Co by było gdyby...
Czytam relacje z obchodów rocznicy Sierpnia 80 i wyczuwam lekki zawód, którego dziennikarze, różnych politycznych opcji nie potrafią ukryć. Jedni czują niedosyt, bo to święto jakoś się w czasie rozmyło i nie budzi większych emocji. Inni wysuwają zastrzeżenia personalne, kwestionując czyjeś zasługi, a jeszcze inni żałują, że obchody te nie zakończyły się ogólną bijatyką lub przynajmniej historycznym "targaniem po szczękach".
Ja również mam swój mały, prywatny żal, choć bynajmniej nie z powodów wyżej przedstawionych. Kiedy przeglądam te wszystkie wspomnieniowe teksty i kiedy napotykam na odsyłacze wyjaśniające np. kim był gen. Kiszczak, bądź co to takiego MKS, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wydarzenia te są dla wielu moich młodszych kolegów równie odległe jak rokosz Lubomirskiego czy bitwa pod Friedlandem. To co 20 lat temu nie mieściło nam się w głowach, dzisiaj wydaje się być zwykłe, normalne, pospolite, ot takie, jakie musi być. A przecież ... Przecież wcale tak być nie musiało.
Stąd moje tytułowe pytanie: "Co by było gdyby...". Co by było gdyby, zadowoleni z 1500 złotowej podwyżki stoczniowcy nie posłuchali Walentynowicz, Pieńkowskiej, Osowskiej i rozeszli się do domów? Co by było gdyby do dziś stał mur berliński, KPZR była awangardą światowego proletariatu, a Kuroń i Michnik siedzieli tam, gdzie najchętniej widziała ich SB? Jak wyglądałaby Polska? Przygotowałem dla państwa taki political fiction, a w zasadzie, przegląd nieistniejących już dziś w większości prasowych tytułów, które przecież w innych okolicznościach mogłyby o zgrozo całkiem nieźle funkcjonować. Załóżmy więc, że tamten Sierpień 80 pozostał w naszej pamięci jako zwykły sierpień.
Przegląd prasy rozpoczynamy od sztandarowego tytułu PRL "Trybuny Ludu". Oto główna wiadomość z 20.08.2000.
I Sekretarz Komitetu Centralnego PZPR, przybył wczoraj na zaproszenie młodzieżowego aktywu robotniczego do zakładów im. Kasprzaka. W zakładach tych jak wiadomo trwają od kilku lat zaawansowane prace nad polskim prototypem komputera osobistego "Kopernik". I Sekretarz wyraził żywe zainteresowanie przebiegiem badań i podkreślił wielkie znaczenie jakie partia przykłada do rozwoju rodzimej elektroniki. "Elektronika - powiedział I Sekretarz - to przyszłość polskiej gospodarki". Spotkanie zakończyło się wręczeniem najbardziej zasłużonym młodzieżowym działaczom wysokich odznaczeń państwowych. Odznaczeni zapewnili I Sekretarza, iż dołożą wszelkich starań, by pierwsze modele "Kopernika" - w estetycznej plastikowej obudowie - pojawiły się na rynku już w pierwszej połowie przyszłego roku.
Kontynuujemy ten "komputerowy" wątek, jako że okazuje się, iż niesie on ze sobą również i zagrożenia. Słusznie zwraca na to uwagę "Trybuna Robotnicza" z 17.08.2000 w artykule "I komu to służy?"
Nowoczesność wkracza wielkimi krokami nie tylko do naszych hut i kopalń, ale także do uniwersyteckich sal i pracowni badawczych. Wielkim zainteresowaniem cieszą się oczywiście, sprowadzane za cenne dewizy, stąd nieliczne jeszcze - komputery. Te najnowsze wzbogacone zostały o modny ostatnio w Ameryce gadżet - Inter-Net. Cała ta zabawa polega na wyszukiwaniu informacji, które ukazują się na monitorze. Powiecie państwo - moda jak moda. Ludzie pobawią się tym i zapomną. Zgadzam się z tą opinią. Czym jednak może być taki Inter-Net w rękach nieodpowiedzialnych ludzi, bez wyobraźni? Nie jest bowiem tajemnicą, iż wielu - nie bójmy się tego słowa - pseudonaukowców wyłuskuje tam treści z nauką nie mające nic wspólnego. Czasem jest to ordynarna pornografia, a czasem co gorsza wątpliwej jakości polityczne "rewelacje", szkalujące naszą socjalistyczną ojczyznę. I kto płaci za to dwuznaczne moralnie hobby panów - pożal się Boże - profesorów? My wszyscy!
Nowe formy przekazu budzą niepokój szczególnie czujnych dziennikarzy "Żołnierza Wolności". Tym razem krótki fragment felietonu z dn. 25.08.2000. Jego tytuł: Kuchnia Kuronia.
