DZIENNIK DZIENNIKARZA

NIE WSZYSCY BYLI ANIOŁAMI

Tytuł jest zapożyczony, czyli ściągnięty z książki

Lucjan Wolanowski; foto: Mariusz Kubik
Josepha Kessela. To był as reportażu, jedyny reporter, który został członkiem Akademii Francuskiej. Dawno już nie ma go między nami. Był w podeszłym wieku, gdy miałem zaszczyt poznać go w Genewie, gdzie obaj szykowaliśmy się do wyprawy na reporterskie łowy z ramienia Światowej Organizacji Zdrowia. On - do Indii, ja - na najdalszy Daleki Wschód. Jego dzieła są u nas - jak sądzę - mało znane. Pisał po francusku, nie widziałem tu jego przekładów. Ale gdy może ujrzycie w TV dawno już nakręcony film "Noc generałów" - wiedzcie, że to on napisał scenariusz.

Temat leżał na ulicy, ale trzeba go było podnieść… Mroczna noc okupacji, Warszawa. W swym mieszkaniu zostaje zamordowana prostytutka. Sąsiedzi słyszą krzyki dziewczyny, jeden z nich widzi przez dziurkę od klucza tylko tyle, że zbiegający ze schodów mężczyzna ma spodnie z amarantowymi lampasami… To w Wehrmachcie przysługiwało tylko generałom. W owym czasie w Warszawie jest ich dwóch… Który zabił?

Wiodłem nieciekawy żywot miejskiego sprawozdawcy w agencji prasowej.

Artykuły Lucjana Wolanowskiego w ''Przekroju'' z lat 40-tych i 50-tych ubiegłego stulecia...
Artykuły Lucjana Wolanowskiego w "Przekroju",
z lat 40-tych i 50-tych ubiegłego stulecia...
Szef pewnego dnia wyczytał w mej ankiecie personalnej, że znam języki obce. Miałem uczestniczyć w konferencjach dla dziennikarzy zagranicznych, które były prowadzone z pominięciem języka polskiego. W ten sposób wszedłem w barwny powojenny światek korespondentów zagranicznych akredytowanych w Warszawie. Miasto było jeszcze wielką ruiną, całe to towarzystwo gnieździło się w ocalałym z pożogi hotelu Polonia. Konferencje odbywały się w MSZ.


Ja, młody chłopaczek zobaczyłem, jak pracują wygi dziennikarstwa. Warszawa była jakby przedsionkiem do dalszej kariery. Sydney Gruson, Flora Lewis, Rosenthal - gdy wrócili do Stanów, to na znaczące, opiniotwórcze stanowiska. Vincent Buist z Reutera do końca swych dni był wielkim autorytetem w sprawach tej części Europy. Immanuel Birnbaum ze "Svenska Dagbladet" dawał sobie radę nie tylko z językiem polskim... Gdy prowadzący konferencję powiadomił, że powódź przerwała linię kolejową na północy Polski, ale nie umiał zlokalizować miejsca, Szwed zaoferował mu swoją pomoc, wymieniając z pamięci po kolei wszystkie stacje kolejowe na całym szlaku Bydgoszcz - Gdynia. Larry Allen z Associated Press przyjechał do Warszawy już jako "żywa legenda". Czy była prawdziwa? Raczej nie. Ale że czasy były ciekawe, sprzyjały dziwnym opowieściom, więc warto o tym wspomnieć.

Larry chodził po Warszawie w mundurze z oznakami amerykańskiego korespondenta wojennego.

Typowa konferencja prasowa w siedzibie polskiego MSZ, kilka lat po II wojnie światowej
Typowa konferencja prasowa w siedzibie polskiego
MSZ, kilka lat po II wojnie światowej
Faktem jest, że był na froncie Morza Północnego jeszcze wtedy, gdy Stany Zjednoczone nie były oficjalnie w stanie wojny z Niemcami, czyli jego sytuacja nie była jednoznaczna. Pokazywał mi piękną bransoletę z wygrawerowanym napisem: "Najlepszemu korespondentowi - Królewska Flota". Do tego miejsca wszystko się zgadza. Ale legenda głosiła, że gdy dostał się do niewoli - odmówił podania jakichkolwiek danych o sobie i zażądał, aby skontaktować go z marszałkiem Rommlem. Niemcy uznali, ze to chyba ich tajny agent najwyższego wtajemniczenia. Kiedy stanął przed obliczem "Lisa pustyni" - uśmiechnął się przyjaźnie, poprawił swój przepocony w skwarze Afryki mundur i powiedział: "Jestem Larry Allen z AP i chciałem uzyskać wywiad z panem na prawach wyłączności!" Rommel był tym tupetem zdumiony, ale kazał odstawić go do obozu jeńców, gdzie Allen siedział już do końca wojny.

