Dr Krystian Węgrzynek już w szkole podstawowej wiedział, że będzie studiował polonistykę. Chciał pisać. Pragnąc uczyć się od najlepszych, zafascynował się twórczością Witolda Gombrowicza. Wybór kierunku studiów był zatem przesądzony. Od wielu lat poznaje również na nowo, co to znaczy być Ślązakiem. Postawił przed sobą trudne zadanie. Szukając własnej tożsamości, odkrywa surowy obraz tej tradycji, odarty z krzywdzących stereotypów i jednocześnie pozbawiony, jak sam mówi, szkodliwej idealizacji.
Gdy kończyłem liceum pod koniec lat 80. ubiegłego wieku, w polskiej przestrzeni literackiej dostępna stała się twórczość Witolda Gombrowicza. Wydano Dzieła w opracowaniu Jana Błońskiego, lecz w formie okrojonej. Autora Ferdydurke odkryłem już wcześniej i nie ukrywam, że informacje o brakujących fragmentach tylko podsycały moją ciekawość. Odpowiadał mi klimat jego twórczości. On przekłuł balon czegoś, co nazwałbym „polską tradycją bez skazy”. To był pierwszy pisarz, który pozwolił mi spojrzeć na romantyczną tradycję z dystansu. Szacunek dla tradycji? Tak, ale dzięki Gombrowiczowi nareszcie mogłem zobaczyć także inną perspektywę. Było to ważne szczególnie w kontekście wydarzeń historycznych, kiedy próbowaliśmy bronić się przed komunizmem. Gombrowicz chronił nas przed polskością absolutną.
W trakcie przygotowań do studiów polonistycznych zrozumiałem, że mogę spojrzeć na czytaną literaturę nie tylko przez pryzmat kształtowania warsztatu pisarskiego, lecz również z perspektywy badacza. Zafascynował mnie wówczas teatr awangardowy, Grotowski, Kantor, Szajna, Mądzik, dlatego w ramach studiów wybrałem specjalizację teatrologiczną.
Pracę magisterską pisałem natomiast pod kierunkiem profesora Włodzimierza Wójcika. Jej temat nie dotyczył jednak ani twórczości Gombrowicza, ani teatru, lecz... wizerunku Niemca w polskiej literaturze współczesnej. Dosyć późno uświadomiłem sobie, że własnej tożsamości szukamy gdzieś daleko od siebie, tymczasem ona jest często tuż obok nas.
Aby to zrozumieć, trzeba przyjrzeć się historii swoich rodziców i krewnych oraz miejsca, w którym się żyje. Ja mieszkam w Panewnikach słynących przede wszystkim z największej w Europie szopki bożonarodzeniowej. Gdy budowano tam bazylikę, franciszkanie mieszkali w tymczasowej kaplicy w latach 1902–1908. Obok niej stał słynny XIX-wieczny zajazd pani Waleski Schwertfeger, który później stał się… kościołem. W 1908 roku kaplicę odkupił mój prapradziadek. Ot, paradoks. Ja mieszkam więc w dawnej kaplicy franciszkańskiej, a na mszę chodzę do byłej gospody.
Nasze korzenie, chociaż są blisko, nie są jednak na wyciągnięcie ręki i trzeba mieć odwagę, by je odsłonić. Ale wcześniej bywało odwrotnie: profesor Dorota Simonides czy Marian Dziędziel próbowali zgubić śląski akcent, „żeby mowa ich nie zdradzała”. Śląsk wielu ludziom kojarzył się z niższością, degradacją, plebejskością, więc go w sobie ukrywano, by awansować.
Ja również wstydziłem się swojej śląskości. Punktem zwrotnym było rozpoczęcie nauki w liceum. W szkole podstawowej wszyscy rozmawialiśmy gwarą, na przerwach, na podwórku, podczas gry w piłkę. W liceum nastąpiło cięcie. Tam nikt już nie mówił po śląsku. Po pierwsze dlatego, że było tam znacznie mniej autochtonów, po drugie chyba ze względu na przekonanie, że nie wypada. Mimo iż studiowałem na Uniwersytecie Śląskim, temat regionu i tożsamości także nie był poruszany. Pamiętam, że w ciągu 5 lat tylko raz usłyszałem o barokowym poecie Walentym Roździeńskim i to było wszystko.
Być może dlatego poczułem silną potrzebę sprawdzenia, czy w śląskiej tradycji jest tylko to, o czym mówią stereotypy. Zacząłem szukać odpowiedzi na pytanie, czy nasze wielowiekowe zakorzenienie na granicy kilku kultur ma jakiś głębszy wpływ na zbiorową świadomość Ślązaków. Od razu chciałbym podkreślić, że nie chodziło mi o zrekompensowanie sobie tych lat, gdy śląskość była dla mnie po prostu trudna. Niestety mamy tendencję do przyjmowania skrajnych postaw. Najprostszą drogą po latach wykluczenia byłoby oczywiście odreagowanie, chociażby przez idealizację prywatnej ojczyzny. Mnie zależało na poznaniu bliskiej mi tradycji – takiej, jaka ona jest naprawdę, bez wartościowania i manipulowania. 20 lat po ukończeniu studiów nawiązałem współpracę z wybitnym znawcą tematu profesorem Zbigniewem Kadłubkiem i postanowiłem opisać swoje doświadczenia ze śląskością w dysertacji doktorskiej obronionej pod koniec ubiegłego roku. W pewnym sensie spełniły się moje marzenia o pisaniu. Tworzę nie tylko formy eseistyczne i naukowe, ale biorę również udział w konkursie na jednoaktówkę po śląsku. To jest wyzwanie, bo używam śląskiego języka literackiego, który dopiero tworzy się na naszych oczach. Ponadto pracuję w liceum i staram się „przemycać” tematy związane z tą tradycją. Współorganizuję również Olimpiadę Wiedzy o Górnym Śląsku, która pokazuje, że śląskość może być interesująca dla młodych ludzi.