Te ekstrawaganckie obiekty, stojące często w pobliżu dworców i stacji kolejowych, ale i w głębi lasu, pobudzały moją wyobraźnię w bezpiecznym okresie dzieciństwa „sielskiego i anielskiego”. Często stylizowane na baszty, kasztele, mikrowarownie, przypominające dawne budowle obronne, przenosiły w świat baśni. Przechodząc koło wieży ciśnień (niem. Wasserturm, ang. water tower) – choć ponad tę nazwę techniczną, niewiele mi mówiącą, przedkładam obrazowy francuski koncept powstały na zasadzie podobieństwa: zamek wodny, château d’eau – wypatrywałam uwięzionej w niej księżniczki czekającej na dzielnego księcia, który miał przybyć na białym rumaku i wyzwolić ją z opresji. By potem mogli „żyć długo i szczęśliwie”. I dziś, kiedy czytam lub oglądam baśń o Roszpunce, widzę wśród mrocznego lasu wieżę podobną do tych, które stoją na Giszowcu czy Borkach, zaprojektowane z polotem przez Georga i Emila Zillmannów.
Wieże ciśnień mają pełnić określoną funkcję: to, z grubsza mówiąc, zbiorniki umieszczone wysoko, umożliwiające dystrybucję wody, działające na zasadzie naczyń połączonych. Wysoko znaczy tu: powyżej poziomu, na jakim znajdują się odbiorcy i ich siedziby. Czyli: górują nad otoczeniem. I to czyni z nich obiekty o sekundarnej funkcji punktów widokowych. Konstruowano je zatem jako obiekty atrakcyjne. przyciągające wzrok, wyposażane w jakość „naddaną”. Funkcjonalizm wież łączono z walorami estetycznymi, dzięki temu budowle z biegiem czasu stawały się nie tylko zabytkami techniki, ale i zaskakującymi obiektami architektury. W ich projektowaniu sięgano po inspiracje do stylistyk: neogotyckiej, barokowej, secesyjnej, ekspresjonistycznej, modernistycznej i postmodernistycznej – niekoniecznie musiały harmonizować z otoczeniem. A wtedy ich siła wyrazu była mocniejsza. Kolaż stylów, nawet niezamierzony, daje efekt zaskakujący, jak w przypadku neogotyckiej katedry św. Patryka, którą wciśnięto między drapacze chmur Manhattanu; podobnie w Katowicach: stylowy kościół św.św. Jana i Pawła Męczenników na Dębie ma w bliskim tle nowoczesny Silesia Business Park, czyli kompleks biurowców zwanych z sympatią „tiramisu”. Oba miejsca przyciągają wzrok kontrastem stylowym.
Polskie wieże, a jest ich ok. 1000, mają różne formy. To smukłe wieże nawiązujące do zamkowych, wieże z wywindowanymi kulistymi zbiornikami, podobne do tych widzianych w miasteczkach z westernów, ciężkie, toporne i przysadziste bloki betonowe, gigantyczne, minimalistyczne kieliszki do martini, też z betonu. Powstają nadal, nowoczesne i nowatorskie, czasem futurystyczne.
Szara zimojesień, pochmurna i przygnębiająca, tworzy fantastyczną scenę dla terenów byłej huty Uthemanna w Szopienicach, z której pozostał budynek dyrekcji w rozsypce i rozpadająca się wieża ciśnień. Przestrzeń idealna dla dekadenckiego spektaklu Tadeusza Kantora. Nierealistyczne budowle, ruiny, mgliste barwy kresu, końca, upadku (nie zmieniają tego wrażenia barwne murale w oknach budynku!), zapuszczone nieużytki, zapachy wilgotnej ziemi, cisza. Pod nogami ugina się wilgotny mech, tu i ówdzie tkwi w nim schorowane drzewko. Jeśli miałby powstać film o klimacie podobnym do Lśnienia (The Shining, 1980), arcydzieła Stanleya Kubricka, z fragmentem Polymorphii Krzysztofa Pendereckiego, to jego akcja mogłaby się rozgrywać właśnie tam. Z muzyką grupy Dead Factory.
Oglądanie wież ciśnień w dzień chmurny, deszczowy i wietrzny pogrąża widza w świecie monochromatycznym, z mocnymi kontrastami odcieni schyłku. Czysty błękit nieba banalizuje te industrialne châteaux d’eau.