Trwa jesień – szara, bura, ołowiana. Wieczory coraz dłuższe. Ciemno. Ponure kolory rodzą ponury nastój. Nuda, melancholia, spleen… Co robić? I nie jest to pytanie egzystencjalne.
Różne pomysły przychodzą do głowy. A wśród nich… kolorowanie, podpowiadane w księgarniach i przez coachów, także przyjaciół, którzy już połknęli nowego bakcyla. Bo to działanie kreatywne, edukacyjne i terapeutyczne: relaksacyjne, odstresowujące, wyciszające. Przynoszące wiarę w siebie. W dodatku łatwe i niewymagające większych nakładów – intelektualnych i finansowych.
Ale budzi się trochę niepokojąca myśl: czy to nie jest zajęcie dla dziecka? Pamiętam przecież z odległych czasów książki z rysunkami do kolorowania, które z zapałem (a czasem bez zapału) pokrywałam kolorami. Czemu by jednak nie poczuć się znowu dzieckiem? Zwłaszcza że wśród bestsellerów księgarskich 2. dziesięciolecia XXI w. pojawiły się kolorowanki przeznaczone dla dużych dzieci. Boom zapoczątkowała szkocka ilustratorka Johanna Basford książeczką Tajemny ogród (z 2013 r., choć kolorowanki mają znacznie dłuższą historię). A potem nastąpił wysyp.
Kolorowanki dla dorosłych, bardziej złożone niż te dla dzieci, bogatsze, wymagające, w niczym nie przypominają machinalnego rysowania podczas nudnych konferencji. Wymagają czasu, spokoju i koncentracji, o inwencji nie wspominając. Pomagają choć na chwilę odciąć się od agresywnej, zabieganej rzeczywistości i wejść w świat spokoju – być zen.
Mają też mroczną stronę; to tzw. coloring book corruptions, w których baśniowi bohaterowie przemieniają się w złoczyńców, a świat staje się sceną zbrodni. Skoro to kolorowanki dla dorosłych, nieobca staje się im sfera erotyczna, a i polityka sięga po taką formę kontaktu z elektoratem.
Początkowo czarno-biały świat zaproponowany przez ilustratora dzięki aktywności odbiorcy zyskuje barwy. Staję się (współ)twórcą. Mogę na chwilę zmienić się w Leonarda da Vinci, zastępując jego wizję kolorystyczną Giocondy swoją albo słoneczniki van Gogha zabarwić na fioletowo – bo właśnie taki kolor teraz lubię. Do zabawy kredkami zapraszają mnie współcześni artyści, proponując, bym ich nakreślonym czarną linią rysunkom nadała moją kolorystykę.
Mogę zostać kolorystą miast rzeczywistych lub zrodzonych z fantazji autorów kolorowanek – wyrazić w ten sposób mój nastrój lub stosunek do dyskusji o tonacji polskich miast: ich szarości lub pastelozie blokowej. Niewiele bowiem jest miast tak kolorystycznie konsekwentnych jak Tuluza, nazywana różowym miastem dzięki zabarwieniu tradycyjnych cegieł wypalanych z gliny.
Mogę dodać nowe odcienie ulubionym bohaterom literackim czy filmowym – Śnieżka nie musi przecież być biała, a Minionki żółte. Wszystko zależy od mojej fantazji.
Motywy rysunków do kolorowania są nieskończenie bogate: buddyjskie mandale, celtyckie symbole, natura w różnych przejawach, cywilizacje bliskie i odległe, światy realne i wyobrażone.
Czy dałam się ponieść fali kolorowania? Jeszcze nie. Mój Tajemny ogród na razie zaprasza do wejścia.
Ale uwaga! Kolorujmy z ochotą, ale z rozwagą koloryzujmy.
Czy talent do koloryzowania zaliczyć do zalet? Pan Onufry Zagłoba – polski Falstaff – tak udatnie ubarwiał swoje opowieści, że stał się jedną z ikon blagierstwa i mitomaństwa. Ale to tylko jedna z cech tej barwnej i wielowymiarowej postaci.