POCZTÓWKA Z INDII /dla Pani Profesor Diany Wieczorek/ /2/

PRÓBUJĄC ZROZUMIEĆ

Przed dworcem stal rzad czarnych taksowek w stylu kolonialnym, takich, jakie mozna zobaczyc tylko na filmach z konca lat trzydziestych. Sadzac po ich stanie technicznym taka tez mialy one prawdopodobnie metryke. Gdy ostatnia proba telefonicznego polaczenia sie z miastem zawiodla obstapili mnie wokol mlodzi chlopcy krecacy sie wokol taksowek, tzw. naganiacze, przez caly czas uwaznie obserwujacy moje zmagania z popsutymi aparatami telefonicznymi. Kiedy po wielu pertraktacjach znalazlam sie wreszcie wewnatrz czarnego wozu, oblepionego notabene kolegami szofera, ktory ich po kolei gdzies tam podrzucal i kiedy wjechalismy na Delhijska autostrade zrozumialam, iz od tej pory kazda chwila na niej spedzona moze byc w moim zyciu chwila ostatnia. Jesliby wiec ktos chcial mnie zapytac, co zrobilo na mnie w Indiach najwieksze wrazenie, krzyknelabym bez wahania: autostrada delhijska!

Zbudowana zostala ponoc jeszcze przez Anglikow. Panuje na niej nieopisany chaos, scisk i balagan. Wszyscy trabia i pokrzykuja na siebie wzajemnie. Tuz za autobusami, od ktorych odlatuja po drodze czesci i ktore sa rownie starozytne jak taksowki, w polmetrowej zaledwie odleglosci od zderzakow pomykaja motorowery, motocykle i riksze o napedzie benzynowym, jada wozy miejscowych smieciarzy, zdobne w kolorowe swiecidelka i wstazki, a tuz za nimi na oklep na wielbladach przemieszczaja sie mali chlopcy. W sasiedztwie mknacych pojazdow, stapa godnie slon z nakladem beli ulozonych w poprzek grzbietu, ktore zagrazaja bezpieczenstwu na drodze. Miedzy zas pojazdami placza sie zebrzace kaleki i ciemnookie, sliczne indyjskie dzieci blagajace o kilka rupii.

Caly ten krzykliwy ruch kolowy i pieszy posuwa sie nieustannie do przodu; czerwone swiatla na skrzyzowaniu nie stanowia dlan specjalnej przeszkody - pohukujac i trabiac pojazdy jada dalej. Piesi przechodza przez jezdnie gromadnie chwytajac sie za rece, z trwoga w oczach. Sytuacja zmienia sie tylko wowczas, gdy spod wiezowcow stojacych wzdluz drogi wkracza na autostrade pasaca sie na przydomowym skrawku ziemi krowa. Wowczas na glownej magistrali New Delhi, w metropolii liczacej dziesiec milionow mieszkancow, ruch zamiera, dopoki wychudzone i zabiedzone zwierze nie zejdzie z drogi.

Wbrew nedzy, jaka panuje w stolicy Indii, atmosfera w miescie nie jest wcale ponura. Slonca grzeje mocno dla wszystkich zasiewajac beztroska radosc, kazdy ma ustalone miejsce w kastowej hierarchii i wie, ze nie wszystko mu sie od zycia nalezy, wiec zadowala sie tym, co ma. Widzialam w Indiach na ulicach wiecej rozpromienionych twarzy niz w wielu krajach europejskich, gdzie warunki zycia sa nieporownanie lepsze.

Trabiac przedzieralismy sie do celu tj. do uniwersyteckiego campusu znajdujacego sie przy Benito Juarez Road, gdzie miesci sie slawistyka. Numer obiektu nie byl podany.

W miare pokonywania przestrzeni jeden po drugim wyskakiwali z taksowki Hindusi znikajac gdzies po drodze. Pozostalam sama z mlodym kierowca. Zboczylismy z glownej trasy, by wjechac do miasteczka uniwersyteckiego pelnego zieleni, gdzie rzucaly sie w oczy kepki zoltych, oranzowych i fioletowych kwiatow przed malymi, bardzo kameralnymi domkami.

Kierowca zatrzymywal sie, co chwile pytajac mnie, czy to jest juz ten dom, o ktory mi chodzi. Odpowiadalam cierpliwie:" I am first time in India. I don`t know. You have to look for", co nie robilo na nim zadnego wrazenia. Zaczelam wiec sama dopytywac sie o slawistyke spacerujace alejkami studentki indyjskie, ubrane w dlugie kolorowe sari.