Szeptana propaganda znalazła sobie nowy żer. Prezentująca się na ekranach satelitarnej telewizji znana powszechnie z krętactw i łgarstw Telewizja Wolna Europa z upodobaniem lansuje postać tzw. Jacka Kuronia - speca od wielce podejrzanej kuchni politycznej. Jakaż to zresztą kuchnia? Raczej tania jatka, gdzie ten szczwany polityczny gracz pichci swe antysocjalistyczne bryje, doprawiając je do smaku brzuchatych panów z Wall Street. A wszystko to za Judaszowe dolary. No bo niby skąd te jeansowe wdzianka Jacka K.? Tym razem szef kuchni zaserwował starą pożywkę - ulubioną przez różnego rodzaju rewizjonistyczne hieny i sępy - rzewnie wspominając rok 1980, kiedy to na terenie stoczni im. Lenina miały miejsca nieuzasadnione przerwy w pracy.
Odgrzewanie tej zapomnianej już dziś historii musi okazać się dla każdego przyzwoitego Polaka, wielce niestrawne. Ale cóż, to popisowe danie w jadłospisie tego pana.
Nie wpadajmy jednak w przesadę. Są również i wieści optymistyczne. Taką właśnie zaprezentował swoim czytelnikom "Zielony Sztandar" 17.08.2000.
Do Starych Rudek przyszło nowe.
W niedzielę w Starych Rudkach (gmina Szalej) miała miejsce niecodzienna uroczystość. W obecności wojewódzkich władz partyjnych i państwowych odbyło się przekazanie telefonicznego aparatu komórkowego sołtysowi wsi Stare Rudki. Jest to pierwszy tego typu nowoczesny sprzęt zakupiony za pieniądze gminy, którym uhonorowano Mistrza Gospodarności 2000. Według informacji uzyskanych przez nas w ministerstwie łączności, już w 2004 roku, każda polska wieś będzie posiadała taki telefon.
Radość płynąca z powyższej informacji nie powinna przesłaniać nam pewnych niedociągnięć, które co tu ukrywać jeszcze się zdarzają. Oto list czytelniczki skierowany do tyg. "Przyjaciółka":
Droga Przyjaciółko!
Wiele się mówi o prorodzinnej polityce naszego państwa. Dowodem na to miał być dodatek na trzecie i każde następne dziecko, w wysokości 1 mln.500 tys. zł. Ale powiedz Przyjaciółko, co dzisiaj można kupić za 1,5 mln. zł? Cztery szkolne zeszyty? Zresztą to też nie możliwe, bo kartkowy przydział to tylko dwa zeszyty na miesiąc.
P.S. Nadal brakuje rajstop dziecięcych, rozmiar na 120 cm.
Odp. Red.: Rodzina w Polsce Ludowej cieszy się specjalną opieką państwa. Trwają właśnie rozmowy na temat zwiększenia wspomnianego przez Panią dofinansowania do kwoty 1mln750 tys.zł. W przypadku trójki dzieci, jest to być może suma niewystarczająca, ale już przy 8 czy 9 dziecku to znaczący "zastrzyk" gotówki.
Dosyć już nudnej polityki i gospodarki. Przejdźmy do wiadomości kulturalnych. Państwowy mecenat, to sprawdzona forma kierowania kulturą i sztuką. Tyg. "Rzeczywistość" wspomina piórem recenzenta ukrywającego się pod pseudonimem "Wiarus", zakończony przed paroma tygodniami Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu:
Pierwsze miejsce i nagrodę Min. Obrony Narodowej otrzymał Reprezentacyjny Zespół Wojsk Pogranicza "Transzeja" za pieśń "Od Lenino grzmot się niesie". Miejsce drugie przypadło dowcipnej i pełnej werwy piosence "Historia pancerniaka kaprala Wdowiaka". Jak pisze dalej sprawozdawca "Wiarus": Mocniej zabiły serca męskiej części publiczności, gdy na scenę wbiegł żeński zespół "Katiusze" prezentując prawdziwy przebój kołobrzeskiego festiwalu: "Obiecanki markietanki". (...) Festiwal zakończyło widowisko historyczno-muzyczne "Szablą odbierzemy.
Sprawozdawca ubolewa jedynie, że na zaproszeniach wydrukowano błędnie ów tytuł jako "S z a b l ę odbierzemy", co jednak nie umniejsza zasług autorów widowiska.
I jeszcze na koniec wiadomości sportowe. "Przegląd Sportowy" z 28.08.2000, informuje:
Na ostatnim już przed Sydney mityngu lekkoatletycznym rozegranym w Karl-Marx-Stadt klasą samą dla siebie były sportsmenki z NRD. Chris Freier skoczyła w wzwyż 3 m 8 cm, a jej koleżanka, miotaczka Karen Butz pchnęła kulę na odległość 48 m 72 cm. Wobec pojawiającej się ostatnio kampanii oszczerstw, której ostrze skierowane jest w słynną z osiągnięć NRDowską szkołę sportową, obie lekkoatletki zapewniły dziennikarzy, że nie boją się konfrontacji z olimpijską kontrolą antydopingową. Na dowód tego, przedstawiły wyniki badań, z których jednoznacznie wynika, że testy płci przeprowadzone zarówno w kategorii męskiej jak i żeńskiej w obu przypadkach dały wynik negatywny.
I tyle wiadomości, po przeczytaniu których może być i straszno i smieszno. Ze śmiechem jednak nieco bym się wstrzymał, bo ostatecznie z czego tu śmiać? Odpowiedź znajdziecie u Gogola.