W drogim dusznym Dublinie

Na 40. urodziny James Joyce otrzymał najlepszy z prezentów – 2 lutego 1922 roku w Paryżu ukazało się pierwsze wydanie jego Ulissesa – jednej z najważniejszych powieści XX wieku. Sto lat później polscy czytelnicy otrzymali nie gorszy podarunek – drugi w historii przekład utworu, którego autorem jest Maciej Świerkocki. O fascynacji Ulissesem, skarbach językowych, jakie się w nim kryją, i swoich ulubionych fragmentach opowiadają angliści z Uniwersytetu Śląskiego – prof. Zbigniew Białas i prof. Leszek Drong. Obalają też stereotyp, jakoby dzieło Joyce’a było tak trudne, że aż niedostępne, nawet jeśli jego lektura wymaga czasu.

Tablica upamiętniająca pierwsze w Irlandii kino Volta, którego
menadżerem był James Joyce
Tablica upamiętniająca pierwsze w Irlandii kino Volta, którego menadżerem był James Joyce

Związki z czasami dawno minionymi

– W trakcie stanu wojennego wyrzucono nas z uczelni na kilka miesięcy – wspomina prof. Zbigniew Białas. – Sięgnąłem wtedy po Joyce’a i przez kilka miesięcy przebrnąłem przez Ulissesa w angielskim oryginale i w przekładzie Macieja Słomczyńskiego.

W swojej pracy magisterskiej anglista zbadał, na ile archetypy homeryckie (powieść Joyce’a jest luźno oparta na Odysei) przylegają do fabuły Ulissesa. – Niewiele już z tego pamiętam, ale przygoda przeżywania Ulissesa to coś, co zostało ze mną na całe życie. Odszedłem od Joyce’a na wiele lat, kiedy jednak zacząłem pisać sam, ze zdumieniem zauważyłem, że metoda pisarska, którą stosował, jest mi bliska.

W przypadku prof. Leszka Dronga zaczęło się od księgarni w Katowicach, której był stałym bywalcem.

– Pewnego dnia sprzedawca szepnął: „Mam coś dla pana” i wyciągnął Ulissesa w oryginale, wydanie na lichym papierze, o którym po latach dowiedzieliśmy się, że jest ekologiczny. Nawet w formule sprzedaży była otoczka pozyskania czegoś nielegalnego – uśmiecha się prof. L. Drong, nawiązując do faktu, iż początkowo powieści nie chciał wydać nikt ani w Anglii, ani w Irlandii, zaś pierwszym amerykańskim wydawcom Ulissesa wytoczono proces sądowy pod zarzutem szerzenia obsceniczności.

Kto ma uszy, niechaj słucha

Przy pierwszym kontakcie z Ulissesem można poczuć onieśmielenie. Leży przed nami cegła o objętości 800–900 stron, a osiemnaście epizodów powieści to nie tylko współczesna odyseja, podróż bohaterów przez Dublin z początku XX wieku, ale również rejestr wszelkich możliwych technik literackich, w dodatku ściśle powiązanych z aktualnie opisywanymi wydarzeniami. I tak na przykład akcja czternastego epizodu toczy się w szpitalu położniczym, w którym rodzi się dziecko. Równolegle pisarz śledzi narodziny i rozwój języka angielskiego, parodiując style angielskiej prozy od średniowiecznych kronik (sztuką przemyślną otwierana kadź srebrzysta, w niej zaś ryby dziwaczne, łbów już pozbawione – to opis puszki sardynek, gdyby ktoś pytał) po współczesny mu slang dubliński. Jak się w tym odnaleźć?

– Na początek warto skupić się na samym języku, na tym, jak Joyce bawi się słowami – radzi prof. L. Drong. – Wbrew pozorom to nie jest aż taki trudny tekst, dużo jest w nim języka potocznego.

A jak na Ulissesa reagują studenci anglistyki?

– Na zajęciach z przekładu literackiego daję im fragment do przetłumaczenia – opowiada prof. Z. Białas. – Na pierwszy rzut oka tekst wydaje im się niejasny, lecz kiedy się w niego wgłębią, okazuje się lekki i dowcipny. Proponując swoje tłumaczenia, dostrzegają komizm Ulissesa, mnóstwo fantastycznych obserwacji o najdrobniejszych rzeczach. I to jest wspaniałe.

Wnętrze kawiarni w Muzeum Jamesa Joyce’a w Dublinie
Wnętrze kawiarni w Muzeum Jamesa Joyce’a w Dublinie

Wytypuj zwycięzcę

Kiedy już oswoimy się z językiem, spróbujmy zaprzyjaźnić się z całymi epizodami. Prof. L. Drong wskazuje, że można zacząć od… końca, czyli od słynnego monologu Molly Bloom.

– Jeżeli dla kogoś osiemnaście epizodów to za duże wyzwanie, niech na początek przeczyta ostatni. Jest bardziej przystępny, a jego rytm i melodia są urzekające. Wprowadza nas ponadto w świat, który przez lata budził kontrowersje przez otwarte potraktowanie seksualności, oddanie kobiecie głosu w taki sposób.

– Ja uwielbiam pierwszy: zapiera dech w piersiach na samym początku. Zwykła czynność, jaką jest niesienie miseczki z pędzlem do golenia, staje się czymś arcyważnym i już wtedy wiadomo, że wszystko w tej książce będzie bardzo ważne – mówi prof. Z. Białas. – Albo tę scenę w jedenastym, kiedy Leopold Bloom (główny bohater powieści – Joyce’owski Odyseusz) siedzi przy stole i ma zapłacić rachunek. Ktoś inny w ogóle nie poświęciłby tej scence uwagi, a tam w jednym zdaniu jest cały opis stolika, pubu i zachowania kelnera.

