Wakacje – czas podróżowania. Wszak Navigare necesse est. To dobra pora, by po czasie całorocznego surfowania w sieci pojeździć też po RL. Na jaką „destynację” się zdecydować? – by użyć języka agencji turystycznych. Może spełnić podróżnicze marzenia?
W dzieciństwie marzyłam o czymś, co wówczas było nierealizowalne: by przenieść się choć na chwilę – chwilę spaceru z Aleksandrem Siergiejewiczem Puszkinem – do Petersburga. Nie do Leningradu, lecz właśnie do Petersburga. Czarowała nazwa, urzekała legenda literacka miasta nad Newą, działał na wyobraźnię przepych siedziby carów i blask mundurów carskich oficerów, intrygowały białe noce. Choć miasto wróciło do dawnej nazwy, dla mnie magicznej, odbywam podróż do wymarzonego miasta tylko mentalnie, pozostawiając dziecięce pragnienie w sferze marzeń.
Jako studentka zachwyciłam się tajemniczym światem mniszek z Loudun. Bodźców artystycznych było sporo: opowiadanie Matka Joanna od Aniołów Jarosława Iwaszkiewicza i film Andrzeja Wajdy, operowe Diabły z Loudun Krzysztofa Pendereckiego i filmowe Diabły Kena Russella stworzone dzięki powieści Aldousa Huxleya. Obrazy literackie, filmowe, muzyczne siedemnastowiecznego epizodu z historii szaleństwa przywiodły mnie do dzisiejszego Loudun.
Pierwsze wrażenie po wjeździe w granice miasta okazało się zbyt inne od wyobrażeń ukształtowanych przez sztukę: schludne podmiejskie domki otoczone radosnymi ogrodami, pole golfowe, korty tenisowe. Zbyt współczesne: i nie pomogły późniejsze spacery historycznymi uliczkami ani wizyta w kościele ks. Urbaina Grandiera. Diabłów władających umysłami mniszek i klimatu opętania nie znalazłam. Podziw dla wizji artystycznych zbudowanych wokół Loudun trwa.
Podróże śladami twórców, ich dzieł i postaci są w modzie. Za jej sprawą turyści kulturowi ciągną w kierunku Forks, najbardziej deszczowego miasta w kontynentalnej części USA – bo tam mieszkali wampiryczni bohaterowie Zmierzchu Stephenie Meyer. Uwodzicielskie wampiry, unikające słonecznego blasku, organizują fanom czas kanikuły. Nie wybieram się jednak do pochmurnego Forks z jego zielonkawym światłem przyjaznym tajemniczym mieszkańcom.
Ale pozostaję wierna mrocznym klimatom – dobrze kontrastującym z czasem wakacyjnego dolce far niente. Jako przewodnik posłuży cykl powieści sensacyjnych Zygmunta Miłoszewskiego. Teodor Szacki pracował w trzech miastach: w Warszawie, Sandomierzu i Olsztynie. Każde z nich jest też bohaterem, równie atrakcyjnym i złożonym jak białowłosy prokurator. Znajdują się na mapie moich wakacyjnych podróży.
Zastanawiam się, czy kawa z mleczną pianką posypaną cukrem pudrem podawana w sandomierskiej kafejce okaże się tak wyśmienita, jaką wydawała się wielbicielce kryminałów Miłoszewskiego, kiedy czytała o smakowych doznaniach Szackiego, których lepiej by nie przedstawił nawet Jean Anthelme Brillat-Savarin.
Czy wrześniowy Olsztyn będzie równie posępny jak zimowe miasto kilkunastu jezior? Pewnie nie! A będę mieć pretekst, by miasto odwiedzić także w czasie jesiennej i zimowej słoty, kiedy miejski pejzaż przybiera barwę złej, sinej czerni.
Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne. To Szekspir – a któżby inny? Kto tak wiele dał nam skrzydlatych słów i cytatów, które przydają się w tworzeniu tytułów? I w dodatku to taka prosta prawda.