Konferencja była jednym z wydarzeń prowadzonej od zeszłego roku kampanii edukacyjnej „Nie żądlę – zapylam” poświęconej roli dzikich i udomowionych zapylaczy w ekosystemie. Podczas spotkania przybliżono ekologiczne i prawne aspekty funkcjonowania owadów zapylających w ekosystemach miejskich, zwrócono również uwagę na stale rosnące zainteresowanie nauk ekonomicznych tzw. usługami ekosystemowymi.
Obecność zapylaczy w miastach to temat, który będzie stale zyskiwał na ważności, ponieważ populacja owadów zapylających wciąż maleje. Jak relacjonował dr hab. Marcin Zych z Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Warszawskiego, potwierdzają to badania m.in. niemieckie i holenderskie, a spadek liczebności dotyka coraz częściej także gatunków uważanych jeszcze do niedawna za powszechnie występujące. W przyszłości może mieć to znaczące przełożenie na gospodarkę i wytwarzanie żywności.
– Prawie 90 proc. gatunków roślin okrytonasiennych na świecie to gatunki zoogamiczne, czyli zapylane przez zwierzęta. Ludzkość zna co prawda aż 3 tys. roślin uprawnych, ale uprawiamy tylko 100 z nich. Trzy czwarte z nich wymaga zapylenia, a to oznacza, że co trzeci kęs żywności, którą spożywamy, zawdzięczamy zapylaczom – wyliczał dr hab. M. Zych.
Masowe wymieranie owadów zapylających ma w dużej części podłoże antropogeniczne: człowiek przykłada do tego rękę poprzez chociażby uprawy wielkopowierzchniowe, na których stosuje śmiercionośne dla owadów chemikalia. Dużo złego robią też zmiany klimatu.
– To dobrze, że w mediach pojawia się coraz więcej informacji na temat tego, że pszczoły giną. Sprawa jest oczywiście o wiele bardziej skomplikowana i dotyczy różnorodności gatunkowej. Poszerzaniu świadomości tego, z jakim problemem się zmagamy, służy właśnie kampania edukacyjna „Nie żądlę – zapylam” – powiedziała dr hab. Agnieszka Babczyńska, dyrektor Centrum Studiów nad Człowiekiem i Środowiskiem UŚ, które prowadzi kampanię wraz z naukowcami z Katedry Fizjologii Zwierząt i Ekotoksykologii UŚ. – Ważnym elementem naszej działalności jest pasieka uniwersytecka funkcjonująca od sierpnia zeszłego roku na dachu budynku WPiA. Ulami opiekują się naukowcy z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska: mgr Łukasz Nicewicz, mgr Agata Bednarek oraz mgr Marta Sawadro.
Adresatami kampanii są nie tylko dzieci i młodzież szkolna, ale również dorośli mieszkańcy województwa śląskiego oraz władze samorządowe – lokalni i regionalni decydenci sami niejednokrotnie zwracali uwagę na deficyty w wiedzy na temat zapylaczy, chociażby w dziedzinie prawa.
– Musimy zacząć od edukacji na naprawdę bardzo podstawowym poziomie. Dzieci spotykają się w książkach dla nich przeznaczonych czy w telewizji z wizerunkiem pszczoły, która bardziej przypomina osę, a przecież oba owady można łatwo rozróżnić – stwierdził dr hab. prof. PU Paweł Chorbiński z Katedry Epizootiologii z Kliniką Ptaków i Zwierząt Egzotycznych Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. – Jedyną pszczołą, jaką znają dzieci, jest Pszczółka Maja. Zdaniem wielu ludzi, nie tylko najmłodszych, bąk to „prawie” pszczoła, tymczasem rodzina bąkowatych należy do rzędu muchówek.
Braki w podstawowej wiedzy mają dalsze konsekwencje, m.in. nieuzasadniony strach ludzi przed pszczołami żyjącymi w miastach. Zdaniem prof. Chorbińskiego trzeba się naprawdę postarać, żeby pszczołę sprowokować do użądlenia, a i tak zdrowy, tj. nieuczulony człowiek jest w stanie wytrzymać do 500 pszczelich użądleń.
– Zupełnie inaczej jest z bardzo wrażliwymi na pszczeli jad psami, które faktycznie trzeba chronić. Jak zatem rozumieć mało precyzyjne przepisy prawa, wedle których hodowane pszczoły „nie mogą zaburzać stosunków dobrosąsiedzkich ponad miarę”? – pytał naukowiec z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu.
Właśnie „pszczelim przepisom” było poświęcone wystąpienie zespołu dr Agnieszki Bielskiej-Brodziak, opiekunki Studenckiego Koła Naukowego Praw Zwierząt działającego przy UŚ.
– Ponieważ pszczoły nie są uwzględnione w ustawie o ochronie praw zwierząt, postanowiliśmy poszukać w istniejących regulacjach prawnych przepisów, które w jakimś sensie pszczoły wspierają – powiedziała prawniczka z Katedry Teorii i Filozofii Prawa UŚ.
