Mój czas z telewizorem – ale bez popcornu i chipsów – wypełniają dwudziestoczterogodzinne kanały informacyjne oraz filmowe kanały i platformy streamingowe. Przeglądając propozycje, zauważam, że okres bożonarodzeniowy na kanałach poświęconych filmom fabularnym znacznie się rozciąga. Rozpoczęty na początku grudnia, trwa dłużej niż taki sezon w handlu, nawet kiedy już znikają choinki i ozdoby świąteczne, a w galeriach przestają się sączyć piosenki evergreeny, hity w rodzaju All I Want For Christmas Is You Mariah Carey, Jingle Bell Rock Bobby’ego Helmsa, Feliz Navidad José Feliciano, Last Christmas Wham! czy Let It Snow Deana Martina.
Oczywiście, istnieją ponadczasowe widowiska i filmy kojarzące się z czasem świąt zimowych, by wspomnieć liczne wersje dzieł literackich, takich jak Dziadek do orzechów (E.T.A. Hoffmann, 1816) i Opowieść wigilijna (Charles Dickens, 1843) czy takie klasyki kinowe, jak Gospoda świąteczna (reż. Mark Sandrich, 1942) lub Kevin sam w domu (reż. Chris Columbus, 1990). Mój prywatny faworyt, oglądany corocznie w czasie świąt, to fascynujące widowisko Fanny i Aleksander w reżyserii Ingmara Bergmana (1982), z olśniewającą estetycznie sekwencją bożonarodzeniową.
Różnorodny i imponujący liczbowo jest repertuar filmów łączących „magiczny” czas świąt z „magią” miłości. Czyli takich, które można ująć we wzorcu gatunkowym komedii romantycznej. Doskonale pasuje do niej formuła początkowo odnosząca się do muzyki rozrywkowej: „lekka, łatwa i przyjemna”. Bo komedie romantyczne są zazwyczaj traktowane jako urocze, pogodne bajki dla różnych pokoleń o rodzącym się gorącym uczuciu dwojga ludzi. „Magnetyzm serc”, początkowo niedostrzegany przez nich (ale tylko przez nich, bo otoczenie z filmowego świata przedstawionego i widzowie szybko orientują się w naturze relacji), po różnych konfliktach i dramatycznych zwrotach akcji, jawi się bohaterom jako oczywistość, którą przypieczętowuje romantyczny pocałunek.
W bajkach zwykle formuła finałowa ma wydźwięk optymistyczny: „i żyli długo i szczęśliwie”. W komediach romantycznych akcja zatrzymuje się (bezpiecznie) w chwili wyznania miłości.
Bożonarodzeniowe komedie romantyczne bywają bardzo dobre, wybitne, wchodzą do historii filmu, są też dobre (tylko dobre!), wiele jest przeciętnych, stereotypowych, zapominanych tuż po obejrzeniu. Schematyczność, stereotypowość tego gatunku filmowego stanowi dla odbiorców jego i siłę, i słabość.
Zaletą komedii romantycznych, które miłość opowiadają jako historię dwojga bardzo różniących się ludzi, początkowo konfliktową, jest to, że w zgodzie z regułami gatunku mają happy end. Czyli pasują do baśniowego świata świątecznego, kiedy wyciszają się – nawet jeśli pozornie – problemy, kłopoty, trudności.
Przykład? W świecie przeciętnych komedii romantycznych z XXI wieku nie istnieje kryzys klimatyczny ani jego świadomość. Miasta, miasteczka, domy, apartamenty dniem i nocą zalane są światłem elektrycznym, a mieszkańcy z zapałem rywalizują o to, kto rozświetli swoją przestrzeń z większym rozmachem, tak, by była „widoczna z kosmosu”. Domy, ulice zapełniają nieprzeliczone choinki, girlandy, wieńce – tyle, że w większości sztuczne. Spadające na podłogę bombki nie tłuką się – bo są plastikowe. Bohaterzy zużywają do pakowania prezentów tony błyszczącego papieru i wstążek, które natychmiast stają się śmieciami. Śnieg leżący na ulicach i spadające z nieba płatki nie topnieją się, bo nie są prawdziwe.
W komentarzu skorzystam z przydatnej retorycznie składniowej struktury koncesyjnej: tak, ale… No właśnie: ale! Ale na ekranie takie dekoracje świąteczne tworzą doskonałe tło dla spotkań protagonistów i końcowego pocałunku zakochanych. Ale komedia romantyczna ma wprawić widza w pogodny nastrój, pozwolić mu na chwilę oderwać się od swoich i świata problemów.