Pan w cylindrze

„Był drobnym facetem, chudym, z dużymi uszami i szpiczastym podbródkiem oraz zbyt szerokim czołem, a jedyną jego szansą na zdobycie dziewczyny było zaprosić ją na parkiet, gdzie to swoim stopom pozwoliłby ją uwieść”. Fred Astaire potrafił jednak oczarować nie tylko tańcem. Śpiewem też mu się udawało.

Plakat promujący film Panowie w cylindrach (ang. Top Hat) z 1935 roku
w reżyserii Marka Sandricha | poster: Radio-Keith-Orpheum
Corp./Radio Pictures Inc. / AllTalking at en.wikipedia, Public domain,
via Wikimedia Commons
Plakat promujący film Panowie w cylindrach (ang. Top Hat) z 1935 roku w reżyserii Marka Sandricha | poster: Radio-Keith-Orpheum Corp./Radio Pictures Inc. / AllTalking at en.wikipedia, Public domain, via Wikimedia Commons

Zainicjowała to moja mama, gdy przy okazji jakieś pogawędki o starych filmach rzuciła: „Zobacz sobie Freda Astaire’a i Ginger Rogers”. Tak też zrobiłam i krótko po obejrzeniu pierwszego tytułu z tą parą sięgnęłam po kolejne. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że to dzięki nim zakosztowałam dawnego czarno-białego kina. Bardzo mi ta potrawa zasmakowała.

Do dziś zresztą regularnie powracam do ulubionych scen i piosenek z Panów w cylindrach (1935), Roberty (1935), Błękitnej parady (1936) czy Lekkoducha (1936). Choć obecnie te tzw. screwball comedies mogą uchodzić za nieco zbyt naiwne, w latach 30. XX wieku odgrywały terapeutyczną rolę. Wspomnienie Wielkiego Kryzysu wciąż było świeże, toteż lekkie, nieco zbzikowane historie, najlepiej wzbogacone scenami tanecznymi i iskrzące gagami, pozwalały zapomnieć o szarej codzienności.

Ale miało być o śpiewaniu! To, że głos Freda Astaire’a jest przyjemny dla ucha, wcale nie było dla mnie takie oczywiste, gdy oglądałam filmy z jego udziałem. Podczas seansu to taniec jego i partnerki najbardziej przykuwał moją uwagę; zachwycały również stroje, scenografia i rekwizyty. Przy tak zmasowanym ataku na zmysły śpiew aktora nie wybrzmiewał należycie. W odbiorze nie pomagała też niestety zwykle niska jakość dźwięku starych produkcji, która dla dzisiejszego ucha może być przykrym doznaniem. By w pełni docenić głos aktora, musiałam dopiero trafić na kompilację utworów nagranych przez niego w studiu.

„Czarujący” (ang. charming) – tak jednym słowem określił Freda Astaire’a w książce z 2008 jego biograf Joseph Epstein i choć chodziło mu raczej o sposób bycia i prezencję artysty, to doskonale pasuje również do jego śpiewu. Do Epsteina należą również słowa zacytowane na początku tego felietonu, brzmiące jak przytyk i komplement jednocześnie, ale wydaje się, że całkiem dobrze oddają to, jakie wrażenie wywierał amerykański gwiazdor na ekranie. W filmach Fred był zwykle typem, który bywa trochę nieznośny i irytujący, ale gdy tylko po-chwyci wybrankę do tańca i jeszcze zacznie jej śpiewać marzycielskim tonem, my jako widzowie również zostajemy z miejsca oczarowani.

Na pewno znacie Cheek to Cheek, nawet jeśli ominął was seans Panów w cylindrach. W co najmniej kilku reklamach to właśnie do lecącego w tle „Heaven… I’m in heaven” jakaś osoba z rozanielonym wyrazem twarzy delektuje się smakiem czekoladki czy serka. W oryginale jednak to nie oda do kotleta, tylko czułe wyznanie miłości, podczas którego Astaire, równie zręcznie jak na parkiecie z Ginger, lawiruje swoim głosem pomiędzy wysokimi i niskimi tonami.

Oczywiście repertuar Amerykanina nie tylko balladami stoi. No Strings to skoczny kawałek o tym, jaką swobodą cieszy się wolny młodzieniec zażywający życia, czego w Panach w cylindrach dopełnia szaleńcze stepowanie Astaire’a, którym w zapamiętaniu prawie demoluje apartament. Z kolei w piosence Let’s Call the Whole Thing Off z filmu Zatańczymy? (1937) dowcipnie nawiązuje do problemów w komunikacji z kobietą, na której mu zależy. Te same słowa brzmią bowiem dla nich inaczej – pomidor, ziemniak czy piżama dla jednego ma wymowę amerykańską, a dla drugiego brytyjską.

Teksty śpiewane przez Freda nie miały być w założeniu szczególnie wyszukane. Utwory stanowiły raczej przystanki w historii, która przemykała od tańca do tańca. A jednak słucha się ich z przyjemnością. Delikatny, lekki i łagodny, wręcz kojący głos Astaire’a idealnie zgrywa się z jego taneczną gracją i swobodą, ale broni się nawet wtedy, gdy nie widzimy towarzyszących śpiewowi pląsów.

Fred Astaire inspirował wielu, ale to chyba Michael Jackson złożył swemu idolowi najbardziej widowiskowy hołd. Występ Astaire’a i Cyd Charisse podczas The Girl Hunt Ballet w filmie Wszyscy na scenę (1953) stał się inspiracją dla teledysku Smooth Criminal. Król Popu pożyczył od starszego kolegi biały garnitur, charakterystyczną scenerię i choreografię. Klip ukazał się w 1988 roku – rok po śmierci „Pana w cylindrze”.

Autorzy: Weronika Cygan