„Proszę pana, idziemy do przedszkola” – o grzeczności językowej

Czy to samo zachowanie może być odebrane przez przedstawicieli jednej kultury jako przejaw dobrego wychowania, a przez reprezentantów drugiej uznane za coś skrajnie obraźliwego? Jak odnaleźć się w zawiłościach obcego języka, nie znając dobrze jego kultury? Czy w ogóle da się pogodzić światy, które na pierwszy rzut oka wydają się być całkowicie od siebie różne? O tym wszystkim opowiada dr Chang Il You – językoznawca z Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, kierownik Centrum Języka i Kultury Koreańskiej UŚ, kierownik Centrum Współpracy Polska-Korea Południowa UŚ, związany również z Akademią Dyplomacji UŚ. Badacz pochodzi z Korei Południowej, ale od kilkunastu lat mieszka w Polsce i zajmuje się badaniem grzeczności językowej. Poza działalnością na uniwersytecie pracuje także jako przewodnik w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau oraz asystent konsularny na Górnym Śląsku w Ambasadzie Republiki Korei w Warszawie.

Dr Chang Il You
Dr Chang Il You

Pan Doktor zajmuje się tak wieloma rzeczami i podejmuje tyle aktywności, że musi być bardzo zajętym człowiekiem!

Nie aż tak, bo po prostu robię to, co lubię. Jestem z tego naprawdę zadowolony.

Zainteresował się Pan Doktor językiem polskim już w Korei Południowej i tam rozpoczął studiowanie języka polskiego na Hankuk University of Foreign Studies. Pewnie Pana wielokrotnie już o to pytano, ale proszę powiedzieć: co sprawiło, że zainteresował się Pan akurat językiem polskim?

Zaczęło się już w dzieciństwie. Zaczytywałem się w książkach o historii całego świata i dużo w tym było dziejów Polski. To raczej nie jest powszechna wiedza, ale Polacy i Koreańczycy mają ze sobą wiele wspólnego, jeśli spojrzymy na historię obu tych państw. Być może więc wpłynął na to element tego podobieństwa losów, i kiedy już zdecydowałem się pójść na studia, to wybrałem język polski.

Czy pamięta Pan swoje wrażenie z pierwszego pobytu w Polsce? Czy coś z tego odczucia pozostało do dzisiaj?

Pamiętam! To było około dwunastu lat temu. Kiedy przyleciałem do Polski, było zimno, chociaż w Korei mamy podobny klimat. Szczególnie zaciekawiło mnie natomiast w samym języku to, jaki jest żywy i jak go odbieram, słuchając rozmów samych Polaków. To było dla mnie bardzo interesujące doświadczenie.

Polaków i Koreańczyków łączy sporo podobieństw czy raczej znaleźlibyśmy więcej różnic?

Mamy bardzo podobną mentalność. Wiele osób może zaskoczyć stwierdzenie, że Polacy są tacy jak Koreańczycy. Ja nawet uważam, że jesteśmy braćmi. Oczywiście dzieli nas sporo różnic, natomiast spójrzmy na podobieństwa. Przede wszystkim jedni i drudzy są temperamentni, a jeszcze gustują w alkoholu. Dodatkowo jako językoznawca zauważam, że w języku koreańskim i polskim mamy naprawdę bardzo dużo przekleństw i lubimy ich używać. Zatem podobieństwo można odnaleźć nawet w tym, jak ludzie myślą, mówią i jak się zachowują.

Kiedy myślę o polskich przekleństwach, to rzeczywiście jest ich dużo, ale chyba najczęściej wykorzystuje się jedno, a bywa tak, że nawet w pozytywnych sytuacjach można je usłyszeć! A skoro już jesteśmy przy tym temacie, to nasuwa się pytanie, czym w ogóle jest grzeczność w kontekście języka, bo w końcu to właśnie grzecznością językową się Pan Doktor naukowo zajmuje.

