Rozmowa z dr. Dariuszem Ignatiukiem z Instytutu Nauk o Ziemi UŚ, glacjologiem od lat związanym z Centrum Studiów Polarnych działającym na Uniwersytecie Śląskim, a od września 2019 roku przebywającym w Longyearbyen na Spitsbergenie, gdzie pracuje jako Scientific Integration and Data Officer w konsorcjum Svalbard Integrated Arctic Earth Observing System (SIOS).
Dla polarników, badaczy Arktyki czy Antarktyki odizolowanie to nie pierwszyzna. Jest to w pewnym sensie naturalny element składowy badań tych rejonów. Pan Doktor również brał udział w wyprawach w te miejsca i był zmuszony do długotrwałych izolacji. Kiedy to się zaczęło?
Już od czasów licealnych wyjeżdżałem na różnego rodzaju wyprawy – były to głównie wyjazdy w Alpy albo Tatry. Oczywiście nie trwały zbyt długo, zazwyczaj 2–3 tygodnie. Podczas wypraw spało się jednak w namiotach, na lodowcu, z dala od skupisk ludzkich. Można powiedzieć, że była to przygrywka do poważnych ekspedycji z odosobnieniami, w których zacząłem brać udział po rozpoczęciu studiów doktoranckich na Uniwersytecie Śląskim. Od kilkunastu lat prowadzę badania głównie w Arktyce, na Spitsbergenie. Miałem również okazję spędzić ponad 3 miesiące na Alasce, gdzie mieszkaliśmy w małej bazie namiotowej bezpo średnio na lodowcu. Była to niewielka grupa 5–6 osób i podczas wyprawy byliśmy całkowicie odcięci od cywilizacji. Jeśli chodzi o wyjazdy spitsbergeńskie, to są ich dwa rodzaje. Przede wszystkim to typowe ekspedycje z Uniwersytetu Śląskiego odbywające się w okresie jesiennym lub wiosennym do Polskiej Stacji Polarnej Hornsund lub innych zaprzyjaźnionych stacji. Wyprawy te są raczej krótkie, trwają od 3 tygodni do 1,5 miesiąca. Takich wyjazdów zaliczyłem około dwudziestu. Zupełnie innym rodzajem doświadczeń spitsbergeńskich jest pobyt na zimowaniu. Miałem okazję być kierownikiem Polskiej Stacji Polarnej Hornsund i wtedy spędziliśmy tam w 10-osobowej grupie 13 miesięcy. Zimowanie to ponad rok życia w odosobnieniu, z kontaktem z cywilizacją tylko w takich okresach, kiedy przyjeżdżają naukowcy, czyli wiosną i na koniec lata. Najcięższy jest oczywiście czas nocy polarnej, kiedy jesteśmy zdani sami na siebie.
Czy to zdanie na samych siebie jest trudnym doświadczeniem?
Wszystko zależy od ludzi, z jakimi się przebywa w stacji, czyli jak jest dobrana ekipa zimująca. Ja miałem ten komfort, że jako kierownik sam układałem sobie skład wyprawy. Przy wyborze członków zespołu miałem duży komfort, gdyż otrzymałem bardzo wiele, ponad 150 zgłoszeń, od osób chętnych do wzięcia udziału w ekspedycji. Ze wszystkich zgłoszeń do bezpośrednich rozmów wybrałem 50, ale tak, aby na każde stanowisko przypadało 2–3 kandydatów spełniających wymogi kompetencji. Dopiero po spełnieniu wymogów kompetencyjnych mogłem dobrać grupę tak, żeby ludzie pod względem charakterów byli w stanie wytrzymać ze sobą długi okres zimowania. Personalne predyspozycje to nie wszystko, tak naprawdę nigdy nie wiadomo, co w człowieku siedzi, jak zareaguje na ekstremalne sytuacje, długie odosobnienie, izolację od rodziny, a także jak zmieni się pod wpływem nocy polarnej. Kilka miesięcy w ciemnościach powoduje, że ludzie bardzo różnie reagują. Dużo jednak zależy od tego, jakie mają zajęcia, hobby, czy potrafią sami sobie zorganizować czas wolny itp. Tych zmiennych jest naprawdę wiele.
Ktoś może być na co dzień fajnym kolegą, a podczas długiego okresu odosobnienia zmienić się o 180 stopni. Czy można powiedzieć, że w ekstremalnych sytuacjach poznaje się prawdziwą naturę człowieka lub jego charakter?
