Pana poprzedniczka, Ewa Żurawska, stale powtarza, że związek musi nie tylko kontynuować wielkie dzieło Sierpnia, ale przede wszystkim dbać o porozumienie między pokoleniami. Wybór pana na przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” Uniwersytetu Śląskiego jest najlepszym dowodem tego porozumienia. Ile miał pan lat w 1980 roku?
– Niewiele ponad pięć, ale dorastałem w atmosferze przemian i transformacji. Pokolenie moich rodziców stworzyło „Solidarność”. Generacji „Sierpnia ’80” zawdzięczamy zmianę, której nie potrafiła wymóc nawet zimna wojna. Sto pięćdziesiąt milionów ludzi w środkowo-wschodniej Europie w sposób pokojowy odzyskało niepodległość. To było największe osiągnięcie XX wieku. Za naszym przykładem poszli Czesi, Węgrzy, Niemcy z byłej NRD, Bułgarzy, Rumuni...
Europa o tym pamięta…
– Nie tylko pamięta, ale i docenia. Kiedy przed kilkoma tygodniami przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy zapowiadał swojego następcę Donalda Tuska, podkreślił w swoim przemówieniu fakt, że premier Polski w latach osiemdziesiątych, jako młody człowiek, rozpoczął działalność w gdańskiej „Solidarności”, której powstanie było pierwszym krokiem naszego kraju do wolnej i zjednoczonej Europy. Te słowa zrobiły na mnie duże wrażenie, były bowiem wyrazem uznania dla naszego ruchu społecznego, były także rodzajem nakazu dla mojego pokolenia, abyśmy zawsze pamiętali o roli, jaką odegrała „Solidarność”, i następcom przekazywali szacunek dla bohaterów, którzy zmienili oblicze nie tylko swojego kraju, ale też Europy i świata.
To jedno z zadań, które stawia pan dzisiaj przed członkami związku zawodowego „Solidarność”?
– Nie nazywałbym tego zadaniem, a raczej obowiązkiem. Na „Solidarność” nie można patrzeć tylko z perspektywy związku zawodowego, który broni interesów pracowników i działa na rzecz poprawy ich sytuacji ekonomicznej i społecznej. "Solidarność" to przede wszystkim idea, której zawdzięczamy nasze obecne, znaczące miejsce w Europie. Pokolenie wychowane w wolnej Polsce nie może żyć w oderwaniu od historii, bez świadomości, że bez tego wielkiego i inspirującego innych zrywu nie żylibyśmy dzisiaj w wolnym i niepodległym kraju. To dziedzictwo zobowiązuje. „Solidarność” dzisiaj to marka, której jakości musimy strzec, pamiętając, że wyróżnia ją spośród innych związków umocowanie w chrześcijańskich korzeniach i wspieranie się nauką Jana Pawła II. Naszym zadaniem jest przypominanie, że związek zawodowy „Solidarność” walczył wówczas nie tylko o prawa pracownicze, ale o wolność jednostki, równość obywatelską wobec prawa, godność, prawdę…
Kiedyś przynależność do NSZZ „Solidarność” była formą nobilitacji. Czy dzisiaj jest podobnie?
– Związki zawodowe mają dzisiaj złą prasę. Pogoń mediów za sensacją skupia uwaSogę dziennikarzy głównie na aferach, które wprawdzie przyciągają odbiorców, ale jednocześnie tworzą nieprawdziwy obraz tych organizacji. Synonimem związkowca stały się płonące opony i tumany czarnego dymu wokół urzędów. Tymczasem jest to bardzo niewielki wycinek działalności. Związki zawodowe pełnią niezmiernie ważną rolę w każdej firmie, są rodzajem bezpiecznika, systemem, który informuje szefa o tym, że coś źle funkcjonuje, coś trzeba poprawić. W Europie Zachodniej, gdzie system związkowy ma dłuższą tradycję, stopień uzwiązkowienia jest znacznie wyższy niż u nas. Przykładowo w Austrii i Szwecji wynosi ponad 80 proc., w Danii 70 proc., we Włoszech, Niemczech około 30 proc., a w Polsce zaledwie kilkanaście.
Jakie zadania stoją obecnie przed związkiem zawodowym?