Grzeczność językowa jest uniwersalna i obejmuje nie tylko konkretne zwroty, ale i zachowania. Zatem grzeczność może być werbalna i niewerbalna, przejawiać się na przykład w szacunku dla starszych ludzi albo w zachowaniu manier przy stole – i to jest ten aspekt uniwersalny. Na sposób postrzegania grzeczności wpływ ma też jednak kultura danego kraju i również ją należy brać po uwagę.

Łatwo chyba o jakieś potknięcie? Polak może przecież zrobić coś, co w jego mniemaniu będzie grzeczne, a jednak Koreańczyk źle to odbierze. Podobnie mogłoby to zadziałać w drugą stronę.

To są bardzo ciekawe zagadnienia. Istnieje stereotyp, że Azjaci są bardziej grzeczni, bo np. kłaniają się drugiej osobie. Ja natomiast się z tym nie zgadzam. Nie tyle chodzi o grzeczność, co raczej inny sposób jej wyrażania. Dzisiaj te różnice coraz bardziej się zacierają, ale przyjrzymy się dla przykładu jakiejś prywatnej relacji Polaka z Koreańczykiem. Ten pierwszy podchodzi i podaje drugiemu rękę i wtedy Koreańczyk nie wie, co robić. Polak zachowuje się bardzo grzecznie według polskiej kultury, natomiast w przypadku koreańskiej liczy się większy dystans pomiędzy osobami, tzw. personal space. Koreańczyk może się wówczas odsunąć, ale takie zachowanie może być znów przez Polaka odebrane jako niegrzeczne – sygnał, że ten ktoś nie chce mieć z nim do czynienia. Tylko że to wcale nie jest prawda! Po prostu mamy inny sposób witania się i żegnania.

Nie da się mówić o językach azjatyckich bez wspominania o honoryfikatywności, a ta potrafi stwarzać wiele trudności przy próbach nauczenia się m.in. języka koreańskiego. Czy są jakieś sposoby, żeby jednak przyswoić sobie ten kod kulturowy panujący w Korei Południowej, kiedy się w niej nie wychowało?

To oczywiście zależy od osoby. Honoryfikatywność istnieje na całym świecie, ale w języku koreańskim bez niej nie da się rozmawiać, a na pewno łatwiej zachować się w niewłaściwy sposób względem drugiej osoby. Przykładowo w języku polskim możemy, widząc się z własną mamą, po prostu powiedzieć: „Mama, idę do szkoły” – i to wystarczy. Natomiast w koreańskim musimy zawsze pamiętać o tym, jaką nasz rozmówca ma rangę społeczną. Inaczej ten sam przekaz: „Idę do domu” wyrazimy w stosunku do mamy, profesora czy kolegi. I tego nie da się zastosować w polskim. To jest całkiem inny system językowy. W koreańskim wypowiedzenie „idę do szkoły” skierowane do mamy brzmiałoby: haggyoe gayo; do profesora: haggyoe gabnida; kolega usłyszałby: haggyoe ga. Sens jest wszędzie ten sam, ale różne są formy wyrażające stopień grzeczności. Ogólnie rzecz ujmując, w języku koreańskim im krótsze jest zdanie, tym jest mniej grzeczne, choć należy pamiętać, że to uproszczone tłumaczenie. Przecież w języku polskim też nie powiemy do dziecka: „Proszę pana, idziemy do przedszkola”.

Gdy pierwszy raz zetknęłam się z honoryfikatywnością, ucząc się dalekowschodnich języków, też miałam spory problem z jej zrozumieniem, bo wydawało mi się, że to stwarza jakąś nieprzekraczalną barierę psychiczną, w której nie ma przestrzeni na bliskość pomiędzy dwiema osobami.

Koreańska grzeczność trochę się zmieniła pod wpływem globalizacji i amerykanizacji. Polska grzeczność generalnie opiera się na bezpośredniej bliskości. Kiedy krótko się znamy albo niezbyt dobrze, to mówimy „pani”, „pan”. Zmienia się to, gdy ta relacja jest dłuższa czy bardziej zażyła. Polak może do swojego dziadka powiedzieć: „Dziadziusiu, chcę jeść”, bo pokazuje tym bliskość i nie ma w tym nic niestosownego. Z kolei w kulturze koreańskiej jest całkiem inaczej, bo właśnie poprzez dystans okazujemy bliskość. Mówimy więc np. do mamy „pani matko”, co zresztą kiedyś w Polsce też było stosowane i można było usłyszeć: „Pani matko, chciałbym jeść obiad”.