Pamiętacie, jak Odyseusz zbiegł z wyspy jednookich olbrzymów? W dwunastym epizodzie Ulissesa Bloom musi uciekać z pubu przed Obywatelem, pijanym nacjonalistą irlandzkim, który rzuca w niego pudełkiem po herbatnikach – (prawie) jak cyklop Polifem głazami w statki Odyseusza. Prof. L. Drong zwraca uwagę na niejednoznaczność rozdziału.

– Nigdy nie będę w stanie zweryfikować, na ile Joyce chciał stworzyć postać, która byłaby orędownikiem jego poglądów na Kościół, Irlandię, rodzinę, a na ile to fikcja i lepiej odsunąć wymiar autobiograficzny i skupić się na książce. Bardzo lubię też siedemnasty, napisany w formie katechizmu, pytań i odpowiedzi. To nawiązanie do metody, jaką Joyce uczył angielskiego w szkole Berlitza – wypracowywanie formułek, powtarzanie zdań, a nawet całych wypowiedzi. Można go potraktować wyrywkowo, jako mistrzowski pokaz dystansu i ironii, a nawet kontroli nad postaciami i czytelnikiem.

Dasz sobie radę!

No dobrze, a jeżeli ktoś jednak chciałby przygotować się do lektury Ulissesa, to do czego – oprócz Odysei Homera – powinien się odnieść?

– Dobrze jest przeczytać streszczenie powieści, choć boję się streszczania czegoś, co nie mieści się w tradycyjnej konwencji literackiej ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem – zastrzega prof. L. Drong. Przyda się znajomość biografii Joyce’a, a także lektura jego wcześniejszych utworów – opowiadania Zmarli z tomu Dublińczycy, a szczególnie Portretu artysty w wieku młodzieńczym, w którym poznajemy Stefana Dedalusa, jednego z głównych bohaterów Ulissesa. Warto poznać też zarys historii Irlandii z przełomu XIX i XX wieku.

Pomocna może być podróż do Dublina. W trakcie siedmioletniej pracy nad tłumaczeniem Maciej Świerkocki kilkakrotnie przemierzył miasto szlakiem miejsc opisanych w książce. Podróże te miały wpływ na jego tłumaczenie, w tym na pierwsze zdanie Ulissesa. W nowej wersji, zainspirowanej wizytą w wieży Martello, gdzie zaczyna się akcja powieści, Goguś Mulligan „zstąpił z progu u wylotu schodów”, nie zaś „wynurzył się z wylotu schodów”, jak w tłumaczeniu Macieja Słomczyńskiego.

W sercu wielkomiejskiej stolicy Hibernii

Co roku Dublin w poszukiwaniu śladów pisarza przemierzają tłumy turystów. Kulminacją joyceturyzmu jest święto Bloomsday odbywające się 16 czerwca, czyli w rocznicę dnia, w którym toczy się niemal cała akcja powieści. Wyprawa do Dublina może jednak okazać się rozczarowaniem.

– Wielu z tych miejsc już nie ma, inne skomercjalizowano: puby, gdzie turysta czuje się zobowiązany do tego, żeby usiąść i napić się drogiego piwa – relacjonuje prof. L. Drong. Są oczywiście wyjątki. – Ostatnio byłem na Mary Street i widziałem tablicę upamiętniającą pierwsze kino w Irlandii, którego Joyce był menadżerem. Człowiek zatrzymuje się w zgiełku ulicznym i myśli sobie, że ten Joyce cały czas tam jest.

Sprytne, i to bardzo

Ważniejszym dowodem na obecność autora Ulissesa jest jednak piętno, jakie odcisnął na literaturze.

– Nie widziałbym u siebie śladów Joyce’a – komentuje prof. Z. Białas, autor czterech powieści – gdyby nie to, że wybrałem rodzaj pisania po pierwsze: o mieście, po drugie: w taki sposób, żeby czytelnik mógł po tym mieście wędrować.

I kiedy w finale Pudru i pyłu Zbigniewa Białasa z wieży sosnowieckiej katedry spada morderca Alojzego Korzeńca, a autor rozciąga jego upadek w czasie, żeby opowiedzieć, co w tym momencie robili inni bohaterowie książki, widać w tym podobny sposób myślenia o literaturze.

– Wartością w powieści może być to, że przeszkadza nam w szybkiej lekturze, że zmusza nas do wyhamowania – twierdzi prof. L. Drong. – Jeżeli ktoś chce po prostu zaliczyć kolejną książkę i jak najszybciej przekonać się, jak to się kończy, to się nie dowie, bo Ulisses nie ma de facto zakończenia w tradycyjnym znaczeniu.

Nie ma zakończenia, można go czytać od ostatniego epizodu albo na chybił trafił, jak Biblię. – I to jest moim zdaniem najpiękniejsza rzecz w Ulissesie – konkluduje prof. Z. Białas – że wcale nie trzeba go czytać w całości. Bierzesz dowolny fragment, dostrzegasz te fajerwerki, widzisz te iskrzące się, mądre, piękne, śmieszne zdania i mówisz sobie: „Ależ on potrafił pisać!”.

 


Tytuł artykułu oraz śródtytuły pochodzą z siódmego epizodu Ulissesa Jamesa Joyce’a w tłumaczeniu Macieja Świerkockiego.

 

Autorzy: Tomasz Grząślewicz
Fotografie: Leszek Drong, archiwum T. Grząślewicza