Tak, oczywiście. Nie raz tak się zdarzało, że dwóch najlepszych przyjaciół wyjeżdżało ze sobą na zimowanie, a po 13 miesiącach wracało dwóch najgorszych wrogów. Skrajne warunki izolacji wpływają na ludzi w ten sposób, że nawet najmniejszy problem, dosłownie drobiazg, może wywołać bardzo ostry konflikt. Człowiek w czasie zimowania i życia w małej grupie jest w stanie znacząco się zmienić, dlatego skutki takiego wyjazdu mogą być zarówno krótko-, jak i długoterminowe. Nie chodzi tylko o zmiany negatywne – bardzo często z doświadczenia ekspedycyjnego wynika bardzo dużo pozytywów i poznaje się lepiej samego siebie.
Czy przed takimi wyjazdami są prowadzone rozmowy z psychologiem?
Tak, są. Wszyscy muszą przejść cały cykl badań. Trwają one ok. 2–3 dni. Kiedyś przeprowadzano je w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej, teraz jest to wyłoniona w przetargu prywatna przychodnia lekarska i część tych badań stanowią testy psychologiczne. Niestety, kierownik dostaje tylko informację, że dana osoba jest zakwalifikowana lub nie. Bez szczegółów, gdyż lekarze bronią się tajemnicą medyczną. Nie do końca się z tym zgadzam, bo wiem z własnego doświadczenia, że to za mało. Zdarzało się, że osoba, która miała problemy z przejściem testów psychologicznych, zaliczała je i wyjeżdżała na zimowanie. Moim zdaniem o takich sytuacjach powinien być informowany kierownik wyprawy, aby zażegnać potencjalne konflikty, które mogą wpłynąć na całą grupę.
A jak się rozwiązuje konflikty na dalekiej północy?
Bardzo różnie. No cóż… kiedyś bywało tak, że dwóch panów wychodziło na zewnątrz i rozwiązywało problem tradycyjnie (śmiech). Obyczaje się jednak zmieniają, na wyprawy coraz częściej jeżdżą kobiety, więc w przypadku konfliktu musi wkroczyć kierownik w roli mediatora.
Jakim trzeba być człowiekiem, aby móc wyjechać na wyprawę wymagającą wielomiesięcznego odosobnienia? Jakie cechy charakteru trzeba mieć?
Nie ma idealnych cech. Na wyprawach trafiają się różni ludzie – od introwertyków po ekstrawertyków. Są tacy, którzy nie potrafią żyć bez pracy w terenie, i dla nich pobyt na Spitsbergenie to okazja właśnie do przebywania na zewnątrz. Tacy ludzie mają jednak problemy, kiedy jest zła pogoda, która uniemożliwia wyjście ze stacji i przez 2–3 tygodnie trzeba sobie z tym poradzić. Z drugiej strony, są osoby, które przyjeżdżają na stację pracować za biurkiem i nie interesuje ich środowisko, pomiary w terenie, na łodzi czy dalekie wyjazdy na skuterze. Tu również może pojawić się problem, gdy jest jakieś zadanie do wykonania w terenie i po prostu trzeba je wykonać. Wtedy taka osoba również nie czuje się komfortowo. Myślę, że cechami predysponującym do takich wyjazdów jest chęć przebywania z innymi ludźmi i umiejętność radzenia sobie z nowymi wyzwaniami oraz organizacji własnego czasu pracy.
Gdy rok temu gościliśmy na Śląskim Festiwalu Nauki KATOWICE astronautkę Nicole Stott, opowiadała o tym, że przebywając na stacji kosmicznej, ma się przez NASA poukładany cały dzień pracy i trzeba skrupulatnie wykonywać wszystkie zadania i człowiek ma naprawdę bardzo mało czasu dla siebie, na pewno nie może się nudzić. Jak taka organizacja czasu pracy wygląda na Spitsbergenie?