Miescila sie w malym domku. W halu przypominajacym patio siedzialo kilkanascie osob za podluznym stolem, na ktorym widnial napis "International Conference. Russian Formalism, Modern Literary Theories and Indian Poetics". Wszyscy pili kawe, pozwalali owiewac sie wiosennemu wietrzykowi, ktory przenikal tu przez gorny otwor i... nie robili nic. Zapytalam o Maurye. Nie bylo go, lecz zaproszono mnie do malego, wiecej niz skromnego pokoiku, ktory byl jego gabinetem. W oczy rzucil mi sie obraz wiszacy nad jego biurkiem - byl to polski plakat reklamujacy zabytki Krakowa.

Przybycie prof. Mauryi postawilo caly personel na nogi. On zas oznajmiwszy mi, ze sam wszystko ma na glowie, zaczal wymyslac jednemu ze swoich podwladnych. Podwladny wysluchal krzykow bez zmruzenia oka, po czym wycofal sie ku drzwiom gleboko sie klaniajac.

Wezwal nastepnego. Byl nim asystent rusycystyki, ktoremu polecil sie mna zajac. "Nada wam pogulat`" oznajmil mi po rosyjsku. Wiec "gulalismy" chwile po alejkach campusu, chcialam nasycic sie indyjskimi kwiatami i wiosna, ale zamiast tego na tylach campusowych domkow postrzegalam wysypiska smieci, puszek po konserwach, papierow, szmat, tu i tam przerosniete krzewami. Asystent pokazal mi rowniez biblioteke. Kilkupietrowy gmach wybudowany zaledwie przed 8-9 laty, juz byl zdewastowany, z liszajami zaciekow, z odpadajacymi tynkami, rozlatujacymi sie drzwiami. Czyzby i tutaj, w tropiku, dzialaly podobne prawa, do tych, ktore opisal M rquez w "Stu latach samotnosci"? Tam wszystkie trudy bohaterow, ich domy, palace, ogrody niszczyla dzungla, zywiol nie do opanowania wraz ze swoimi owadami rozkladajacymi drewno, mrowkami kroczacymi w zwycieskim przeciw czlowiekowi pochodzie i wilgocia, ktorej nie byly zdolne oprzec sie najbardziej trwale mury.

Asystent narzekal raczej na nedzne budownictwo, zmarnowanie wielkich planow rozwoju szkolnictwa i oswiaty w Indiach, kolejnych inicjatyw swiatlych rzadow - przez marna prace. /Pozniejsza wycieczka do Agry i zwiedzanie jednego z najpiekniejszych zabytkow kultury Wielkich Mogolow - mauzoleum Tadz Mahal wzniesionego w XVII wieku z marmuru, zlota i drogich kamieni, ktore przetrwalo swoj czas, zdawalo sie potwierdzac te opinie/.

Tymczasem wdrapalismy sie na trzecie pietro biblioteki, gdzie znajdowala sie czytelnia pelna starych angielskich drukow, map oraz czasopism, rowniez najnowszych. Asystent pokazal mi dzial ksiazek slawistycznych, a w jego obrebie dwie poleczki bardzo nedznie wydanej, marginesowej polskiej literatury, jakiegos odpadu z czasow PRL. Robilo to wrazenie gorsze niz nasza biblioteka gminna.

W koncu odwieziono mnie do hotelu, ktory miescil sie w centrum Delhi i przeznaczony byl dla zagranicznych gosci. Pokoje byly duze i zaniedbane, lazienka nie funkcjonowala, air condition nie bylo. Huczal natomiast krecacy sie pod sufitem wiatrak. Przed domem, po cudownie zielonym trawniku, wsrod artystycznie porozstawianych donic z zasadzonymi w nich kwiatami /m. in. nasza poczciwa, acz niezwyklych rozmiarow lawenda/ hasala malpia rodzina. Ale po chwili malpy porozbijaly donice i zniknely.

Nastepnego dnia zawieziono taksowkami cala nasza polska delegacje na miejsce kongresowych obrad do Miedzynarodowego Centrum Konferencyjnego - zespolu budynkow o wysokim standardzie, z pieknymi salami konferencyjnymi, wypielegnowanym trawnikiem na dziedzincu i fontanna. Tu tez zaprezentowano nam indyjski high life. Na obradach uczone indyjskie pokazaly prawdziwa rewie swoich roznokolorowych sari, jak rowniez znakomicie do nich dobranych dodatkow w postaci np. identycznych w kolorze kwiatkow wplatanych we wlosy jak te, ktore tworzyly desen na jedwabnej materii ich stroju.

