W uroczystości uczestniczyli między innymi: JM Rektor UŚ prof. zw. dr hab. Wiesław Banyś, JM Rektor UJ prof. dr hab. med. Wojciech Nowak, JM Rektor Uniwersytetu w Uppsali prof. Eva Åkesson, prorektor UŚ dr hab. prof. UŚ Ryszard Koziołek oraz recenzenci prof. zw. dr hab. Grażyna Szewczyk i prof. dr Leonard Neuger.
Laudatorką z Uniwersytetu Jagiellońskiego była dr hab. Magdalena Wasilewska- Chmura, zaś laudatorem z Uniwersytetu Śląskiego prof. zw. dr hab. Józef Olejniczak, którego laudację publikujemy poniżej.
O dwadzieścia lat starszy od Tomasa Tranströmera Czesław Miłosz – także noblista – w 1948 roku (a więc gdy autor Gondoli żałobnej miał siedemnaście lat i ledwie rozpoczynał swoją poetycką podróż) w wierszu „Do Tadeusza Różewicza, poety” (a więc w wierszu – apostrofie, kierowanym do innego wielkiego poety XX wieku, najsilniej może wyrażającego tragizm historycznego doświadczenia tego wieku) pomieścił takie wersy:
Zgodne w radości są wszystkie
instrumenty,
Kiedy poeta wchodzi w ogród ziemi.
[…]
Chwała stronie świata, która wydaje
poetę!
Wieść o tym biegnie po wodach
przybrzeżnych,
Gdzie na tafli we mgłach śpiąc
pływają mewy
I dalej tam gdzie wznoszą się i
opadają okręty.
[…]
Szczęśliwy naród, który ma poetę
I w trudach swoich nie kroczy w
milczeniu1.
Przywołuję te frazy, bo nie znajduję w swoim języku stylu tak doskonale wzniosłego, by wyrazić radość z chwili dzisiaj w moim/naszym Uniwersytecie przeżywanej. Ale przywołuję je i dlatego, by trzech Poetów tego minionego wieku strasznego i pięknego już na zawsze, choćby w tej nieskromnej (czy ta forma retoryczna może być nieskromna?) laudacji połączyć, pamiętając że oni już połączeni ze sobą są. Nobliści (Miłosz i Tranströmer), doktorzy honoris causa Uniwersytetu Śląskiego (Tranströmer i Różewicz), bywalcy Katowic, w jakimś sensie przyjaciele mojego/naszego Uniwersytetu, odbywający do Katowic swoje literackie podróże. Niewielkie grono spośród nas słuchało w domu profesora Ireneusza Opackiego pierwszych bodaj przekładów wierszy Tranströmera na język polski. Nieco większe może grono uczestniczyło w magicznym spotkaniu z Poetą w Bibliotece Śląskiej w Katowicach 20 października 1999 roku, a więc na dwanaście lat przed uhonorowaniem go literacką nagrodą Nobla. Może to, co napiszę teraz, jest „na wyrost”, ale trzy fakty: że może jako pierwsi czytaliśmy po polsku wiersze autora Gondoli żałobnej; że gościliśmy go w Katowicach i że jednym z dwóch najważniejszych tłumaczy tej poezji jest członek naszej wspólnoty, naszego Uniwersytetu, teraz jego honorowy profesor, dzisiaj recenzent doktoratu honoris causa Tomasa Gösty Tranströmera; legitymizuje dzisiejszą uroczystość i uzasadnia wzniosłość stylu, którą zapożyczam od Miłosza?…
Rozpocznę raz jeszcze, tym razem – zapewne niezgrabnie – parafrazując Miłosza: „Szczęśliwa wspólnota, która ma poetę, I w trudach swoich nie kroczy w milczeniu…” . Przyjmij, Tomasie, naszą gościnę, dołącz do Poetów, doktorów honorowych Uniwersytetu Śląskiego: Josifa Brodskiego, Stanisława Barańczaka, Tadeusza Różewicza, Sławomira Mrożka, Eugene’a Ionesco, Ryszarda Kapuścińskiego… Bądź z nami, jak Twoja Poezja z nami jest od trzydziestu lat, bądź u nas, chociaż trochę „u siebie”. W polskiej tradycji, gdy Gospodarz wita Gościa, w jego domu rozpoczyna się czas świąteczny.
