Dni prują wolno szmatkę utkaną twoją ręką -
i ginie ona w oczach, robi się mała, cienka.
Zielona nitka w ślad za niteczką błękitną
robi się szara, żadna - za chwilę całkiem zniknie.
I jakby brzeg batystu zbliża się - tnąc nadzieję.
Nie ma malarza, który by skreślił kraj alei.
Od prania chyba suknia mej lubej tak maleje
i ciału - nie przybywa bieli.
Albo ser wysechł nadto, albo mi dech zaparło,
albo z profilu wrona, a w sercu marny konar.
Jednak zwykły drapieżnik, kiedy przegryza gardło,
nie patrzy - gdzie jest krew, gdzie tenor.
Przełożył Piotr Fast
28 stycznia minął rok od śmierci Poety, noblisty, doktora h. c. UŚ