MARIUSZ MRUCZEK (1964-2002)

28 maja odszedł od nas nagle Mariusz Mruczek – artysta, pracownik dydaktyczny Instytutu Sztuki w filii Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie. Mimo młodego wieku (38 lat) zdążył stworzyć dzieło w pełni oryginalne, był dzięki swoim osiągnięciom zauważany i wielokrotnie nagradzany. Działo się tak już od czasu studiów – najpierw w Cieszynie, a później w Katowicach, na Akademii Sztuk Pięknych, którą ukończył w pracowniach profesorów: Tomasza Jury (plakat), Stanisława Kluski (grafika warsztatowa) i Jacka Rykały (aneks z malarstwa).

Był człowiekiem spokojnym, cierpliwym i łagodnym.

Świat, technika mieszana, 1994
Świat, technika mieszana, 1994
Jego duże szare oczy potrafiły dziwić się rzeczom zwyczajnym. Rozumiał wagę codzienności, nie chciał wykraczać poza nią w świat marzeń, fantasmagorii, ułudy i to właśnie zdecydowana postawa życiowa ukształtowała jego metodę twórczą. W ostatnich latach – mimo wszechstronnych umiejętności – skoncentrował się na rysowaniu piórkiem. Miał świadomość, że obrał technikę starą, pierwotną. Nadał jej osobisty wymiar, wręcz wynalazł ją na nowo dla własnych potrzeb. Pracochłonne i czasochłonne prace, z których jedna zajmowała mu kilka miesięcy, polegały na zespoleniu działania i życia. Na białym lub kremowym papierze powstawały rzędy kresek, a wielość najzwyczajniejszych linii – powracających w rytmie oddechu, niejasnych zawieszeń akcji i pauz – tworzyła subtelne kompozycje w czerni i szarości. Te abstrakcyjne formy niczego nie odtwarzały, bowiem były zapisem twórczego życia – życia z narzędziem w ręku. Piórko stało się bronią przeciw chaosowi życia. Zmieniało się w krawiecką igłę fastrygującą rozproszone chwile, w szydełko tworzące zwięzłe lub z wielkimi okami tkaniny, które ochraniały. Ślady narzędzia respektowały zawsze płaszczyznę, ograniczenia prostokąta kartki. Kiedy w trakcie pracy zjawiały się kleksy, witał je z wdzięcznością, jak oczekiwanych przybyszów, opatulał czule siatką kresek. Był jak ogrodnik, który na glebie jałowej chciał dać świadectwo urody świata, a może wręcz nieulękłości serca. Jego dyskretny dialog z danym mu czasem, który odczuwał wyraźnie jak dar, był pełen pokory. Niektórzy doszukiwali się źródeł tej pokory w pracy przy malowaniu ikon w Grecji. Ale chyba było inaczej – to dlatego pojechał właśnie do Grecji, że bliskie mu były tak duchowość obrazu, jak zachwyt nad każdą formą życia, jaki cechuje mieszkańców tego skalistego kraju. Dlatego jego „demokratyczne” kreski nie tworzą dominant, hierarchii, nie są budowane na opozycjach, ale tworzą przyjazny klimat dla wyłaniania się subtelnych stanów pośrednich, niedopowiedzeń, poetyckich zawieszeń głosu, tajemniczych rozwibrowań i szlachetnych rozświetleń. Jest w tym modlitwa dziękczynna za dar ciszy i pustki, za błogosławioną przestrzeń, w której zjawia się coś, co można przywitać i ugościć. A tym czymś może być przeczucie, drgnięcie ręki, blask rozdzielający jedną kreskę od drugiej.

Mariusz zatrzymał się w tym blasku między kreskami. Nie powstanie już żaden nowy ślad piórka. Pozostawił nam jednak prace, dzięki którym i my nauczyć się możemy pokornego zachwytu, a w rytmie jego kresek usłyszeć bicie jego serca.

W Galerii Uniwersyteckiej otwarto 3 lipca wystawę rysunków i grafik Mariusza Mruczka. Jedna z najstarszych prac Świat z 1994 roku ma strukturę składającą się nie z samej jeszcze struktury kresek. Środek kompozycji zajmuje romb, z wnętrzem wypełnionym miękko rozlanym tuszem, abstrakcyjnymi plamami, tworzącymi razem straszliwą wyrwę. Praca ta ukazuje kontrast szalonych, organicznych form i regularnych kresek. W późniejszych pracach jednak nieprzewidzialny i chaotyczny świat zostanie na zewnątrz, wnętrze zajmie struktura wypracowana przez codzienny trud.

