O nieznanych ofiarach transformacji

"Ofiary transformacji" to określenie używane dla nazwania osób, które w wyniku przemian ustrojowych w Polsce po roku 1989 utraciły źródła zarobkowania, popadły w nędzę lub po prostu pogorszyły swój status finansowy. Elity trzeciej Rzeczypospolitej, zwłaszcza zaś ta ich część, która lubi siebie nazywać "wrażliwą społecznie", wymyślały różne sposoby poprawienia bytu tych ludzi, od darmowej zupy poprzez zasiłki, przedemerytalne urlopy aż po asygnowanie z budżetu państwa ogromnych sum na podtrzymywanie zakładów pracy lub wypłacanie robotnikom gratyfikacji za to, że dobrowolnie odeszli z zawodu. Obecnie o ofiarach transformacji mówi się nieco mniej, może dlatego, że politycy, którzy tymże ofiarom sprzyjali najbardziej, w większości sami stali się ofiarami transformacji, ale politycznej: utraciwszy z woli wyborców posady parlamentarne muszą w trosce o swój własny byt parać się różnymi lepiej lub gorzej płatnymi zajęciami, a niektórzy znaleźli się chyba w sytuacji bez wyjścia, bo "powrócili do pracy naukowej", jak się to pięknie nazywa, i ledwo wiążąc koniec z końcem, smażą doktoraty lub habilitacje.

Za ofiary transformacji można więc uznać reprezentantów określonych branż pracowniczych, używając personifikacji stosuje się to określenie do całych gałęzi przemysłu. Nie przypominam sobie jednak, aby ktoś je odnosił do pewnego typu placówek handlowych. I nie chodzi mi bynajmniej o słynne "małe sklepiki osiedlowe", w których podobno kupuje cała polska elita intelektualna i polityczna (nigdy nie słyszałem, aby osoba publiczna, wypowiadająca się na ten temat w mediach, przyznała się do czynienia zakupów w hipermarkecie), ale o "supermarkety czasu minionego", czyli socjalistyczne molochy handlowe, typu katowickiego Nowosamu. Jeśli przyjrzeć się ich obecnej sytuacji, z pewnym zaskoczeniem można stwierdzić, że w nowych czasach doszło do ich szybkiego, spektakularnego i nie zawsze spodziewanego upadku. Nowosam, tzw. "Supermarket" w Sosnowcu, katowickie Delikatesy przy Armii Czerwonej (dziś: Korfantego), Pewex przy Uniwersyteckiej, te wszystkie Zenity, Skarbki, Warsy i Sawy, Jubilaty, Klimczoki... Kiedyś pielgrzymowało się do nich z najdalszych zakątków miasta, a nawet z innego miasta i województwa, by zmieszać się z tłumem oczekującym na wolny koszyk, stojąc na pierwszym miejscu w kolejce z lubością obserwować, jak od jej tyłu z ręki do ręki wędruje już przeznaczony dla nas wolny koszyk, potem pobiec do półek, starając się biec prędzej niż nasz bliźni, zgarnąć po kilka opakowań deficytowego towaru, który niezależnie od tego, że był deficytowy, akurat w tym sklepie znajdował się w stałej sprzedaży (jak np. piwo w delikatesach katowickich), a potem ustawić się w kolejce do kasy, by następnie czym prędzej ładować zakupiony towar z koszyka do przezornie przyniesionej ze sobą torby płóciennej, skórzanej, plastikowej lub jakiejkolwiek innej, by zdążyć zanim osobnik z kolejki czekającej na pusty koszyk wyrwie nam go z ręki, chcąc iść w nasze ślady; wreszcie przepchawszy się do wyjścia z dwoma lub trzema ciężkimi torbami w ręku udać się na przystanek autobusu miejskiego, który mógł przyjechać lub nie, a jeśli przyjechał, w dzikim tłoku podobnych do nas obładowanych zakupami podróżników dotrzeć nim na swoje osiedle, do swojego domu i po zdjęciu wierzchniego ubrania rozpakowywać zakupy i rozkoszować się zdobytymi dobrami.

grafika

Po 1989 roku giganty socjalistycznego handlu niespodziewanie straciły urok, choć dopiero wówczas można było ich hektarową powierzchnię zapełnić towarem jak należy (wcześniej trzeba było np. układać misterne piramidy z puszek konserwowych, by zająć wolne przestrzenie). Najpierw handel przeniósł się na targowiska, kilka lat później powstały hipermarkety, te jednak lokowały się w innych miejscach, rozpoczynały budowę "na gołej ziemi". Były wprawdzie próby prowadzenia w byłych socjalistycznych sklepach jakiejś działalności, ale żadna firma nie mogła się tam zadomowić na dobre. Dziś te legendarne miejsca albo świecą pustką albo też prowadzone tam sklepy cienko przędą, a branża i właściciel ulegają ciągłym zmianom. Ileż lat potrzeba było, żeby sensownie zagospodarować tzw. supersam przy dworcu PKS w Katowicach! A cóż powiedzieć o różnych innych "pawilonach handlowych", rozrzuconych w najdziwaczniejszych miejscach na peryferyjnych osiedlach Katowic, Chorzowa, Siemianowic, Dąbrowy Górniczej, Częstochowy.