Tomas Gösta Tranströmer urodził się w Sztokholmie w 1931 roku, zadebiutował w 1954 roku tomem 17 wierszy, chociaż – jak opowiada Poeta w nieukończonej z powodu choroby prozie wspomnieniowej Wspomnienia mnie widzą – pierwsze wiersze napisał, gdy był uczniem gimnazjum i przeżywał fascynację poezją Horacego, „uważałem Horacego za poetę współczesnego”2 – napisał we wspomnieniach. Te wiersze to „Oda do Thoreau” (później skrócona do „Pięciu strof do Thoreau” oraz „Sztorm” z cyklu „Archipelag Sztokholmski jesienią”. Przypominam te fakty, bo polskiemu czytelnikowi poezji, wychowanemu na polskiej poezji, jakim się czuję, wiele wyjaśniają z tego, co określiłbym jako „egzotykę” poezji Tranströmera. Między 1931 a 1954 rokiem, a więc w okresie dzieciństwa, inicjacji i dojrzewania autora „Dźwięków i śladów”, polscy poeci uwikłani byli w beznadziejne spory („Hej, hej, hej, do dziś widzę siedzących lub leżących w ciężkim dymie, ten nieco szkieletowaty, tamten pokiereszowany, a wszyscy rozkrzyczeni, rozwrzeszczeni. Więc jeden krzyczał: Bóg, drugi: sztuka, trzeci: naród, czwarty: proletariat, i tak dyskutowaliśmy zażarcie i tak to trwało, trwało – Bóg, sztuka, naród, proletariat”3 – jak ironicznie podsumowywał Witold Gombrowicz w Pornografii), zmuszeni do dokonywania tragicznych wyborów, doświadczali Historii ukazującej okrutną twarz dwóch totalitaryzmów, holokaustu i GUŁAG-u. Gdy w okupacyjnym cyklu Miłosza „Świat (poema naiwne)” dzieci gubią się w lesie, nad światem panuje trwoga, gdy paroletni Tranströmer gubi się w gąszczu uliczek Sztokholmu, samodzielnie wraca do domu, gdzie wita go „jak gdyby nigdy nic” dziadek, „oczywiście cieszył się, ale nie dramatyzował. Wszystko było bezpieczne i naturalne”4. Gdy młodych Polaków doświadczenie historyczne zmuszało do politycznych i ideologicznych wyborów, Tranströmer mógł we wspomnieniach napisać, że „jest się albo nazistą, albo antynazistą”5, co dookreślał, że t r z eba być antynazistą… Takie są moim zdaniem źródła „egzotyki” poezji Tranströmera dla polskiego odbiorcy, może nie jedyne, ale istotne. Spytam teraz o istotę tego, co „egzotyką” nazywam.
Odpowiedź prosta – poezja Tranströmera zaczyna się tam, dokąd polscy, a może szerzej – środkowoeuropejscy poeci (chociaż nie wszyscy), docierają w wieku późnym. Zaczyna się tam, gdzie poeta kontempluje, co zobaczone; zapisuje, czego doświadczył; rozważa, co ostateczne. Poszukuje nie idei, lecz języka. Wątpi. Medytuje. Dostrzega, ale nie rozstrzyga… Wyprowadza język – chociaż osadzony w tradycji Horacego, René Chara, Oskara Loerkego, Johana Einara Fredrika Malma6, co jest „tak naiwne, że aż wyrafinowane”7 – poza opozycję prawda – fałsz. Także – poza retorykę/retoryczność, która być może, jeśli zawierzyć Paulowi de Manowi, jest grzechem poezji nowoczesnej największym. Poezja Tranströmera jest, niezmiennie, zawsze, w każdym wierszu, medytacją świata, ćwiczeniem duchowym, czyli według określenia Pierre’a Hadota „ćwiczeniem się w śmierci”, które:
łączy się […] z kontemplacją całości i wyniesieniem myśli, przechodząc od subiektywizmu jednostkowego i emocjonalnego do obiektywizmu perspektywy uniwersalnej, czyli do ćwiczenia myśli czystej. Ta cecha filozofa otrzymuje tu [tj. w Rozmyślaniach Marka Aureliusza] […] miano, które zachowa w całej tradycji antycznej: wielkość duszy. […] Cała spekulatywna i refleksyjna praca filozofa staje się w ten sposób ćwiczeniem duchowym o tyle, o ile wynosząc myśl do wymiaru Całości, uwalnia ją ze złudzeń jednostkowości8.
