Był taki moment przemian w regionie i całej Polsce – lata 90. XX wieku i początek lat 2000. – w którym niewątpliwie podstawowym problemem było bezrobocie. W istocie – jeśli w ciągu dekady przestaje w niektórych miastach istnieć 70–90 procent miejsc pracy w dotąd istniejących firmach przemysłowych, jeśli w dużych miastach z dnia na dzień przestają zatrudniać zakłady mające dotąd kilkutysięczną załogę, a wiele innych firm w najlepszej sytuacji nie zatrudnia nikogo nowego, to problem bezrobocia staje się dramatyczny.
Nie znajduję innego określenia dla sytuacji, w której w 200-tysięcznym mieście po ulicach chodzi 25 tysięcy osób niemających żadnej pracy, a prawie dwa razy tyle ją ma, ale niepewną, niskopłatną czy niestałą. Za problemami rynku pracy podążać zaczęło inne, jeszcze poważniejsze zjawisko – wieloaspektowe kurczenie się miast (urban shrinkage); co gorsza, w województwie śląskim przyjęło ono nawet postać kurczenia się regionalnego. Dlaczego poważniejsze? Po pierwsze, w przeciwieństwie do zjawiska bezrobocia – wciąż trwa. Po drugie, nadal ma wpływ na rynek pracy, chociaż współcześnie z innej strony. Po trzecie, uruchomiło lub wzmogło niektóre procesy społeczne i demograficzne będące przejawem kurczenia się miast.
Wspomniane miasto, już nie 200-tysięczne, dziś oferuje kilka tysięcy miejsc pracy od zaraz. Zjawisko bezrobocia jest traumatycznym wspomnieniem osób w średnim i starszym wieku, chociaż wciąż rok po roku pracę traci tysiąc, dwa tysiące mieszkańców – a czasami więcej. Dlaczego zatem tak się dzieje?
W czasach (lata 1989–2015), kiedy tak bardzo potrzebowano pracy jako stabilizatora życia społecznego – po prostu jej nie było. To wywołało miedzy innymi potężną emigrację, w tym zagraniczną. Spowodowało znaczący ubytek całych pokoleń, osób w wieku produkcyjnym, a więc niemal tej samej grupy wiekowej, w której rodzi się ponad 90% dzieci przy jednocześnie bardziej ogólnych, a nawet europejskich trendach społecznych, gdzie uwidacznia się (z różnych powodów) odejście od wizji rodzicielstwa wśród młodych. Rośnie również średni wiek kobiet i mężczyzn, którzy zostają po raz pierwszy rodzicami. Istnieją też takie modele współbycia, w których para nie decyduje się na rodzicielstwo lub ogranicza się do jednego dziecka. Niemałe znaczenie mają także dramatyczne zjawiska zachodzące za naszą wschodnią granicą, niedawna pandemia czy ujawniane przez media dramaty umierających ciężarnych kobiet i ich rodzin, co przez część komentatorów odnoszone jest do rosnącej penalizacji wobec środowiska medycznego w sytuacji dokonania aborcji.
Wszystkie te czynniki, a także wiele innych, powodują, że parametry określające ruch naturalny (urodzenia, zgony) są w większości miast złe, a w niektórych bardzo złe. Równie dramatycznie wygląda sytuacja, jeśli chodzi o strukturę wiekową ludności – wyraźnie maleje udział dzieci i młodzieży, a rośnie liczba osób w wieku senioralnym. Niestety – region jako całość nie może „łagodzić statystyki” negatywnych trendów ruchu naturalnego trendami w ruchu migracyjnym. Saldo dla całego województwa jest rokrocznie liczbą ujemną. Istnieją dwie najbardziej wyraziste opinie na temat tego, jak podchodzić do zjawiska kurczenia się miast, a u nas w zasadzie niemal całego regionu. W pierwszej z nich zakładamy niemożność wyhamowania tego zjawiska, a reakcją powinno być dostosowywanie się do niego. Metafora zaczerpnięta z rynku deweloperskiego „szycie na miarę” (build-to-suit) byłaby tu zapewne właściwą rekomendacją dla polityki miast i gmin, tyle tylko, że jeśli taki trend się utrzyma, to działanie polegać będzie wyłącznie na „skracaniu nogawek” i „zwężaniu w pasie”. Ta czynność, jak wiemy, ma swoje granice. Inne opinie głoszą o reakcyjnej i aktywnej polityce niwelowania przyczyn kurczenia się miasta i wspieraniu tych atrybutów, które pozwolą w większym stopniu wyhamować to zjawisko. O ile nie budzą wątpliwości jako całość kwestie, takie jak: stabilizacja rynku pracy, ulepszanie przestrzeni publicznej, wsparcie społeczne – to już więcej zastrzeżeń jest co do szerzej otwartych drzwi na imigrację zewnętrzną, szczególnie z krajów kulturowo różnych od Polski.
Badając rzeczywistość regionu, odnoszę wrażenie, że oba podejścia przeplatają się ze sobą na poziomie lokalnym. Staram się natomiast unikać w tej sprawie uogólnień opartych na wrażeniach – chociaż nie zawsze jest to łatwe. Ot, chociażby w takiej sytuacji, jaka odbyła się niedawno, kiedy po pracy chwilę rozmawiałem z mieszkającą tu miłą, czteroosobową (2 + 2) rodziną z Kolumbii. Staliśmy na parkingu sklepu, który zajął miejsce zlikwidowanego zakładu przemysłowego. W tle tego obrazka znajdowały się zachowane budynki dawnej kopalni węgla kamiennego, a obok przechodzili i dyskretnie spoglądali na nas seniorzy – jak się spodziewam, w większości byli pracownicy obu zakładów (wokół znajduje się osiedle patronackie).