– Ostatnie lata przyniosły wiele niekorzystnych zmian. Pod koniec ubiegłego wieku przekonywano nas, że jedyną słuszną drogą dla Polski jest neoliberalizm, tajemnicza sprawcza ręka rynku miała wszystko unormować. Szybko jednak okazało się, że ta doktryna nie sprawdza się w XXI wieku. Zaczęliśmy zatracać się w pogoni za zyskiem. W nowo powstających instytucjach, nakierowanych wyłącznie na realizację określonych celów, w gąszczu przepisów, regulaminów, statutów człowiek stał się błahym elementem tej konstrukcji. Owa instytucja już nie funkcjonuje dla niego, ale odwrotnie. Jeśli ktoś nie sprawdza się w danej strukturze, jest natychmiast eliminowany i zastępowany kimś innym. Zadaniem każdego związku zawodowego, a więc i naszego, jest przypominanie, że cywilizacja opiera się na człowieku i jego godności, a nie wyłącznie na zysku i efektach ekonomicznych. Wielkie korporacje zarabiające ogromne pieniądze nie przysłonią biedy, która dotyka coraz większą liczbę ludności na świecie. W centrum zainteresowania powinien pozostawać zawsze człowiek i o tym stale przypomina „Solidarność”.
A jak jest na Uniwersytecie?
– W latach osiemdziesiątych do uczelnianej „Solidarności” należała połowa pracowników, obecnie – tylko kilkanaście procent, podobnie jak w całym kraju.
Skąd taki spadek?
– Młodzi ludzie nie są przystosowani do pracy w zespołach – zjawiska alienacji i egoizmu dominują na każdym szczeblu edukacji. Coraz częściej kształcimy indywidualistów, aby nie powiedzieć ostrzej – egoistów. Do rzadkości należą zbiorowe projekty, wspólne przedsięwzięcia, a jeżeli już takie się pojawiają, są to najczęściej spektakularne akcje, po zakończeniu których grupa się rozpada. Powoli zanika międzyludzka solidarność, a jej brak rzutuje niemal na każdą dziedzinę życia. Ubywa członków we wszystkich organizacjach społecznych i nie jest to problem lokalny, gdyż tak jest niemal wszędzie. Warunkiem członkostwa w związku jest bowiem posiadanie statusu pracownika, tymczasem każdego roku zmniejsza się liczba osób zatrudnionych w oparciu o umowy o pracę. Wszystkie pozostałe formy zatrudnienia uniemożliwiają wstąpienie do związków, eliminując na przykład dużą rzeszę doktorantów, którzy zapewne wnieśliby do organizacji wiele nowatorskich pomysłów. Członkowie „Solidarności” Uniwersytetu Śląskiego proponują zmiany w statucie NSZZ Solidarność. Chcemy zmienić przepis uniemożliwiający wstępowanie do związku osobom świadczącym pracę na podstawie umów zlecenia i o dzieło.
To polska specyfika?
– Na Zachodzie ten problem został już rozwiązany, my także musimy sobie z nim poradzić, ale po swojemu. Zdecydowanie nie możemy porównywać się do wysoko uprzemysłowionych krajów zachodnich, w których doświadczenia w pracy związkowej są niewspółmiernie wyższe od naszych. My wciąż uczymy się korzystać z wolności, uczymy się także pracy związkowej. Najgorszym rozwiązaniem byłoby ślepe kopiowanie obcych wzorców, ponieważ każde społeczeństwo musi wypracować własny model.
Związkowe doświadczenia zdobywał pan w cieszyńskim kole „Solidarności”.
– Jestem absolwentem śląskiej Alma Mater, w 1994 roku ukończyłem studia pedagogiczne ze specjalnością edukacja filozoficzno- społeczna na Wydziale Etnologii i Nauk o Edukacji w Cieszynie. Moje społecznikostwo zaczęło się prozaicznie od reakcji na jawną niesprawiedliwość jednego z profesorów, który prowadząc zajęcia, nie wyjaśnił zakresu materiału wymaganego podczas egzaminu, w efekcie czego ponad 80 procent studentów oblało. Wprawdzie byłem wśród szczęśliwców, którzy zdali w pierwszym podejściu, ale to właśnie mnie poproszono o pokierowanie grupą interwencyjną. Przez cztery i pół roku przewodniczyłem samorządowi studenckiemu, byłem także studenckim senatorem. Po przerwanym, z powodu tragicznej śmierci mojego promotora, przewodzie doktorskim zaproponowano mi zatrudnienie w pionie administracyjnym na stanowisku kierownika Centrum Konferencyjnego w Cieszynie i tę funkcję pełnię dotychczas. Po doświadczeniach nabytych podczas pracy w samorządzie studenckim wstąpienie do „Solidarności” było dla mnie naturalną decyzją, kontynuacją świadomego uczestnictwa w życiu uczelni. Miejsce zatrudnienia staje się niemal drugim domem, o który należy dbać jak o rodzinę i czuć się za niego odpowiedzialnym. Przez ostatnie dwie kadencje przewodniczyłem cieszyńskiemu kołu „Solidarności” UŚ.
