Kiedy agresorzy wezwali obrońców wyspy do poddania się, zamiast oczekiwanego złożenia broni usłyszeli wyrażoną w żołnierskim stylu odpowiedź: „Russkij wojennyj korabl, idi nachuj” (ros. Русский военный корабль, иди нахуй). Autorem tej repliki, która błyskawicznie weszła do kanonu europejskich skrzydlatych słów, jest oficer straży granicznej Roman Hrybow.
To wydarzenie przywodzi na pamięć inne, sprzed dwóch wieków. Pod koniec bitwy pod Waterloo (1815) oficer starej gwardii cesarza Napoleona I, Pierre Jacques Étienne Cambronne (1770–1842) dumnie odrzucił podobne żądanie Brytyjczyków. Co powiedział wówczas generał, przypomniany przez Władysława Broniewskiego w wierszu Bagnet na broń (1939): „A gdyby umierać przyszło,/ przypomnimy, co rzekł C ambronne, / i powiemy to samo nad Wisłą”?
Istnieją dwie opowieści o wydarzeniu, które przyniosło generałowi miejsce w historii, literaturze i pamięci nie tylko Francuzów. Wersja patetyczna odpowiedzi brzmi: „La garde meurt, mais elle ne se rend pas” (fr. Gwardia umiera, ale się nie poddaje). Do historii przechodzi obraz heroicznego oporu żołnierzy i walki do ostatniej kropli krwi: „Dulce et decorum est pro patria mori”.
Inne źródła podają, że odpowiedź zwycięzcom była lakoniczna i dosadna: „Merde!” (fr. Gówno!). To ta wersja historii przedostała się do zbiorowej świadomości. Utrwalił ją Victor Hugo w Nędznikach (Les Miserables, 1862), wywołując skandal i oburzenie. Dyskusja historyków trwa: jakie słowa padły z ust generała Cambronne’a? Pozostaje fakt, że chwilę po brawurowej odpowiedzi dowódca został ciężko raniony, a jego batalion zdziesiątkowany.
Takie wypowiedzi, jak ta generała Cambronne’a i oficera straży granicznej Hrybowa, esencjonalne i mocne, płynące z serca i nieugładzone, sprawiają, że historia zyskuje ludzką twarz, wyraża emocje i je budzi. W obu pojawiają się słowa wulgarne, niecenzuralne, nieparlamentarne.
Wulgaryzmy, dla których habitat stanowi język potoczny, użyte z zamysłem i celnie, odnajdują się też w przestrzeni publicznej, do której przez wieki miały zakaz wstępu, umacniany symbolicznym penalizowaniem ludzi nieprzestrzegających go. Dosadne mówienie artystów, sportowców, dziennikarzy, polityków staje się działaniem taktycznym, wizerunkowym: kreowaniem obrazu indywidualisty, człowieka silnego, nonkonformistycznego, niepoddającego się mocy konwenansu, oryginalnego, zaangażowanego, nieobojętnego wobec spraw, o których mówi, charakteryzującego się znaczną inteligencją emocjonalną. Przenosi to spontaniczny z natury wulgaryzm na poziom retoryki, czyli działania przemyślanego, jak miało to miejsce w wypowiedzi Aleksandra Kwaśniewskiego w wywiadzie dla „Krytyki Politycznej” (2008): „Zachowałem całą swoją integralność ateistyczną, za którą pan przynajmniej powinien mnie, kurwa mać, docenić”.
Zamknięty repertuar wulgaryzmów staje się ograniczeniem językowej działalności jednostki, ta zatem przystępuje do działań kreacyjnych, tworząc nowe wulgaryzmy „inne” od tych powszechnie stosowanych lub umieszczając te istniejące w niekonwencjonalnych kontekstach językowych czy dyskursowych. Ulokowany w nowym kontekście, sfunkcjonalizowany, zyskuje też wymiar estetyczny.
Wulgaryzmy pojawiają się w wypowiedziach w trybie automatycznym i spontanicznym, ale, co ważne, ich użycie jest też wynikiem świadomej decyzji podmiotu tekstotwórczego. Przekonanie, że przeklinanie, czyli używanie wyrazów – mówiąc eufemistycznie – mocnych i ekspresywnych, jest „nieuchronne”, a czasem wręcz pożądane, doprowadziło nie tylko do oswojenia tych słów, ale i do ich dewaluacji w języku publicznym. Użyte refleksyjnie, celnie uderzają „w punkt”, stają się składnikiem pamięci zbiorowej.