W przerwach obrad, w porze lunchu, na trawniku rozstawiono stoly pelne indyjskich specjalow, glownie wegetarianskich. Potrawy na talerze pomagali nakladac stojacy za stolami nienagannie ubrani Hindusi w wysokich turbanach i bialych rekawiczkach. Oni tez nalewali kawe i podawali lody. W trakcie tej biesiady uruchomiono fontanne. Woda tryskala na wysokosc dwoch pieter, slonce rozbijalo ja na tysiace mieniacych sie iskier. Szum fontanny przyjemnie tlumil gwar kongresowych rozmow i dyskusji.

Sama konferencja byla dosc specyficzna. Ingrediencje, z jakich sie skladala: rosyjski formalizm, nowoczesne teorie literaturoznawcze i indyjska poetyka /z 10 wieku/ zupelnie nie przystawaly do siebie. O wyborze tematow, jak sie wydaje, zadecydowaly /obok ambicji naukowych organizatorow zmierzajacych do ujec teoretycznych/ takze wzgledy pragmatyczne. Kongres odbywal sie przy okazji posiedzenia prezydium MAIRSKA, organizacji skupiajacej wykladowcow jezyka i literatury rosyjskiej na calym swiecie. Nalezalo wiec Rosjanom, ktorzy hojnie wspierali finansowo te impreze dac szanse rehabilitacji kierunkow, przez wiele lat tepionych w imie socrealizmu.

Indyjska poetyka, niezmiernie zreszta ciekawa, wprowadzona zostala pod obrady dla zachowania honoru domu, dla zainteresowania miedzynarodowej spolecznosci starymi Indiami. Maja one wprawdzie wiele do powiedzenia rowniez i dzisiaj, ale miedzy tak odleglymi swiatami pojec, jakie zawarte sa w szacownej i szlachetnej poetyce starozytnych Indii a tymi, ktore odnajdujemy w wyzwolonej z zasad postmodernistycznej estetyce Zachodu lezy przepasc i ustalanie jakiejs tertium comparations moze prowadzic tylko na manowce.

Mimo to z wielkim zainteresowaniem wysluchalismy referatow o zasadach, jakie zakodowali w swej poetyce indyjscy tworcy, jak przeciwstawiali sie wladcom broniac gorejacego w nich boskiego swiatla poznania. Rownie interesujace byly refleksje uczonych indyjskich na temat sposobu istnienia wspolczesnego swiata. Postrzegaja go oni jako "swiat w kryzysie", "w rozpadzie", "swiat jako skandal". Spojrzenie to wynika zarowno z ciezaru istnienia w kraju, gdzie atomowa bomba wspolistnieje z reliktami sredniowiecza jak i szerokiej wiedzy o problemach globalnych, z jakimi zmaga sie ludzkosc, wiedzy podbudowanej znajomoscia literatury zachodniej, glownie angielskiej i amerykanskiej, sledzonej w Indiach z wielka uwaga.

Referat moj, ktorego tematem byla rola kultury masowej i elitarnej w postmodernizmie, konczyl sie twierdzeniem o wyczerpywaniu sie zrodel kultury europejskiej i rosnacym zapotrzebowaniu wsrod elit zachodnich na nowy rodzaj duchowosci, ktora, jak sie one spodziewaja, nadciaga wlasnie z Orientu. Przewodniczacy sesji Hindus nadzieje te potraktowal zyczliwie lecz nie bez ironii jako kolejny nawrot w dziejach Europy modnego orientalizmu.

Dyskusja nie mogla sie rozwinac, gdyz nagle zostala przerwana przez Maurye, ktory wyciagal z sali pospiesznie i po cichu wybranych zagranicznych gosci na przyjecie w domu prorektora. Ale mysl moja zyskala sympatie gospodarzy. Gdy wychodzilam z sali droge zastapilo mi dwu profesorow, z ktorych jeden byl sekretarzem Stowarzyszenia Badaczy Sanskrytu i zaproponowal mi udzial w najblizszej konferencji tego zgromadzenia, zas drugi profesor z Pendzabu zapraszal mnie na wyklady do swojej uczelni /bron Boze nie o formalizmie! jak sie zastrzegal lecz o Polsce i literaturze wspolczesnej/.

Kuluarowe rozmowy z uczonymi indyjskimi w domu prorektora Baxi zdumialy mnie goraco manifestowanym zachwytem dla cytowanych przeze mnie utworow europejskich w stylu Umberto Eco, czy Italo Calvino i wspaniala znajomoscia zaszyfrowanych w nich kodow kultury europejskiej oraz ... glosno i dumnie deklarowanym ateizmem.

Byl to trzeci zaledwie dzien mojego pobytu w Indiach, odbieralam wiec te roznorodne i wzajemnie sprzeczne sygnaly uwaznie, probujac cos z tego zrozumiec.