Medytacja Filozofa jest „ćwiczeniem się w śmierci”, a Poety?… W drugiej z Czarnych widokówek z wydanego w 1983 roku (a więc na siedem lat przed udarem mózgu) tomu Dziki rynek czytam:
Pośrodku życia bywa że śmierć przychodzi: bierze miarę z człowieka. O tej wizycie zapomina się, życie trwa. Lecz garnitur szyje się cichcem9.
Proste? Cztery wersy, w których zamknięta jest uniwersalna i jednostkowa figura ludzkiego losu, każdego losu, choć zawsze doświadczanego i spełnianego intymnie, zawsze inaczej. Ekonomia języka, zmierzająca do formy epifanijnego aforyzmu, zbliżająca do japońskiej formy gatunkowej haiku. Miał Tranströmer po udarze mózgu w 1990 roku, którego konsekwencją jest częściowy paraliż oraz utrata mowy, na pytanie o pisarskie plany na przyszłość, powiadomić, że będzie to haiku10. Czarne widokówki stanowią „ruch” w tą stronę?… Chyba tak. Długa to poetycka droga, od klasycznych form gatunkowych i wersyfikacyjnych przejmowanych z Horacego ku tradycji poezji japońskiej. W wydanej w 2004 roku Wielkiej zagadce znajduje się cykl „Haiku”, mistrzowsko adaptujący rygorystyczne normy rytmiczno-wersyfikacyjne gatunku na teren języka szwedzkiego, wśród nich takie wiersze:
Mur beznadziei…
Gołębie przychodzą
odchodzą bez twarzy.
-------------------------
Śmierć schyla się
nade mną, problem szachowy.
Ma rozwiązanie.
------------------------
On pisze, pisze…
klej płynął kanałami.
Barka przez Styks11.
Ale, burząc porządek chronologii poezji Tranströmera, wracam do tomu z 1966 roku Dźwięki i ślady (poeta miał wtedy, przypominam, trzydzieści pięć lat), do wiersza Po czyjejś śmierci. Przytoczę go w całości – cóż my, czytelnicy poezji, mamy więcej do zrobienia, niż ją po prostu czytać?:
Dawno temu był szok
co zostawił po sobie długi, blado migoczący
ogon komety.
Otacza nas. Zamazuje obraz telewizyjny.
Osadza się jak zimne krople na drutach
elektrycznych.
Nadal można sunąć na nartach w zimowym
słońcu
między zagajnikami, gdzie wiszą jeszcze
zeszłoroczne liście
niczym wydarte strony starej książki telefonicznej
– nazwiska abonentów strawione przez
mróz.
Nadal wspaniale jest czuć, jak bije serce.
Lecz często cień zdaje się bardziej realny
niż ciało.
Samuraj wygląda niepozornie
przy swojej zbroi z czarnych smoczych łusek12.
Lecz nie tylko medytacja spraw ostatecznych – śmierci, transcendencji, nieskończoności, kosmosu, natury – jest tkanką poezji Tranströmera. To w ostatecznym rozrachunku jest przede wszystkim poezja drobiazgu, szczegółu, także poezja jednostkowego doświadczenia, zwykle przypadkowego, ale – parafrazując słynny aforyzm Paula Ricoeura – „dającego do myślenia”. Poezja medytacyjna i – jak już mówiłem – antyretoryczna, rzadko uwikłana w bieżące ideologiczne spory świata, chociaż na te spory uwrażliwiona i uwrażliwiająca, jak w wierszu „Z nurtem rzeki” z tomu Widzieć w nocy (1970):
Nurt coraz bardziej rwący
jak tam gdzie rzeka zwęża się i zmienia
w potok – miejsce mojego biwaku
po wędrówce przez wyschnięte lasy
w czerwcowy wieczór. Tranzystor nadaje
ostatnie
doniesienia z nadzwyczajnej sesji: Kosygin,
Eban.
Jakieś myśli kołaczą się rozpaczliwie.