Plan pracy jest w dużej mierze uzależniony od pory roku. Okres letni jest bardzo pracowity. Przyjmujemy wtedy bardzo dużo naukowców z zewnątrz. Muszę tu wyjaśnić, że stacja polarna z jednej strony ma stałą ekipę (to jest od 8 do 11 osób), która spędza tam 13 miesięcy. Z drugiej strony, ma jeszcze 30 miejsc, z których mogą skorzystać naukowcy reprezentujący różne instytucje naukowe. Podczas okresu letniego stacja się zapełnia, jest dużo osób, które prowadzą badania na wodzie, na lądzie, związane ze środowiskiem glacjalnym. Do tego na stację dociera zaopatrzenie – w żywność, środki czystości, paliwo. Trwają także przygotowania stacji do zimy i nocy polarnej. Jest wtedy bardzo dużo pracy. Okres nocy polarnej to natomiast czas dużego wyciszenia. Prowadzi się stałe monitoringi, zapewnia się oczywiście funkcjonowanie stacji, ale aktywności na zewnątrz jest mniej i są znacznie ograniczone ze względu na panujące ciemności, większe prawdopodobieństwo pojawienia się niedźwiedzi polarnych i ogólnie ze względu na bezpieczeństwo. Podczas nocy polarnej na pewno trzeba pamiętać o aktywności fizycznej. Nie można zamykać się cały czas w czterech ścianach. Gdy wychodzimy na zewnątrz, to w większych grupach i zabieramy ze sobą psy. Pomaga także rutyna i pewien schemat regularności, czyli wstajemy na śniadanie, mamy pewne zadania, które wykonujemy, potem obiad, kolejne zdania, kolacja. Trzeba pilnować, żeby nie rozregulować tego cyklu doby – i tu jest ważna rola kierownika. Gdy nie ma pilnych zajęć, musi wymyślić jakąś pracę, jak np. malowanie sufitu – żeby po prostu coś robić w okresach stagnacji.
Pytam o to, jak polarnicy radzą sobie z odosobnieniem, gdyż wiele osób w Polsce i na świecie zostało nagle odizolowanych z powodu pandemii koronawirusa. Nas, zwykłych ludzi, nikt jednak nie pytał, czy mamy odpowiednie cechy charakteru, aby przebywać w izolacji. Wiele osób, w tym na Uniwersytecie Śląskim, musiało zmienić też tryb pracy na zdalny i samodzielnie organizować sobie plan zajęć w domu. W większości musieliśmy się tego po prostu nauczyć.
Osoby wyjeżdżające na Spitsbergen też muszą się tego nauczyć. Obecnie pracuję w małym, międzynarodowym zespole i obserwuję, że ludzie różnie sobie radzą z tzw. home office. Brakuje im fizycznego wyjścia do pracy. Nawet jeśli jest do niej dwieście metrów, to zamyka się drzwi domu, idzie do pracy, gdzie siedzi się przez osiem godzin, a potem wraca. Te drzwi mieszkania są granicą oddzielającą świat domu od świata obowiązków służbowych. I to jest chyba dla osób pracujących zdalnie największym problemem – brak granicy między światem pracy a domem. Ja sporo nauczyłem się od Norwegów i ich mentalności. Trzeba nałożyć na siebie pewien reżim i wyłączać komputer. Przerwa od obowiązków służbowych jest potrzebna, bo człowiek po wielu godzinach pracy nie pracuje efektywnie, jest też niezbędna dla zdrowia psychicznego i fizycznego. Świat się nie zawali, jeśli dzisiaj nie odpowiemy na jakiegoś maila.
Czy epidemia wpłynęła jakoś na życie na Spitsbergenie?
Na Spitsbergenie na szczęście nie mieliśmy jeszcze żadnego przypadku zakażenia koronawirusem, stanowimy więc enklawę. Wyspa jest w zasadzie zamknięta, to znaczy zamknięty jest cały ruch turystyczny. Poza tym, aby dostać się na wyspę, trzeba przejść czterotygodniową kwarantannę – pierwszą dwutygodniową po przyjeździe do Norwegii, a drugą po przyjeździe do Svalbardu. To eliminuje jakikolwiek ruch turystyczny i zapewne uchroniło nas od pojawienia się tu wirusa. Studenci z miejscowego uniwersytetu zostali odesłani do kraju, a uczelnia zawiesiła całą działalność dydaktyczną do końca roku kalendarzowego. Uniwersytet może natomiast dalej prowadzić badania naukowe. Na wyspie nie ma żadnych ograniczeń w poruszaniu się. Są oczywiście rekomendacje, aby zachowywać dystans społeczny, ale restauracje i sklepy są otwarte. Przebywa tu jednak tak mała liczba osób, że nie ma z tym problemu.
Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę spokojnej pracy.