Studentki koła przedstawiły sytuację pszczół w ujęciu prawa administracyjnego (regulującego m.in. to, że zasadniczo nie ma ograniczeń, gdzie można założyć pasiekę, chociaż restrykcje w tym względzie mogą wydawać poszczególne gminy i tak np. w Katowicach zakazana jest hodowla pszczół na balkonach domów wielorodzinnych), prawa karnego (odpowiedzialność w tym zakresie może ponieść nie tylko pszczelarz, którego pszczoły doprowadziły do czyjejś śmierci lub uszczerbku na zdrowiu o różnym stopniu, ale również osoby trzecie, które mogą ponieść konsekwencje za to, że pszczoły stały się niebezpieczne w wyniku drażnienia) oraz prawa cywilnego (w którym pojęciem jest nie pojedyncza pszczoła, ale cała ich grupa, czyli rój). W obrębie tej gałęzi prawa funkcjonuje również przepis, że jeśli nastąpi wyrojenie, tj. pszczoły opuszczą pasiekę danego pszczelarza, ten może bez zgody wejść na teren prywatny, o ile jest w bezpośrednim pościgu za uciekinierami z ula. Jeśli jednak uda się na ich poszukiwanie dopiero po pewnym czasie, wówczas musi uzyskać pozwolenie na wejście na prywatną posesję. Jeśli wyrojone pszczoły po upływie trzech dni osiedlą się w nowym ulu, poprzedni właściciel traci prawo do pszczół i ich własność na rzecz właściciela nowego ula.
Paradoksalnie miasto to środowisko sprzyjające przebywaniu pszczół i innych zapylaczy, a to ze względu na znacznie mniejsze użycie w miastach pestycydów. Dr hab. Marcin Zych przytoczył wyniki badań, które przeprowadził ze swoimi studentami w centrum Warszawy. Na położonej w środku miasta łączce o powierzchni 500 m2 zidentyfikowali ok. 50 gatunków owadów, z czego ponad 40 stanowiły gatunki zapylaczy.
– Pszczoła miodna nie będzie niestety lekiem na spadek populacji zapylaczy. Owszem, w dużej mierze rozwiąże problem zapylania potrzebnych człowiekowi roślin uprawnych, ale nie zaradzi kwestii spadku różnorodności, tym bardziej, że pszczoła miodna konkuruje z dzikami zapylaczami – stwierdził prelegent z Warszawy, który nie jest też do końca przekonany do koncepcji budowania domków dla zapylaczy: to skuteczny zabieg marketingowy, świetnie sprzedający się w mediach, ale nieuwzględniający faktu, że mnóstwo gatunków zapylających gniazduje w ziemi. Wtórował mu prof. Chorbiński, który zwracał uwagę, że wszelkie zaniedbane formy pszczelich mieszkań ściągają niepożądane gatunki owadów, w tym pasożyty.
Wytwarzanie w mieście miodu przy udziale pszczół czy innych zapylaczy to tylko jeden z przykładów usług ekosystemowych. Okazuje się, że przysługi, jakie przyroda może wyświadczyć człowiekowi, są obiektem zainteresowania nauk ekonomicznych stosunkowo od niedawna, bo od lat 70. poprzedniego wieku, kiedy zaczęto rozpatrywać związki pomiędzy ekosystemem a korzyściami czerpanymi przez społeczeństwo.
– Znaczny wzrost zainteresowania obserwujemy dopiero po roku 2005, co ma związek z zatwierdzoną w tamtym czasie zmianą priorytetów politycznych Komunistycznej Partii Chin – zauważyła dr Agnieszka Lorek z Katedry Polityki Społecznej i Gospodarczej Zakładu Polityki Gospodarczej Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, która przytoczyła kilka przykładów ogromnych korzyści płynących z usług ekosystemowych, w tym m.in. łagodzenie ekstremów klimatycznych. Wyliczono na przykład, że gdyby nie dopuszczono do degradacji lasów namorzynowych i innych terenów podmokłych otaczających Nowy Orlean, straty, jakie wyrządził temu miastu w 2005 roku huragan Katrina, byłyby nawet o 65 proc. mniejsze. Ochrona i odtworzenie ekosystemu nowoorleańskich lasów namorzynowych kosztowałaby ok. 14 mld dolarów, koszt zniszczeń wywołanych przez żywioł oszacowano natomiast na 100–150 mld.
Dr Lorek zaprezentowała również, jak beneficjentem usług ekosystemowych stają się miasta, takie jak Berlin, Sztokholm, Paryż czy Nowy Jork.
– W 2007 roku władze Nowego Jorku podjęły decyzję, że Wielkie Jabłko będą transformować w Zielone Jabłko. W ramach tych działań składowisko śmieci Fresh Kills, największe wysypisko na świecie, na dodatek jedyne widziane z kosmosu, przekształcono w ogromny park, o powierzchni trzy razy większej niż Central Park – relacjonowała badaczka z Uniwersytetu Ekonomicznego.
W materii usług ekosystemowych jest się od kogo uczyć, choć przed całym polskim społeczeństwem, na czele z władzami wszystkich szczebli, mnóstwo pracy, głównie uświadamiającej. Życzmy sobie, aby Katowice i inne ośrodki miejskie powstającej metropolii nie zaniedbały tej kwestii w budowaniu wieloletniej strategii rozwoju, a kampanie, takie jak „Nie żądlę – zapylam”, odgrywały w polityce ekologicznej istotną rolę.