Przeczytajmy tę książkę

Na pierwszy rzut oka to książka wysoce niepedagogiczna. Nie tylko już w tytule zaprzecza przekonaniu, że aby rozmawiać o książce, trzeba ją koniecznie najpierw przeczytać, ale co więcej, niczym dziecko w słynnej opowieści Andersena, woła, że król jest nagi, bowiem już na samym początku autor – wykładowca uniwersytecki – wyznaje: „nieustannie staję wobec konieczności wypowiadania się na temat książek, również takich, do których nie zajrzałem” (s. 7). Ale niewinne słowo również szybko zawraca z drogi tych, którzy chcieliby potraktować tę książkę jako pochwałę nieczytania. Aby wypowiadać się na temat tego, czego się nie przeczytało, trzeba wcześnie sporo przeczytać. Chodzi bowiem autorowi o rzecz znacznie ważniejszą z punktu widzenia jakości naszych kontaktów społecznych niż tzw. poziom czytelnictwa mierzony statystyką przeczytanych lektur. To rozważania nad tym, jak poruszać się w przepastnej, wręcz niezmierzonej bibliotece piśmiennictwa tak, aby wiedząc, co, gdzie się w niej znajduje, umieć łączyć pozornie odległe od siebie teksty i sytuować wobec nich siebie samego. Oto definicja wykształcenia: „Człowiek wykształcony to nie ten, który przeczytał tę czy inną książkę, ale ten, który potrafi poruszać się wśród wszystkich, który wie, że tworzą one pewną całość, i jest w stanie określić miejsce każdego elementu tej całości w stosunku do pozostałych” (s. 24). Wykształcenie (przynajmniej w zakresie humanistyki) polega więc mniej na wiedzy na temat zawartości książki (ta wynika ze starannej lektury od deski do deski), a bardziej na umiejętności usytuowania danego tekstu wobec innych (tutaj wystarczy przeglądnięcie, przekartkowanie książki).

Człowiek wykształcony to człowiek oczytany, co wcale nie znaczy, że przeczytał dogłębnie wszystkie książki w swojej bibliotece, lecz że jest z nimi obyty, to znaczy, że potrafi z nimi rozmawiać oraz nie wzdryga się przed rozmową o nich z innymi (nie)czytelnikami. Obycie w kulturze i z kulturą jako wynik oczytania – co wcale nie oznacza zostania molem książkowym, zresztą liczne przytoczone przez autora przykłady przestrzegają przed byciem „nieumiarkowanym czytaczem” (s. 36) – stwarza warunki do zaistnienia kruchej przestrzeni wspólnej, w której łatwiej porozumieć się z innymi. Jak czytamy: „mówienie o książce dotyczy nie tyle przestrzeni książki, ile czasu, w którym toczy się ta rozmowa”, a porozumieć się z wzajemnym szacunkiem będzie o wiele łatwiej, o ile „książka pozostanie dla nich przedmiotem bardzo mglistym i nie będzie ich za bardzo krępować” (s.165).

Jeśli bowiem nie mamy na myśli jedynie przedmiotu fizycznego, samo pojęcie książki jest wszak nieostre. Każdy przeczytany tekst wczytuje się w osobistą historię czytającego, a także w pamięć wcześniejszych lektur. Tak powstaje „książka wewnętrzna” będąca zbiorem, zmiennym i ruchomym, indywidualnych doświadczeń każdego czytającego. Taka książka, należąc w dużej mierze do kręgu nieświadomości, „determinuje tryb odbierania nowych tekstów, decyduje, które ich elementy zostaną zachowane w pamięci i jak będą zinterpretowane” (s. 91). Rozmowy o książkach to spotkania naszych wyobrażeń o książkach, ekrany, na które projektujemy obrazy zachowanych w pamięci lektur i interpretacji. A więc to swoiste książki widma, ulotne konstrukcje zawsze niedokończonego i nietrwałego procesu czytania, kartkowania, a nawet jedynie powierzchownego spojrzenia na okładkę i tytuł dzieła, którego nie zamierzamy czytać. Widma nawiedzające nas w często nieoczekiwanych momentach naszego życia. „Każdy z rozmówców mówi nie tyle o samej książce, ile o składającym się z luźnych fragmentów przedmiocie zrekonstruowanym przez wyobraźnię” (s. 83), a więc książki wewnętrzne rozmawiających nigdy nie będą identyczne. Zbyt różne są doświadczenia życiowe i lekturowe (nie)czytających (bo przecież każdy czytający jest jednocześnie nieczytającym), aby można było powiedzieć, iż mówią dokładnie o tym samym tekście.

Finezyjna i niepozbawiona humoru pochwała czytania zdesakralizowanego (s. 186), wrażliwości i wyobraźni, sztuki wymyślania zawsze na nowo książek już przeczytanych (a więc nigdy nieprzeczytanych do końca), w której to sztuce wielką rolę odgrywają także te (nie)przeczytane, jedynie przekartkowane, przerzucone, odnotowane wzrokowo na wystawie księgarni czy bibliotecznym katalogu. Wszystko jest lekturą. Ale, jak wynika z rozważań autora, wszystko jest również mniej lub bardziej uświadomionym tworzeniem, uwalnianiem się od litery książki po to, by odnaleźć siebie w jej duchu. Siebie uwolnionego od „przytłaczającej wizji nieskazitelnej kultury, w której przez całe życie bezskutecznie usiłujemy się odnaleźć” (s. 136).

Pierre Bayard, Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?, przeł. Magdalena Kowalska, PIW, Warszawa 2024, 187 ss.