W Podróży za Niebieskim Ptakiem z 1994 roku pojawiają się z kolei wyraziste symbole: trójkąt i krzyż, które później jeśli w ogóle nie znikną, to przyjmą formę bardziej dyskretną. Po prawej stronie Podróży wyłania się forma twarzy, nie wiadomo na ile świadomie – tak dla widza, jak i artysty. Widać ją tylko w oryginale, wszelkie niuanse nikną na reprodukcji. Podobnie jak odczucie, że te rysunki to ogromne kondensaty energii, z niemal odczuwalnym oddechem, dotykiem, pulsowaniem, z dużą ilością mikroświatów, epizodów. Wyspa z 1995 roku stworzona jest przez rzędy grubych czarnych mocnych kresek. W centrum zamknięty krąg – być może tytułowej wyspy. Później Mariusz unikać będzie takich ekspresyjnych dominant. Imperium z 1995 roku wygląda z daleka jak ściana familoka, ze skołtunionymi plamami, zaciekami. Pojawia się tu bardzo zwięzła, szczelna struktura kresek, upodobniająca z kolei formę widzianą z bliska do tkaniny.

Studium szarości II z 1999 roku poraża niezwykłą głębokością wiru z koncentrycznych kresek. Pojawiają się złocistożółte herbaciane kleksy; znak że siedział nad pracą bardzo długo, niemal zmieniając pracę w katorgę. Pojawiają się też smugi błękitu

Ultima Thule II prowokuje do zastanowienia, o czym myślał w czasie tak długiej i żmudnej pracy, w trakcie procesu bycia z sobą. To co robił, było jak mantra. Poświęcał się medytacji. Pozbawił się możliwości zmiany, wolał monotonię.

Mariusz Mruczek nie chciał kondensatów rzeczywistości, tylko trwania. To nie nagły imperatyw zmuszał go do wypowiedzi; nie miał pomysłu, który chciał szybko zapisać, by nie uleciał. Ciągle szukał. Nagłość wypowiedzi została wykluczona. Uderza niewspółmierność drobnej krótkiej kreski i dużego formatu. Wymuszenie na sobie konsekwencji, właściwie nieomal ponad ludzką miarę.

Brał w obronę kleksy, które niespodziewanie pojawiały się na powierzchni.

Wydaje się, że choć pracę robił minimum miesiąc, a często kilka miesięcy, to nie czuć poszczególnych wejść. Po namyśle wydać się może, że walorowe różnice mogą być śladem poszczególnych rozpoczynań. A więc powierzchnia rytmizowana jest poprzez czas

Jak przygotowywał się do pracy? Robił herbatę, zaczynał od lewej do prawej.

Rysunek nie działa kadrem, tak jak nie reprezentuje świata. Wydaje się, że kontur jest wręcz dorysowany bez uzasadnienia; dlatego jest nieregularny, chwiejny. Na obrzeżach zawsze wykracza poza regularność prostokąta.

Uderza biologiczna pulsacja mimo monotonni kresek. Artysta zaczyna od mechanicznej powtarzalności, ale w jej trakcie zaczyna pojawiać się przypadek, zaczynają wyłaniać się niespodziewane sylwety. Kształt okna, jakiś królik (Terra incognita II), chlewik, klopsztanga .

Kompozycja szara – rysunek z 1997 roku, z wirem, który może być kopułą, uzyskanym przez kolisty ruch ręki. Pojawiają się tu co najmniej trzy zasadnicze plany: ciemne pionowe pasy na planie pierwszym, rozrzedzona szarość drugiego planu i głębia wiru.

Terra incognita – rysunek z 1997 roku: wraz z pojawiającą się w zagęszczających i rozrzedzających rytmach powierzchnią, istniała konieczność dopowiedzenia, dookreślenia jej poprzez smugi, cienie, wskazanie na pewne ułomności, otwory, szramy. Całość może przypominać drapane, zapuszczone ściany śląskich domów Nie ma tu żadnego elementu, który koncentrowałby uwagę. Jest mnogość, a paradoksalnie przez systemowość ta wielość zmienia się w jednolitość. W pracy V.I.T.R.I.O.L. – uzyskał nieprawdopodobnie subtelne szarości. Zarysy kresek zdają się tworzyć formę macewy.

Replika II z 2001 roku – wspaniałe zwielokrotnienie planów. W prawym górnym rogu wydaje się majaczyć groteskowy kształt twarzy dziecka, jakby kiełek radosnej formy w monotonii.

Prace z 2002 roku są inne, przy całej konsekwencji artysty. Powrócił tu do akcentowania form centralnych. Odwołuje się do bramy, przejścia, okna, często zwieńczonego lekkim łukiem, bez wewnętrznych podziałów (dużo ich na Śląsku). W akwafortach pojawiają się gładkie płaszczyzny, gdzie nie ma śladu narzędzia, a jedynie wytarcia w porządku góra-bok, jak wątek i osnowa. Dużo wytarć, starć, zostawiania pustego miejsca. Pojawia się więc też nienarysowana przestrzeń. Formy są uboższe, nie mają już tej żywej pulsacji, zdają się bardziej sztywne. Ponieważ akwaforty są podpisane, uważał je za skończone, a zatem pustka i sztywność też są zamierzone, czy może powiedzieć by należało - odczute.

Autorzy: Anna Markowska
Ten artykuł pochodzi z wydania:
Spis treści wydania