Czy młodzi ludzie są zainteresowani uczestnictwem w organizacji?
– Nic tak dobrze się nie sprawdza, jak rozmowy z ludźmi. Młodzi mają znakomite pomysły, są bystrzy i spostrzegawczy, chcieliby wiele zmienić i udoskonalić. Zachęcam każdego, kto ma dobry pomysł, aby wstąpił do związku, ponieważ tu może go zaprezentować, przedyskutować, a jeśli okaże się rzeczywiście pożyteczny – wdrożyć. Tak, moim zdaniem, powinny funkcjonować związki, ponieważ one są nie po to, aby negować, kontestować czy toczyć boje z szefami, ale po to, aby w sposób racjonalny usprawniać i ulepszać warunki pracy. Oczywiście, chcielibyśmy wszyscy zarabiać więcej, znamy wysokość płac na przykład w Niemczech, ale wiemy, że nas jeszcze na to nie stać. Moje pokolenie to rozumie. Sytuacja finansowa uczelni w Polsce generalnie jest trudna i wszyscy wyczekujemy zmian, żadne jednak protesty nie pomogą, dopóki nie poprawi się stan budżetu centralnego.
Nowy przewodniczący, nowe wyzwania?
– Przede wszystkim chcę się skupić na tym, aby idea „Solidarności” nie wymarła wraz z jej pokoleniem. Niezbędne są więc żywe „powtórki z historii”, które muszą być na tyle atrakcyjne, aby w natłoku codziennych obowiązków przyciągnęły słuchaczy. Chciałbym, aby młodzi ludzie, urodzeni w wolnym i niepodległym kraju dostrzegli, że jest coś cenniejszego i ważniejszego niż hedonizm czy prosta rozrywka. Wolność nierozerwalnie wiąże się z odpowiedzialnością, a my sobie z nią jeszcze nie najlepiej radzimy. Chciałbym także zmienić wykreowany głównie przez media stereotyp związkowca – krzykacza palącego opony. Nowoczesny związkowiec powinien być człowiekiem, który potrafi myśleć w kategoriach zbiorowości, nie tylko o sobie, ale także o swoich kolegach; powinien być człowiekiem, który daje przykład innym; osobą, do której zawsze można zwrócić się o pomoc, a ona nie odwróci się plecami, dla której dobro zakładu pracy jest bardzo ważne. Powinien także utożsamiać się z uczelnią i mieć poczucie, że ma wpływ na jej rozwój. Planujemy dla pracowników cykl szkoleń, nie tylko podnoszących kwalifikacje, ale także dotyczących między innymi takich zagadnień, jak poprawa relacji przełożony – podwładny czy przeciwdziałanie mobbingowi.
Przeniesie się pan z Cieszyna do Katowic?
– Praca przewodniczącego jest pracą społeczną, będę więc tu na pewno przyjeżdżał częściej niż dotychczas, ale moim miejscem zatrudnienia pozostaje niezmiennie Cieszyn.
Czego się pan najbardziej obawia?
– Z natury jestem optymistą, a skoro daję z siebie wszystko, oczekuję, że muszą być tego efekty. Uniwersytet wypełnia swoją misję, naszym zadaniem jest harmonijnie się w nią wpisywać. Moim drogowskazem jest Ewa Żurawska, która przewodniczyła związkowi przez trzy kadencje, liczę na jej pomoc, doświadczenie i wiedzę, a ponieważ współpracujemy już od wielu lat, sądzę, że nie zawiedziemy. Czeka nas dużo pracy.