Larry miał w kieszeni warszawskie wyścigi konne. Dostawał

Rzecznik ówczesnego rządu - minister Wiktor Grosz
Rzecznik ówczesnego rządu -
minister Wiktor Grosz
plotki prosto z końskiego pyska, czyli od skorumpowanych dżokejów. Żalił się, że interes się skończył, gdy w kolejce do okienka, gdzie obstawiano gonitwy, ustawiał się za nim tłum bywalców, którzy mówili kasjerowi: "To samo!"

Ed Morrow z New York Times'a nauczył się polskiego, gdy leżał z rannymi Polakami w szpitalu polowym po inwazji w Normandii. Doprowadził mnie do rozpaczy, kiedy omówił jeden z mych wczesnych reportaży w "Przekroju": "Lucjan, jak ja czytałem to, co ty piszesz, zdałem sobie sprawę, jak ty byś pisał, gdybyś sam wierzył w to, co piszesz..."

Otakar Martinek, Czech, poliglota. Byliśmy z innymi dziennikarzami akredytowanymi w Warszawie na ostatniej już chyba konferencji prasowej Jana Masaryka, ministra spraw zagranicznych Czechosłowacji, przed przejęciem władzy przez zdalnie kierowany z Moskwy rząd. Wtedy w Warszawie ktoś zapytał ministra, dlaczego wybrał karierę dyplomatyczną. - Sam nie wiem - odpowiedział Masaryk. - Pewnie dlatego, że lubię kobiety i władam biegle kilkoma językami...

Roześmieli się wszyscy. Spojrzałem na korespondentów TASS-a,

Redaktor Larry Allen (Associated Press)
Redaktor Larry Allen (Associated Press)
"Prawdy" i "Izwiestii". Ich kamienne twarze wyróżniały się wśród powszechnej wesołości. Niedługo potem zwłoki Masaryka znaleziono w Pradze na dziedzińcu zamkowym. Zagadka jego zgonu nie jest wyjaśniona do dziś. Wypadek, czy morderstwo? Na zdjęciach sprzed pogrzebu kwiaty są tak ułożone, że zasłaniają prawą skroń nieboszczyka...

Pierre Maréchal, Francuz o tajemniczym uśmiechu. Dziś może bym uznał, że był to uśmiech zdziwienia czy zakłopotania wobec tego, co widział wokół siebie. Jego syn, Alain, urodził się we Francji, ale bliźnięta - obaj chłopcy - już w Polsce. Alain mówił ładną francuszczyzną, bliźniaki nie mówiły właściwie ani po polsku, ani po francusku. Mówiły kuchenną polszczyzną, nabytą pewnie od służby. Ich mama nie bardzo mogła zrozumieć, co chłopcy mieli do powiedzenia. Spotkałem rodzinę na Krupówkach w Zakopanem, spacerowaliśmy razem, gdy nagle jedno z bliźniąt przyhamowało:
- Mamo, mama kupi pajaca!
- Tu dis, mon chou? (Co mówisz moja kapustko? - pieszczotliwa forma zwracania się do małych dzieci)
- Mama kupi pajaca!

Nie zorientowałem się w sytuacji i pospieszyłem z przekładem,

Od lewej: Vincent Buist (''Reuter''), red. G. Ormon (''United Press'') i Lucjan Wolanowski (PAP). Warszawa, 1948 r.
Od lewej: Vincent Buist ("Reuter"), red. G. Ormon
("United Press") i Lucjan Wolanowski (PAP). Warszawa, 1948 r.
malec dostał po buzi - dość powszechna kara dla dzieci we Francji mej młodości - i ryknął płaczem, który słychać było chyba na Giewoncie. Myślałem, że przechodnie zlinczują surową mamę, ale udało się zatrzymać przejeżdżające sanie i ewakuować całą rodzinę do hotelu.

Wspominam tych ludzi, bo nauczyłem się od nich wiele. Jak dynamicznie zaczynać tekst, zaciekawiając czytelnika. Jak notować nie tylko słowa, ale i nastrój ważnej wypowiedzi.

Pożyczano mi nie tylko gazety, ale i antologie dziennikarskie. Z wypiekami na policzkach czytałem, jak Jack Lait i Lee Mortimer ("Urodziliśmy się tylko po to, aby opowiedzieć wam tę sensacyjną historię") opisywali zastrzelenie przez policję słynnego gangstera Johna Dillingera: "John Dillinger dostał swoje dziś na 42 ulicy. Był sprytny i przebiegły, ale federalna policja nigdy nie chybia, gdy ma upatrzony cel..."

