NAJLEPSZY WIDOK NA KASZTANKĘ

Nowy Rok - jak zwykle o tej porze mozna sie troche poludzic, ze teraz juz na pewno rzucimy palenie, rozpoczniemy codzienne biegi, przeczytamy powiekszajaca sie sterte ksiazek, zblizymy sie do Nagrody Nobla, albo, jesli przyszlo nam studiowac, zaczniemy na serio myslec nad wstepnym projektem harmonogramu przygotowan do sesji zimowej. Niestety, swiat zostal tak urzadzony, ze akurat gdy mamy ochote na restrukturyzacje dotychczasowego postepowania, nadchodzi pora karnawalu oraz wyjazdow na narty.

Prawdopodobnie sesje w karnawale wymyslil jakis wyjatkowy zlosliwiec przebrany za uniwersyteckiego profesora. W dodatku byl on wtedy na urlopie naukowym; w przeciwnym razie wiedzialby, jak trudne jest wysluchanie wymijajacych odpowiedzi na proste pytania w dwie godziny po zakonczeniu ostatniego mazura. Prawde mowiac, wysluchiwanie tych odpowiedzi nie jest relaksujace nawet po dobrze przespanej nocy. Na szczescie stres egzaminacyjny egzaminatorow umiejetnie probuja rozladowac studenci, ktorzy stosuja szereg terapii, majacych na celu wydobycie najlepszych cech naburmuszonej osobowosci za biurkiem. Zdarza sie, ze pacjent wpada w powazna depresje wywolana narastajacym przekonaniem, iz jego wysilki podczas semestralnego wykladu poszly calkowicie na marne, czego dowodem jest niepokalana tabula rasa, domagajaca sie wpisu do indeksu. Wtedy wlasciwa terapia jest ukazanie ogromu nieszczesc, ktore dotykaja innych ludzi, bowiem nic tak nie pociesza, jak swiadomosc, ze innym wiedzie sie jeszcze gorzej. Tak wiec w tym wesolym, karnawalowym okresie choruja rodzice i krewni, umieraja babcie, studentki uwiedzione i porzucone /w czasie naprawde solidnych przygotowan do egzaminu/ mdleja, proszac o wyrozumiale potraktowanie, jesli nie ich, to przynajmniej ich nienarodzonych dzieci. Bywa, ze maz przyjedzie z wojska na przepustke i "sam pan profesor rozumie...". Nagminnie spozniaja sie autobusy, a skutkiem niemoznosci wyplacenia stypendiow pod koniec ubieglego roku beda awitaminozy i anemie.

Podczas egzaminow okazuje sie, ze studenci stanowia najbardziej ucisniona przez los grupe spoleczna w Polsce, a wymaganie od nich wiedzy jest kara szczegolnie okrutna i nieludzka, w rodzaju tych, ktore sa zabronione np. przez konstytucje amerykanska. Poniewaz gnebiacy ich swoja dociekliwoscia nauczyciele akademiccy rowniez ostatnio nie naleza do wybrancow losu, smutek gabinetow i minorowe nastroje na egzaminacyjnej gieldzie nie beda nastrajac pozytywnie. W dodatku kasandryczne przepowiednie co do stanu finansow nie pozwalaja spokojnie planowac nastepnych sesji, ktore moga sie po prostu nie odbyc. Moze wiec trzeba wziac sprawy we wlasne rece i zadawac /zgodnie z sugestiami profesorow - ministrow i wicepremierow/ pytania dodatkowe: jak wyjsc z tego upiornego tanca niemoznosci, braku srodkow i perspektyw? Moze mlodzi ludzie, tak przemyslnie realizujacy recepte Zagloby na sukces /Boza pomoc + ludzki fortel/, znajda sposoby, o ktorych filozofom sie nie snilo?

Pewne niestandardowe proby powiekszenia dochodow Uniwersytetu juz sa realizowane. Podobno portier jednego z wydzialow nawiazal wspolprace z opisywanymi na lamach "Gazety" uniwersytutkami, ale taka symbioza jest chyba zbyt daleko idaca interpretacja powolania uczelni do sluzby publicznej. Na szczescie powracaja tez dobre, stare zwyczaje sredniowieczne, ktore nakazywaly fundatorowi akademii zapewnic jej uposazenie zabezpieczone dochodami z zup solnych, albo innych majatkow. Zup na Slasku nie ma, ale na ostatnim ubieglorocznym posiedzeniu Senat wyrazil zgode na przyjecie budynku po bylej WRZZ w Katowicach /to ten za pomnikiem Pilsudskiego/. Okazuje sie, ze zwiazkow jest tam niewiele, za to spolek co nie miara. Moze zamiast przenosic do nowej posiadlosci nierentowne katedry, lepiej zbierac czynsze oraz oplaty za widok Marszalka od tylu? Czekam na inne pomysly.