Kultura koreańska zaliczana jest do kultur wysokiego kontekstu, czyli takich, gdzie właściwy komunikat bywa nieraz skryty pomiędzy wierszami. Jak mogą się w tym odnaleźć Europejczycy i Polacy, którzy są jednak dużo bardziej bezpośredni w kontaktach i wyrażają swoje potrzeby wprost?

To jest ciekawy i dość wymagający temat, ale posłużę się przykładem. Jakiś człowiek prowadzi wykład w pełnej sali i nagle czuje, że robi mu się duszno, za gorąco. W takich okolicznościach Polak albo Amerykanin mógłby zapytać po prostu: „Czy możemy otworzyć okno?”. To by wystarczyło. Gdyby tym wykładowcą był natomiast Azjata Dalekiego Wschodu, to nie wyraziłby swojej potrzeby tak bezpośrednio. Okazywałby ją niewerbalnym sposobem i najpewniej zobaczylibyśmy, że się poci albo jest bliski omdlenia. To, co by powiedział, mogłoby zabrzmieć w ten sposób: „Przebywamy w ładnej sali, a za oknem widzimy, jak przygrzewa słońce i jest bezchmurna pogoda”. W środku jednak błagałby siedzących przed nim słuchaczy: „Proszę otworzyć okna” albo „Proszę o szklankę wody”. Nie wyraziłby tego jednak bezpośrednio, ale raczej zasygnalizowałby mimiką, gestami czy jakimś innym sposobem. Co więcej, gdyby ktoś z widowni zauważył jego kiepską sytuację, mógłby zapytać: „Wygląda pan na bardzo cierpiącego, więc może powinniśmy otworzyć okna?”. Wtedy również nie mógłby przytaknąć, tylko najpewniej odpowiedziałby: „Nie, wszystko jest w porządku”, co oczywiście nie byłoby prawdą.

Przypomina sobie Pan Doktor w polskiej kulturze i języku coś, co było szczególnie wymagające do przyswojenia lub do czego trudno było się przyzwyczaić? 

Tak. Zwracanie się do kogoś swobodnie, jeśli miał ode mnie wyższą rangę społeczną. To może być dziwne dla polskiego odbiorcy, gdy cały czas mówię „niższa ranga” albo „wyższa ranga”, ale w koreańskiej kulturze to jednak nadal pozostaje istotne. Miałem spory problem, by się przemóc i zacząć do kogoś mówić po imieniu, jeśli był starszy lub zajmował stanowisko nade mną. Na uczelni to bardzo wyraźne, bo najpierw byłem na Uniwersytecie Śląskim studentem, a dopiero potem zacząłem tutaj pracować. Moi nauczyciele, wykładowcy stali się moimi kolegami i koleżankami. Powiedzieli mi: „Skoro teraz pracujesz z nami, to mów nam po imieniu”. Ja na początku absolutnie nie chciałem się na to zgodzić. „W życiu nie będę mówić do pani doktor po imieniu!”. Zauważyłem jednak, że moi koledzy z innych krajów, np. Europy Południowej, od razu przechodzili do tego swobodniejszego zwracania się i łatwiej im było się zaprzyjaźnić. Teraz już lepiej sobie radzę, ale wciąż przychodzi mi to ze znaczną trudnością. Znam jednak kilku Koreańczyków, którzy dużo szybciej się zaadaptowali i nie mieli problemu, by również skracać ten dystans.

Prowadzi Pan Doktor również zajęcia, podczas których uczy języka koreańskiego. Czy na przestrzeni lat zauważa Pan rosnące zainteresowanie Koreą Południową wśród studentów i w ogóle polskiego społeczeństwa?