Ładne, prawda? Ale - jak mawiał mój dziadek - Lucjan, nie musisz

Taśma, trzymana w ręku przez tę kobietę, to urywek depeszy, przekazanej drogą radiową alfabetem kreskowym. Tak było...
Taśma, trzymana w ręku przez tę kobietę,
to urywek depeszy, przekazanej drogą
radiową alfabetem kreskowym. Tak było...
im koniecznie wierzyć. Minęły lata. Gdy byłem na stypendium w USA, przysiadłem fałd w "kostnicy" - jak tam się zwie archiwum redakcyjne - wielkiej gazety. Otóż sprawa wyglądała tak, że gangster nie rozstawał się z dwoma nabitymi pistoletami wielkiego kalibru. Groziła mu kara śmierci, więc nie miał nic do stracenia i można było obawiać się jatki przy aresztowaniu. Ustalono, że jest bywalcem domu publicznego, należącego do pewnej Rumunki. Madame miała odwiedziny dwóch oficerów policji, którzy namówili ją do współpracy. Argumenty były nie do odrzucenia: gdyby miała jakieś opory czy wahania, to - tu odczytano odpowiednie przepisy - zastanie odstawiona do portu i załadowana na pierwszy statek, jaki odpływa do Europy. Naturalnie bez prawa powrotu. Reszta była już rutyną. Gdy gangster wychodził z przybytku uciech, otoczyli go dyskretnie policjanci w cywilu. Jeden z nich zaszedł go od tyłu, poklepał go po ramieniu i powiedział: "Hallo, John!" gdy gangster się odwrócił, policjant wpakował mu serię kul prosto w serce.

Takie to były lata mojej amatorskiej nauki od zawodowców. Wiele się wtedy nauczyłem. Gdzie jesteście teraz, przyjaciele?

W tym miejscu łza zamiast kropki padła...

* * *

Pewien włoski znawca tematu, zastanawiając się nad istotą tego zawodu,

Z aparatu radio-odbiorczego płynie drukowana taśma z tekstem ostatniego komunikatu. Biegły w swych czynnościach radiotelegrafista odczytywał jej treść, którą natychmiast przepisywał na maszynie
Z aparatu radio-odbiorczego płynie drukowana taśma
z tekstem ostatniego komunikatu. Biegły w swych
czynnościach radiotelegrafista odczytywał jej treść,
którą natychmiast przepisywał na maszynie
powiedział, że "lubi dziennikarzy już choćby tylko za to, że są jedynymi ludźmi, którzy biorąc pióro do ręki, nie myślą o nieśmiertelności..."

To pewnie jest bliskie prawdy, ale z drugiej strony historia opisywana z dnia na dzień jest kroniką wydarzeń, pisaną przez znanych lub anonimowych sprawozdawców.

Joseph Kessel, o którym już wspominałem, gdy rozmawialiśmy o tematach interesujących lub nudnych - zrobił ciekawe spostrzeżenie: "Dla przeciętnego czytelnika wiadomość o tym, ze stróżka z naszej kamienicy spadła ze schodów i skręciła nogę jest znacznie ciekawsza, niż doniesienie, że w Hongkongu przewrócił się prom i utonęło kilkaset osób..."

Edward Behr, przez długie lata korespondent dyplomatyczny wielkiego

Aparat systemu ''Syphon-Recorder'', notujący drgania w eterze w postaci linii łamanej, przypominającej tajemniczy szyfr
Aparat systemu "Syphon-Recorder", notujący drgania w eterze
w postaci linii łamanej, przypominającej tajemniczy szyfr
tygodnika amerykańskiego - wspomnienia swe zatytułował: "Która z was została zgwałcona i zna angielski?" Ten pozornie cyniczny okrzyk ma swoją historię. W czasie pamiętnych wydarzeń w Kongo motłoch zaczął gwałcić obecne w tej byłej belgijskiej kolonii europejskie kobiety.

Bruksela, lotnisko międzynarodowe. Właśnie wylądował samolot z ewakuowanymi ofiarami agresji. Między lekarzami, sanitariuszami i ofiarami uwija się z szaleństwem w oczach korespondent BBC. Londyn go zawiadamia, ze zbliża się godzina dziennika wieczornego, a on nie przekazał jeszcze zapowiadanego reportażu o pokłosiu tragedii w Kongo...

Ta walka z czasem była szczególnie dramatyczna dla reporterów radiowych, gdy nie było jeszcze lekkich magnetofonów wysokiej jakości, ani też sprawnego systemu łączności między studiem a sprawozdawcą.

