Połowę twarzy autora na okładkowym zdjęciu spowija mrok. Nie może być inaczej, bo książka Goth: A History to bardzo osobiste spojrzenie na historię rocka gotyckiego. Mało kto jest uprawniony do jej napisania tak jak Laurence Tolhurst, potocznie zwany Lolem. Współzałożyciel zespołu The Cure, którego wczesne płyty są po dziś dzień swoistym metrem z Sèvres, jeżeli chodzi o ciemną stronę muzycznej mocy.
Dorastanie w Crawley, niewielkim mieście na południe od Londynu, nie było przesadnie ekscytujące. Podobnie jak w wielu innych miejscach w Anglii lat 70. XX wieku dla kilku nastoletnich wychowanków szkoły katolickiej odskocznią od lokalnej monotonii i sposobem na wyrwanie się z niej stał się punk rock. Przejęli z niego filozofię „zrób to sam”, muzycznie jednak szybko ewoluowali w rejony znacznie bardziej mroczne niż utwory The Sex Pistols i The Clash. O ile na debiutanckiej płycie The Cure z 1979 r. słychać wpływ punkowych prekursorów w rodzaju Buzzcocks, powstała w kolejnych latach trylogia Seventeen Seconds, Faith i Pornography po wsze czasy ustaliła reputację zespołu jako piewców smutku, choćby nagrali jeszcze pięćdziesiąt przebojów w rodzaju Just Like Heaven czy Friday I’m In Love.
Lol był wówczas perkusistą. To jego miarowe, jednostajne, inspirowane krautrockiem dudnienie słychać w takich klasycznych utworach, jak A Forest czy Other Voices. W wydanej we wrześniu 2023 r. książce Goth: A History pisze o korzeniach stylu muzycznego, który przenika „mroczną trylogię” The Cure. Dowiadujemy się, że lider zespołu Robert Smith zaczytywał się w poezji francuskich symbolistów, sam zaś Lol uwielbiał twórczość Sylvii Plath. Co może nieco zaskakiwać, perkusista miał spory udział w pisaniu tekstów do wczesnych piosenek The Cure. Utwór Three Imaginary Boys został zainspirowany snem Lola, który odpowiadał również w całości lub części za słowa do Play for Today, All Cats Are Grey czy Siamese Twins. To był jego złoty, najbardziej kreatywny okres pracy w zespole.
Z biegiem lat rola Laurence’a malała: przesadzał z alkoholem i przy kolejnych płytach – już jako klawiszowiec – miał do powiedzenia coraz mniej. Popularność The Cure rosła w szybkim tempie, a współzałożyciel formacji pogrążał się w chaosie i autodestrukcji. Po przesłuchaniu materiału nagranego na album Disintegration w stanie mocno zamroczonym miał powiedzieć do reszty zespołu: Połowa utworów jest dobra, ale druga połowa to gówno. Dla niewtajemniczonych: Disintegration dość powszechnie jest dziś uważana za najlepszą płytę w dyskografii zespołu. Wkład Lola w jej powstanie był jednak symboliczny, a miarka się przebrała – wkrótce Smith podjął decyzję o wyrzuceniu go z The Cure.
O kolejnych latach życia Lola dowiadujemy się z jego autobiografii Cured: The Tale of Two Imaginary Boys. Pisze w niej o przegranym procesie sądowym, który wytoczył dawnym kolegom z zespołu. O osiągnięciu dna i powrocie do trzeźwości. Wreszcie o przeprowadzce do Kalifornii, która okazała się punktem zwrotnym w jego życiu. To tam, w trakcie samotnej wyprawy do Doliny Śmierci, doznał czegoś w rodzaju katharsis. Niemal natychmiast po powrocie do Los Angeles spotkał miłość swojego życia, z biegiem czasu odbudował też relacje z kolegami z The Cure. Na początku drugiej dekady XXI wieku zagrał z nimi serię koncertów, na których w całości wykonali Seventeen Seconds, Faith i Pornography.
Ostatnie lata to pan Tolhurst odbudowany i bardzo aktywny. Wspomniana wyżej autobiografia stała się nowym otwarciem, a nie podsumowaniem kariery. Wkrótce pojawiła się seria podcastów Curious Creatures, w których Lol oraz Budgie – niegdyś perkusista Siouxsie and the Banshees – prowadzą rozmowy, głównie z innymi muzykami. Jako stały słuchacz tego podcastu szybko zwróciłem uwagę na charakterystyczne motywy muzyczne urozmaicające każdy odcinek. Kilka miesięcy temu okazało się, że pochodzą one z utworów, które obaj panowie oraz producent Jacknife Lee nagrali na całkowicie nową, autorską płytę Los Angeles. Gdy piszę te słowa, od jej wydania dzieli nas już tylko kilka dni. Trzy pochodzące z niej single – nagrane z udziałem wokalistów LCD Soundsystem, Primal Scream i Modest Mouse – brzmią bardzo obiecująco, a zarazem daleko odbiegają od stylistyki macierzystych formacji Lola i Budgiego. I choć pierwszy z nich rozpoczyna się od słów Los Angeles zjada swoje dzieci, to Lol ewidentnie pożreć się nie dał.