Przeczytajmy tę książkę

Bohdana Pniewskiego, pierwszego architekta Rzeczpospolitej, autora wielu sztandarowych budynków Warszawy, charakteryzuje zwięźle następujący passus: „Pniewski pracował dla władzy, ale wychodził cało z kolejnych politycznych zawirowań. Choć na jego oczach dokonało się kilka rewolucji w sztuce, potrafił obronić swoją wizję i sprawić, że stawała się wizją jego klientów, a więc obrazem polskiego państwa. Jak mu się to udało? Ta niezatapialność jest największą tajemnicą jego życiorysu. Ale nie jedyną” (s. 12).

Tak przedstawia autor swoje zamierzenie: prześledzić zachowanie człowieka, który usiłuje zachować integralność swej osoby i życia wśród przetaczających się kataklizmów miażdżących indywidualność i zaprowadzających rządy jedynej prawdy. Widać, że Grzegorz Piątek lubi i ceni swego bohatera, a gdyby spytać o powody tej sympatii (pomijając miłość do Warszawy, jej urbanistyki i architektury, do której autor przyznaje się w Podziękowaniach), powiedziałbym, że chodzi o uznanie (może nawet podziw) dla człowieka, który doskonale zdając sobie sprawę, w jakiej rzeczywistości przyszło mu działać, wie, że jeśli praca ma tej rzeczywistości służyć prawdziwie i uczciwie (a nie jedynie koniunkturalnie i fasadowo), musi znaleźć sposób zdystansowania się do tejże rzeczywistości. Żyć i działać w świecie (a w przypadku architektury należy rozumieć ów „świat” w jego najbardziej namacalnym, fizycznym sensie), ale nie oddając się temu światu bez reszty. Umieć wykorzystać sposobności, które świat ów daje, ale jednocześnie zdobyć się na wykorzystanie tychże sposobności przeciwko temu światu, gdy jego żądania wobec jednostki okażą się brutalne lub absurdalne.

W książce Grzegorza Piątka znajdziemy liczne tego przykłady. Gdy w latach 40. i 50. „dokoła szalały burze, dom Pniewskiego stał niewzruszony w swej przedwojennej formie, jak pogańska świątynia, którą konkwistadorzy pozostawili na pamiątkę albo ku przestrodze” (s. 285). O tę przedwojenność chodzi w książce Piątka. Z jednej strony w grę wchodzi historia. Urodzony w 1897 roku Pniewski był przed wybuchem wojny nie tylko uznanym architektem, ale także bywalcem salonów modnej artystycznej i politycznej socjety. Niewolny był także od politycznych komeraży (by wspomnieć choćby epizod OZON-owy). Piątek skrupulatnie bada te relacje, docieka ich charakteru, ilustruje zdjęciami. Ale stawka tej przedwojenności jest wyższa. Nie chodzi o przedwojenność będącą czystą nostalgią i chęcią restaurowania tego, co było. Pozwolę sobie na sąd, iż przedwojenność ta jest niczym innym, jak kondycją, w której człowiek jest w stanie wykazać się głęboką i skuteczną troską o to, by zachować jakieś, choćby niewielkie, terytorium, w którym to jednostka włada swym losem. Chyba wytrwałość w obronie tej dyspozycji podziwia Piątek najbardziej u Pniewskiego. Nawet gdy atelier zostało upaństwowione, Pniewski „zdołał obronić dwie zasadnicze sprawy: artystyczną i terytorialną odrębność. Była to nadal »pracownia Pniewskiego«, kontynuująca przedwojenne tradycje […]” (s. 287).

Znów przedwojenność, ale spróbujmy zapisać ją z dywizem: przed-wojenność, może tak zbliżymy się do tego, o co chodzi w tej kategorii. Jeśli wojna oznacza brutalność i okrucieństwo zniszczenia i śmierci, zatem to, co było przed nią, staje po stronie życia i tworzenia. Skoro wojna niesie z militarnej konieczności umasowienie i ujednolicenie, likwidację barw innych niż nasze, więc to, co przed, opowiada się za różnorodnością i wielobarwnością właściwych życiu. Gdy wojna stawia nas w sytuacji nieuniknionego i ciągłego stresu, to, co przed, dąży do czasowego choćby poluzowania napięć, nie koncentruje się na wywoływaniu podziałów, ale stara się – szanując różnice – znaleźć punkty wspólne.

Zresztą jakże charakterystycznie brzmi zdanie: „Władza była jednak innego zdania i nawet Pniewski musiał się upaństwowić” (s. 287). To zdanie mówi wszystko: gdy nie da się władzy obalić, można okazać się znacznie bardziej finezyjnym niż ona i nadać swemu dopasowaniu się do „zdania” władzy kształt, który w istocie będzie tego zdania zaprzeczeniem. „Czuliśmy się jak w prywatnej pracowni”, wspominają architekci, bowiem „swoim pracownikom Pniewski też zapewniał warunki rodem z innej epoki. Byli na państwowych etatach, ale projektowali u szefa w domu” (s. 288).

Doskonale napisana książka, warta polecenia, wolna od z góry przygotowanych lekcji poprawności politycznej, rozumiejąca i empatyczna.

Grzegorz Piątek, Niezniszczalny. Bohdan Pniewski. Architekt salonu i władzy. Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2021, ss. 495.