Nigdy nie pracowałem w radio, ale do legendy przeszła opowieść

Przed chwilą nadeszła depesza od nowojorskiego korespondenta, którą dyżurny redaktor dyktuje maszynistce wprost na tzw. ''woskówkę'' (kliszę, służącą do powielania)
Przed chwilą nadeszła depesza od nowojorskiego
korespondenta, którą dyżurny redaktor dyktuje maszynistce
wprost na tzw. "woskówkę" (kliszę, służącą do powielania)
o dawno już nieżyjącym reporterze, który na pogrzebie wielkiego dostojnika przyciągnął za sobą mikrofon na ciężkim kablu, podszedł do wdowy stojącej przy trumnie i szepnął jej do ucha: "Niech pani głośniej szlocha!"

Raz jeden miałem okazję oglądania tego reportera w akcji. Byłem w Krakowie, w redakcji "Przekroju" i w niedzielny ranek wróciłem do Warszawy. To była wtedy jeszcze podróż całonocna, z postojami na każdym przystanku. Zmęczony wychodziłem z dworca, gdy z przejeżdżającego wozu Polskiego Radia zawołał mnie ów as reportażu mówionego. Zaproponował przejażdżkę na lotnisko Okęcie, gdzie - jak powiedział - ma "małą robótkę".

Chodziło o reportaż z przylotu grupki polskich dzieci,

Elektryczne powielacze odbijały komunikaty, rozsyłane następnie ''listami dworcowymi'' do prasy prowincjonalnej. Oddziałom PAP w większych miastach przekazywało się wiadomości przez tzw. dalekopisy)
Elektryczne powielacze odbijały komunikaty, rozsyłane następnie
"listami dworcowymi" do prasy prowincjonalnej. Oddziałom PAP
w większych miastach przekazywało się wiadomości
przez tzw. dalekopisy
które wracały z gościny w Kraju Rad. Nie miałem akurat nic lepszego do roboty, więc pojechałem, aby przyjrzeć się pracy znakomitego kolegi. O porwaniach samolotów jeszcze się wtedy nikomu nie śniło, bez trudności wjechaliśmy prawie na sam skraj pasa startowego.

Na horyzoncie pojawił się samolot pasażerski i usłyszałem, jak uroczyście została zapowiedziana transmisja: "Otóż, drodzy radiosłuchacze, jesteśmy teraz na warszawskim lotnisku Okęcie, gdzie za chwilę wyląduje grupa naszych milusińskich, wracających z gościnnego Związku Radzieckiego..."

Przybiegł zziajany pracownik lotniska i cicho powiedział:

Jedną z najbardziej odpowiedzialnych czynności był dobór nadesłanych przez własnych korespondentów i agencje zagraniczne telegramów i zestawienie ich w codzienny biuletyn prasowy
Jedną z najbardziej odpowiedzialnych czynności był dobór
nadesłanych przez własnych korespondentów i agencje
zagraniczne telegramów i zestawienie ich w codzienny
biuletyn prasowy
"Panie redaktorze, to nie ten samolot..." Sytuacja podbramkowa. Nadawania nie można już przerwać, a tu nie ma o czym nadawać. Z przypadkowego świadka musiałem stać się doradcą: "Lucjan, co robić?!"

Szepnąłem mu, ze jest niedaleko grupka kobiet, które przyjechały, aby odebrać swe pociechy. Mój pomysł został skwitowany wdzięcznym uśmiechem i westchnieniem ulgi reportera: "Ty to masz pomyślunek!"




Czekające matki nie dały się długo prosić.

Życie reportera ''Świata'' to nie tylko ciężka praca...
Życie reportera "Świata" to nie tylko ciężka praca...
Zaczęły się pogaduszki, mające wypełnić oczekiwanie na przylot:
- Jak się Pani nazywa?
- ...Euzebia.
- Czym się Pani zajmuje?
- Jestem prządką w Łodzi.
- A jak synkowi na imię?
- Jacuś.
- Jak długo Jacuś był w gościnie na Krymie?
- Trzy tygodnie.
- Miała Pani od niego jakieś wiadomości?
- Tak. Dwa listy.

"Jak Państwo słyszą, drodzy radiosłuchacze, dzieciom polskim na wakacjach w ZSRR wolno było nawet pisać listy..."

LUCJAN WOLANOWSKI
http://free.art.pl/wolanowski
e-mail: wolanowski@free.art.pl

Warszawa, październik 2002 r.
Autorzy: Lucjan Wolanowski, Foto: Archiwum L. Wolanowskiego, R. Burzyński.
Ten artykuł pochodzi z wydania:
Spis treści wydania