Wytłumaczenie tego zjawiska tkwi chyba w rozminięciu się oczekiwań współczesnej publiczności z warunkami handlowania, jakie te "postkomunistyczne" placówki oferują. Sklepy te lokalizowano bowiem nie dbając o to, by ich umiejscowienie było dla klienta wygodne. Przeciwnie, to klient, wiedząc o takim "legendarnym" miejscu handlowym miał tam dotrzeć we własny sposób i na własny koszt. Taki na przykład Nowosam, był pobudowany w szczerym polu, przy sześciopasmowej autostradzie (a któż wtedy miał samochód i kartkową benzynę, żeby się tam wybrać), z ograniczoną możliwością dojazdu autobusem miejskim (od strony Sosnowca można było tam jedynie przyjechać, ale odjechać - tylko w stronę Katowic). Gdy się jednak jakimś cudem udało tam dojechać, wpadało się w ten sam tłum bliźnich, co w sklepach położonych w centrum miasta. Przynajmniej pół Polski bowiem słyszało, że można tam kupić nie wiadomo jakie cuda i myślę, że połowa z tej połowy była skłonna w razie potrzeby przedsięwziąć podróż (pociągiem, tramwajem, autobusem) do niego. Dziś, gdy problemy z zaopatrzeniem zniknęły, dla klienta liczy się przede wszystkim wygoda, mała odległość, łatwość zaparkowania samochodu itp. Sklepy i tzw. domy towarowe w centrum miasta właśnie ze względu na to przegrywają rywalizację o względy klientów. Inne placówki, np. piętrowe przegrywają z kolei przez lenistwo i wygodnictwo klientów: komu by się chciało skakać po schodach, by dotrzeć do sklepu lub stoiska na górnej kondygnacji?

Płyną stąd wnioski dla wszystkich, którzy chcieliby się zajmować nie tylko organizacją nowych przedsięwzięć komercyjnych, ale i planowaniem przestrzennym czy urbanistyką: po pierwsze, nasze społeczeństwo w gwałtowny sposób ewoluuje w kierunku "amerykańskim": zamiast w centrum miast ludzie wolą osiedlać się na przedmieściach, częściej używają samochodów, komunikacja tzw. publiczna (przynajmniej w GOP) zamiera. Jeśli więc ktoś buduje wielki biurowiec i hotel w miejscu, do którego dojazd jest maksymalnie utrudniony (odbywa się uliczkami osiedlowymi), a zaparkowanie w pobliżu niemożliwe, nie powinien się dziwić, gdy brakuje tam chętnych na wynajem powierzchni biurowej. Po drugie, gdy jakiś obiekt lub obszar miasta się "zużyje", przestanie być dla ludzi atrakcyjny, nic i nikt, żaden plan zagospodarowania ani zakaz nie będzie w stanie takiego trendu odwrócić. Jeśli najszerszą ulicę w śródmieściu zamknie się dla ruchu kołowego i przebuduje na deptak z fontannami, biczami wodnymi, "ścianami światła" itp., trudno oczekiwać, że ludzie zaczną tam przyjeżdżać (tramwajem, autobusem, rowerami?) i "deptać"; że tłumnie nawiedzą urządzone tam pasaże handlowe, potem - jak za dawnych lat - z ciężkimi torbami w rękach albo z telewizorem na plecach, walcząc z hulającym wiatrem i zacinającym deszczem, powloką się na odległy parking lub przystanek komunikacji miejskiej. Raczej (jak to już bywało w przeszłości) znajdą sobie inne miejsce, w którym spontanicznie zorganizują nowe śródmieście. Co to będzie za miejsce? Są już takie, które mogą do tej funkcji pretendować. Przykryte dachem, więc spacerowiczom wiatr, deszcz ani śnieg niestraszne. Są tam sklepy, banki, poczta, restauracje, kawiarnie, kina, zakłady usługowe. Są latarnie, klomby, ławki. Ba! W niektórych takich miejscach pojawiły się już nawet słupy ogłoszeniowe, jakie znamy z ulic. W zasadzie nie ma tam natomiast coraz bardziej uciążliwego miejskiego "folkloru" w postaci narkomanów, żebraków, "parkingowych" wymuszających haracz za "pilnowanie samochodu". Bez wielkiej przesady można orzec, że jedyne typowe dla śródmiejskiego krajobrazu obiekty, jakich w tych miejscach nie uświadczysz, to urzędy municypalne oraz kościoły. I może dlatego dawne śródmieścia jeszcze nie dołączyły do coraz liczniejszego grona "ofiar transformacji".

Ten artykuł pochodzi z wydania:
Spis treści wydania
Kronika UŚNiesklasyfikowaneOgłoszeniaStopnie i tytuły naukoweW sosie własnymWydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego
Zobacz stronę wydania...