Jest bardzo duże zainteresowanie i ono stale rośnie. Polacy mają też coraz większy dostęp do dzieł kultury koreańskiej. Mogą oglądać koreańskie dramy, filmy, słuchać k-popu, więc to grono miłośników Korei Południowej nieustannie się powiększa. Do tego dochodzi też zacieśniająca się współpraca pomiędzy rządami koreańskim i polskim. Bardzo mnie cieszy, że Polacy tak mocno interesują się językiem i kulturą koreańską.

Kiedy przygotowywałam się do rozmowy z Panem Doktorem, zaskoczyło mnie, jak bardzo jest Pan aktywny i jak zróżnicowaną prowadzi działalność. Szczególnie zwrócił moją uwagę fakt, że jest Pan przewodnikiem w Państwowym Muzeum Auschwitz- Birkenau w Oświęcimiu. Czy to oznacza, że tak jak Polacy chcą więcej wiedzieć o Korei, tak Koreańczycy również przejawiają zainteresowanie historią i kulturą Polski?

Zgadza się. Kiedy przyjechałem do Polski blisko dwanaście lat temu, Koreańczycy jeszcze nie byli aż tak bardzo zainteresowani Polską. Wielu znało oczywiście np. papieża Jana Pawła II albo Roberta Lewandowskiego, ale nie mogli powiedzieć o tym kraju nic więcej. Da się jednak zauważyć, że przez ostatnie pięć lat Polska stała się w Korei naprawdę gorącym tematem. Niekoniecznie jeszcze sama nauka języka polskiego – na to trzeba będzie poczekać, ale już historia i kultura państwa są czymś, co Koreańczycy uważają za coraz bardziej atrakcyjne. W muzeum Auschwitz- -Birkenau pracuję jako edukator dla Koreańczyków. Jeśli ktoś przylatuje do Polski – członkowie delegacji czy po prostu turyści – to ma często świadomość, że jest to ważne miejsce na mapie i przyciąga zwiedzających. Jak już zresztą wspomniałem, Koreańczycy i Polacy mieli podobną historię, więc Koreańczycy potrafią zrozumieć ciężar tej wiążącej się z Oświęcimiem.

Gdyby Polak próbował odnaleźć wspólne albo bardzo podobne elementy w koreańskiej historii, to które by Pan Doktor wskazał?

Myślę, że przede wszystkim położenie geograficzne i wynikające z niego konsekwencje. Polska znajduje się pomiędzy dwoma potężnymi sąsiadami, co w przeszłości wiązało się z różnymi, często przykrymi zdarzeniami. W Korei Południowej było podobnie. Jest tu pewna analogia, bo dla nas w Korei Chiny są tym, czym dla Polaków jest Rosja. Z kolei Japonia mogłaby Polakom przypominać Niemcy – zresztą obydwa te kraje, wspólnie z Włochami, były w sojuszu podczas drugiej wojny światowej. Dlatego uważam, że istnieje podobieństwo geograficzne i historyczne, co skutkowało nie tak odmiennymi wspomnieniami, a więc dość bliskimi dla Polaków i Koreańczyków postawami, w tym nawet elementami kulturowymi czy językowymi, o których na początku wspomniałem.

Gdy czytałam o historii Korei Południowej, również odniosłam wrażenie, że bardzo wiele nas łączy. Kiedy Polacy musieli mierzyć się z brutalną władzą i łamaniem praw człowieka przez rządzących w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, to Koreańczycy Południowi musieli również znosić we własnym kraju dyktatorskie rządy, podczas których przywódcy zadawali cierpienie własnym obywatelom. W języku polskim funkcjonuje takie powiedzenie, że „Polak i Węgier to dwa bratanki”, ale chyba tak samo moglibyśmy powiedzieć o Polaku i Koreańczyku?

Dokładnie. Ja to bardzo promuję!

Panie Doktorze, bardzo dziękuję za rozmowę.

Autorzy: Weronika Cygan-Adamczyk
Fotografie: Łukasz Więcław