata ma obecnie tę wymieralność na poziomie dużo wyższym niż 1%, niektóre między 4 a 6, jak Polska, Niemcy czy Japonia, a niektóre od 12% (Szwecja) do 16% (Belgia). W myśl doktryny prezentowanej przez dr Sośnierza powinny się tam pojawić tłumy zakażonych: w Szwecji ok. 400 tys., a w Belgii – prawie milion. Żeby spełnić prognozy uczonych, w czołowych według aktualnej statystyki krajach należałoby uśmiercić po kilkadziesiąt do kilkuset osób, i to spośród zarażonych, bo inaczej wskaźnik zmieni się i trudno będzie wyciągać wnioski. A Angela Merkel i Mateusz Morawiecki powinni się zaczajać na zdrowych i zarażać ich znienacka.
Dr Sośnierz nie bierze pod uwagę, iż na podstawie prognoz długoterminowych nie powinno się oceniać bieżącej sytuacji. Śmiertelność chwilowa nie jest kwestią śmiertelności w całym społeczeństwie w długim przedziale czasu, ale zależy tu i teraz od tych grup społecznych, które zostały zaatakowane i być może są mniej odporne na działanie nieszczęsnego koronawirusa. Oczywiście, im więcej testów, tym lepsza wiedza o liczbie zarażonych – nikt jednak nie zaprzeczy, że akurat Niemcy testują raczej sporo, a jednak śmiertelność jest tam bardzo podobna jak w Polsce. Rząd może nie jest poza krytyką, ale argumenty powinny być poważne.