Ostatnio pojawili sie w naszej uczelni elegancko ubrani, mili i zawsze usmiechnieci mlodzi mezczyzni. Moze nie byloby w tym nic dziwnego - i dawniej pojawiali sie tacy, ale ci, o ktorych chce napisac przyjechali z USA i w dodatku sa mormonami. Za darmo ucza angielskiego studentow i pracownikow naszej uczelni, przy okazji sami ucza sie polskiego. Listy chetnych do uczenia sie angielskiego od tych panow szybko zostaly zamkniete bo, po pierwsze za darmo, po drugie kontakt z zywym, naturalnym jezykiem i, po trzecie - okazja poznania prawdziwych mormonow. Amerykanskie filmy wpajaly nam od lat, ze mormon to taki facet, ktory ma kilka zon, a co gorsze - na raz. Niestety musze zmartwic tych wszystkich, ktorym sie to podobalo: to tylko mit, juz wiele lat temu prorok zakazal wielozenstwa. Jeden z poznanych mormonow uzupelnil to nie calkiem ortodoksyjnym komentarzem: "jedna zona to i tak za duzo".
Historia mormonow rozpoczyna sie w 1823 roku kiedy to niebianski poslannik Moroni zaprowadzil mlodzienca o imieniu Joseph Smith na wzgorze Palmyry w stanie Nowy Jork, gdzie pokazal mu zlote plyty, ukryte tam od stuleci. Plyty zawieraly swiecka i religijna historie starozytnych cywilizacji na kontynencie amerykanskim. Cztery lata pozniej Joseph Smith otrzymal pozwolenie przetlumaczenia na jezyk angielski zapisu wyrytego na plytach. Wlasnie to tlumaczenie otrzymalo nazwe od imienia jednego z prorokow starozytnej Ameryki i zostalo wydane pod tytulem "Ksiega Mormona". Z tej ksiegi wzial sie przydomek czlonkow kosciola - "Mormoni". Warto odnotowac rowniez fakt, ze w kwietniu 1830 roku do kosciola mormonow nalezalo jedynie szesciu czlonkow, a obecnie nalezy do niego ponad 8 milionow w 130 krajach swiata.
Kosciol Jezusa Chrystusa Swietych w Dniach Ostatnich - bo tak brzmi jego pelna nazwa - swoja glowna siedzibe ma w Salt Lake City, w stanie Utah. Lokalnie grupami czlonkow kieruja biskupi. Mormoni posiadaja zarowno swiatynie jak i kaplice. Swiatynie sa w niedziele zamkniete, a wstep tam maja jedynie godni czlonkowie kosciola. To wlasnie tam dokonuja sie swiete obrzedy, do ktorych m.in. nalezy malzenstwo - zawierane na wiecznosc, bo malzenstwo jest swiete i moze przezwyciezyc smierc. Obecnie w Europie jest piec swiatyn: w poblizu Frankfurtu, w Bernie, Sztokholmie, Londynie i we Freibergu. Kaplice sluza do spotkan na nabozenstwa w niedziele, a w ciagu tygodnia sa wykorzystywane na inne zajecia czy spotkania towarzyskie.
W kosciele tym nie ma zawodowych, platnych kaplanow, a przywodcy sluza dobrowolnie i kazdy ma taka sama mozliwosc uczestniczenia w tej sluzbie. Glowna uwaga skierowana jest na rodzine, ktora zacheca sie do spedzania tzw. "domowego wieczoru rodzinnego", kiedy moze porozmawiac i rozwiazac trudnosci, jakie napotykaja jej czlonkowie. Tradycyjnie taki wieczor odbywa sie raz w tygodniu w poniedzialki. Duzy nacisk kladzie sie na zapewnienie odpowiedniej pomocy w umocnieniu jednostki poprzez rodzine wlasnie.
Wiara mormonow opiera sie na objawieniu. To wlasnie prorok i apostolowie otrzymuja je bezposrednio od Boga - dla calego kosciola a kazdy czlonek tej wspolnoty otrzymuje objawienie odnosnie do wlasnego zycia.
Mormoni, ktorzy przyjechali do nas nie ukrywaja, ze sa tu na misjach. Choc rzetelnie przestrzegaja tego, co napisano w ogloszeniach o ich kursach - ze nie beda glosic swych nauk. Pochodza z wielodzietnych mormonskich rodzin, a to ze przyjechali akurat do Polski to przypadek. Jeszcze przed ukonczeniem szkoly sredniej zastanawiali sie nad swa przyszloscia - czy isc na studia, czy moze skorzystac z szansy wyruszenia na misje. Wybrali misje, wiec po szkole pracowali, aby zarobic pieniadze na wyjazd. Potem chec wyjazdu zglosili miejscowemu biskupowi, ktory kazal im czekac na odpowiedz. Po jakims czasie otrzymali informacje, ze maja zaczac sie uczyc jezyka polskiego - bo beda wyslani wlasnie do Polski. Beda u nas dwa lata, ale w jednej miejscowosci tylko kilka miesiecy. Tu kieruje nimi Polska Warszawska Misja, ktora wskazuje im miejsca ich misji. Byli juz w Warszawie, Krakowie, Sosnowcu, a teraz sa w Katowicach, gdzie maja swoje miejsce zebran w domu przy ulicy Dworcowej.
Ich zycie tutaj polega na kontakcie z ludzmi. Co dzien wstaja miedzy 6.00 a 6.30. Po porannej toalecie i zjedzeniu sniadania czytaja ze swej ksiegi i ucza sie jej fragmentow po polsku. Z domu wychodza o godz. 10.00 i do wieczora /oczywiscie z przerwa na lunch/ chodza po ulicach, rozmawiaja z ludzmi, przedstawiaja im swoja wiare, zapraszaja na wspolne spotkania. Wracaja do domu ok.godz. 21.00, spisuja swoje codzienne spostrzezenia i tym konczy sie ich dzien. Nie ogladaja telewizji ani nie sluchaja radia. Jedyna nauka zycia w Polsce jest dla nich bezposredni kontakt z ludzmi.
Z misja mozna wyjechac raz w zyciu, wiec po powrocie albo sie beda dalej ksztalcic albo poszukaja sobie pracy. Jedno pewne to to, ze szybko zaloza rodzine. Bardzo cieplo opowiadaja o swoich rodzinnych domach. Tesknia za nimi. Podczas cotygodniowych spotkan udalo sie im zintegrowac w grupach studentow i pracownikow uczelni. Jesli cos z tej trudnej do opisania atmosfery wspolnoty pozostanie na uczelni, to bedzie to z pewnoscia zasluga tych kilku mormonow i dobry slad jaki po sobie zostawia.
P.S. Mozna spytac skad to wszystko wiem - skoro mormoni zapowiadali, ze nie beda nawracac. Ale tez nie zapowiadali , ze nie beda odpowiadac na zadawane im pytania, zreszta przez wszystkich uczestnikow prowadzonych przez nich zajec. Najwazniejsze, ze wszystko po angielsku.