Jacyś ludzie daleko we wsi13.
To też poezja samotności (czy nie jest tak, że samotność jest warunkiem medytacji?), to też poezja podróżnika, nomady, nie-bezdomnego, bo na podmiot Tranströmera zawsze czeka „niebieski dom”, umieszczony na wyspie Runmarö, odziedziczony po ukochanym dziadku poety Karlu Helmerze. Nomada tułający się (a czasem gubiący) samotnie po Sztokholmie, podróżujący statkami po Morzu Bałtyckim (cykl „Morza Bałtyckie”), samotnie jeżdżący samochodem, jak w wierszu „Imię” z tomu Widzieć w nocy (1970):
Prowadząc samochód robię się senny i zjeżdżam
pod drzewa, na
pobocze. Zwijam się w kłębek na tylnym
siedzeniu i śpię. Jak długo?
Godziny. Zdążyła zapaść ciemność.
Nagle budzę się i nie poznaję samego siebie.
Na dobre zbudzony, ale
to nie pomaga. Gdzie jestem? Kim jestem?
Jestem czymś co budzi się
na tylnym siedzeniu, szamocze się w popłochu
jak kot w worku. Kto?
Wreszcie moje życie powraca. Moje imię
przychodzi jak anioł. Na
zewnątrz murów fanfara trąbki (jak
w uwerturze Leonora) i zbawcze
kroki schodzą szybko ze zbyt długich schodów.
To ja! To ja!
Lecz nie da się zapomnieć tej piętnastosekundowej
walki w piekle
zapomnienia, kilka metrów od szosy gdzie
samochody suną z zapalonymi
światłami14.
Także podróżujący i odkrywający obce krainy – Izmir, Bałkany, Deltę Nilu, Lizbonę, Oklahomę, Nowy Jork… Poeta żałoby (Gondola żałobna z 1996 roku, bodaj najwybitniejszy tom Tranströmera). Poeta rytmu i muzyki – w inicjacyjnym wspomnieniu, przywoływanym już przeze mnie w niniejszej laudacji, o zgubieniu się w Sztokholmie i samotnym powrocie do domu, bohater gubi się po wizycie w filharmonii, w wierszach pojawiają się Franz Liszt, Richard Wagner, Edward Grieg, Milij Aleksiejewicz Bałakirew, Franz Joseph Haydn, Heinrich Isaak… „Wierzę, że muzyka nie może odejść zbyt daleko od tańca, gdyż wtedy umiera; że umiera poezja, która usiłuje oddalić się od muzyki”15 – napisał Ezra Pound; poezja Tranströmera umacnia w tej wierze…
Szanowni Państwo, przywitajmy Poetę, to dla naszej wspólnoty zaszczyt, iż zgodził się zostać jej cząstką i przyjąć tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach… „Szczęśliwa wspólnota , k tóra ma poetę , I w t rudach swoich nie kroczy w milczeniu…”.
1 Cz. Miłosz, Wiersze wszystkie. Kraków 2011, s. 284.
2 T. Tranströmer, Wiersze i proza 1954-2004. Przeł.
M. Wasilewska-Chmura i L. Neuger. Kraków 2012, s. 457.
3 W. Gombrowicz, Pornografia. Kraków 1986, s. 7.
4 T. Tranströmer, Wiersze i proza…, s. 434.
5 Tamże, s. 434.
6 Do takiej tradycji Tranströmer przyznaje się wprost, zob. tamże, s. 457.
7 Tamże, s. 457.
8 P. Hadot, Filozofia jako ćwiczenie duchowe. Przeł.
P. Domański. Warszawa 2003, s. 47.
9 T. Tranströmer, Wiersze i proza…, s. 287.
10 Powołuję się tu na świadectwo prof. Leonarda Neugera, zawarte w recenzji przewodu doktoratu honoris causa Uniwersytetu Śląskiego.
11 T. Tranströmer, Wiersze i proza…, s. 374, 383, 392.
12 Tamże, s. 152.
13 Tamże, s. 172.
14 Tamże, s. 169.
15 E. Pound, ABC czytania. Przeł. K. Biskupski.
W: Nowa krytyka. Antologia. Oprac. Z. Łapiński. Warszawa 1983, s. 41.