Samotność obydwóch kobiet była dogłębna: „Jestem sama. Naprawdę sama” (s. 444), napisze Przybyszewska w 1932 roku do Tomasza Manna (list najpewniej pozostał bez odpowiedzi). To nie tylko samotność osoby zostawionej samej sobie i opuszczonej, ale także samotność wędrowca zmieniającego miejsca pobytu. Świat jako sekwencja obczyzn: Pająkówna – zdolna malarka wystawiająca w Paryżu wraz z Olgą Boznańską i Eugeniuszem Żakiem wędrowała między Medyką, Lwowem, Monachium i Paryżem; Stanisława – erudytka o wielkich zdolnościach i talencie literackim nieustannie przenosi się z miejsca na miejsce, by ostatecznie osiąść w Gdańsku.
To dzieje kobiet tyleż samotnych, co dzielnych, niezależnie myślących, nieszukających ucieczki w obowiązujących stereotypach społecznych. W księdze metrykalnej przy wpisie dotyczącym Stanisławy odnotowano, co wówczas zdarzało się „niezwykle rzadko” – Illegitimi, co oznaczało oficjalne uznanie ochrzczonej „za dziecko z nieprawego łoża. Nazwiska ojca nie podano, widnieją tylko dane matki” (s. 93). Córka po latach odważnie i bezwzględnie oceni swoją relację z ojcem: „moje uczucie do ojca nie jest dodatnie (…), przeceniłam ogromnie i artystę i umysł” (s. 82). To, co powie o nieżyjącej już wówczas matce, wygląda jak charakterystyka niezależnej i mądrej kobiety. Przytoczmy niezwykłe słowa Stanisławy: „kobieta ma taką siłę charakteru i umysłu, że nie w uniesieniu, nie zbałamucona, lecz pełną, dorosłą świadomością godzi się ponieść ostracyzm całego świata w zamian za szczęście doszczętnego darowania się (dziś to łatwo, ale w latach dookoła 1900, w mieście prowincjonalnym…! Wtedy to było bohaterstwo), by potem (…) rozpocząć z radością nowe życie, oparte na macierzyństwie, wstrzymując z pogodną dumą wrogość powszechną (ale ta też postawa zyskała matce kilku przyjaciół prawdziwych (…) i przyjaciółek, które dla niej poświęcały korzyści towarzyskie – a to wiele znaczy!)” (s. 82). Autorka Sprawy Dantona widziała samą siebie jako kobietę już kolejnej generacji, mniej podatnej na tego typu akty „darowania się”, który był jeszcze wyborem jej matki. W pochodzącym z 1928 roku liście do Wacława Dziabaszewskiego znajdziemy następujący passus: „Na szczęście kultura i cywilizacja uspołecznia nas w ostatnich latach w takim tempie, że dziś kobiety zamiast dać się wchłonąć seksualnej i prywatnej funkcji macierzyństwa, spełniają ją jak najmniejszym nakładem sił, a zamiast odciągać mężczyzn od społecznej funkcji tworzenia kultury (…) – same biorą w tym działaniu udział” (s. 380).
Ale co rusz natrafiamy na wołanie o pomoc: „Uratuj mnie jeśli możesz”, pisze Stanisława do Heleny Barlińskiej w 1926 roku, bowiem – jak wylicza w tym samym liście – po pierwsze, nędza wyłącza ją z możliwości uczestniczenia w życiu („Strach co ta bieda ze mnie zrobiła”), a – po drugie – naznaczywszy brakiem pieniędzy („brak środków jest może najcięższa hańbą”), zmieniła jej stosunek do ludzi („stałam się chorobliwie wrażliwą i podejrzliwą”) (s. 322). Walcząc z tymi trudnościami, sięgnie po morfinę, wstrzykuje sobie „cudowne środki przeciwbólowe” (s. 362); patrzy na świat przez pryzmat konfliktu Robespierre’a z Dantonem. Nie uznaje kompromisów; woli „dusić się w nędzy”, niż odrabiać pańszczyznę codziennej pracy biurowej. Gdy, zmuszona dramatycznymi okolicznościami, podejmie próbę zatrudnienia w charakterze maszynistki, nie otrzyma posady, bowiem pomimo że pisząc, posługuje się wszystkimi dziesięcioma palcami, pracodawcy „nie zachwyca jej zbolała mina” (s. 361). Zbolała mina już wtedy nie była dobrą rekomendacją w coraz bardziej bezmyślnie rozweselonym świecie.
Anna Kaszuba-Dębska, Przybyszewska/Pająkówna. Głuchy krzyk, Marginesy 2023, ss. 524.