Maj rozpoczal sie od Swieta Pracy i jest to, jak sie zdaje, ostatnia pamiatka nie tylko po dawnym ustroju, ale rowniez po dawnej tradycji, ktora zakladala, ze na uczelni jest to jeszcze ciagle miesiac pracy. 3 Maja - swieto narodowe, wiec juz we wtorek (drugiego) nikt powaznie nie myslal o zajeciach. 8 Maja - w tym roku pamiatka zwyciestwa, a zarazem kolejny krok do zwyciestwa jedynie slusznej linii, ktora zaklada, ze zajecia powinny trwac od wtorku (najlepiej od poludnia) do czwartku (najlepiej do poludnia). 8 Maja dezorganizuje przygotowania do nastepnych dni swiatecznych - oto po raz juz niepamietny srodowisko podejmuje probe wylansowania katowickich juwenaliow. Prob takich bylo dotad wiele i chociaz sporo cieczy uplynelo w Rawie od kiedy zorganizowano na niej pierwsze zawody wedkarskie i regaty kajakowe, to nadal oprocz zapalu niektorych organizatorow nie widac oznak zycia studenckiego (podobnie jak nie widac oznak jakiegokolwiek zycia w Rawie). Studenci traktuja kazda z tych swiatecznych okazji jako jeszcze jeden dar niebios i rektora, pozwalajacy im oddalic sie na z gory upatrzone pozycje w domowych pieleszach. W ostatnich latach do dlugiej listy swiat i zwiazanych z nimi godzin lub dni rektorskich wzglednie dziekanskich, doszly jeszcze tzw. wycieczki, na ktore wybieraja sie raz, dwa razy do roku cale lata. Wycieczki te nigdy nie zaczynaja sie w piatek po poludniu i koncza w niedzielny wieczor, lecz ich program jest tak pomyslany, zeby ominac najbardziej obciazone zajeciami dni tygodnia. Bardzo mozliwe, ze idea zaklada odrobienie zajec, ale kazdy, kto wie jak trudno jest ulozyc normalny plan cwiczen i wykladow, nie bedzie mial zludzen, ze wolne sale i czas znajda sie nie predzej niz w sierpniu. Tak wiec maj, z dydaktycznego punktu widzenia, mozna uznac za stracony, a mniej doswiadczonym pracownikom nauki mozna jedynie radzic, zeby swoje ambicje edukacyjne przykroili do coraz krotszego semestru letniego.
Powyzsze refleksje tchna duchem starego belfra i zapewne opinia nie tylko studentow, ale i pracownikow, ktorzy swoje zaangazowanie z wolna dopasowuja do realnych zarobkow, bedzie bardziej przychylna majowym festynom. Jednak trudno nie zauwazyc, ze studia sa traktowane coraz czesciej jak nudna szkola, z ktorej nalezy urwac sie przy kazdej sprzyjajacej okolicznosci. W koncu wiekszosc mlodych ludzi wkraczajacych z przejeciem w nasze progi i tak wyjdzie z dyplomem, a juz doprawdy nie ma znaczenia jaki stopien bedzie na nim widnial, a tym bardziej, jaka rzeczywista wiedze dyplom bedzie dokumentowal. W ostatnim numerze "Gazety Uniwersyteckiej" ukazal sie pelen zaangazowania artykul krytykujacy projekt nowego regulaminu studiow, przy czym krytyka byla glownie wycelowana w przepisy majace utrudnic niekonczace sie serie egzaminow poprawkowych, a jej wydzwiek byl, ze tak powiem, "zwiazkowy" tj. rewindykacyjny. Byc moze organizacje studenckie nie maja wiekszych ambicji niz zwiazki zawodowe. Byc moze patrza na zycie bardziej realistycznie od nizej podpisanego i wiedza, ze nikt na nich nie czeka przed uczelnia by, w zaleznosci od potwierdzonego ocena poziomu absolwenta, zaproponowac wspaniala prace (pod uczelnia czekaja tylko na zajecie "panienki", ktorym zadna sesja nie straszna).
Projekt regulaminu trafil do ponownego opracowania, z tego jednak, co slyszalem o dyskusji nad nim na forum Senatu wynika, iz to nie studenci upominali sie o wiekszy szacunek do dyplomu (w szczegolnosci o utrzymanie tzw. dyplomu z wyroznieniem). Studenci nie probowali tez zagwarantowac sobie wiekszego wplywu na jakosc zajec, tak, jakby nie obchodzila ich jakosc wiedzy, ktora stad wyniosa. "Zaliczenie" przycmilo sens studiowania. Uczelnia jest traktowana jak jeszcze jeden urzad od wydawania papierkow. Nic dziwnego, ze tak niewielu angazuje sie w to majowe swietowanie - coz to za zabawa w urzedzie?