NIEnaŻARTY

"NIEnaŻARTY"
CZYLI BARDZO POWAŻNY ARTYKUŁ O...

Rozmowa z Marcinem Drzazgą
z Teatru Studenckiego "NIEnaŻARTY"

W środowisku studenckim (i nie tylko) "NIEnaŻARTY" jest już rozpoznawalne od dłuższego czasu. Kiedy dokładnie powstała grupa? Kto był jej pomysłodawcą?

- Wszystko zaczęło się już prawie pięć- lat temu. Pomysłodawcą był Grzegorz, bardzo ciekawy człowiek technik z wykształcenia, ma rodzinę, sklep spożywczy, ale to, co go naprawdę interesuje, to teatr. Prowadzi zajęcia z dziećmi i ... z nami.

Jak się poznaliście?

- Grzegorz miał próby ze studentami w "Arkadach". Zgłosiliśmy się więc tam kiedyś razem z Agnieszką. Tak zrodziła się nasza współpraca, a później zaczęli dołączać- inni ludzie. Nasza pierwsza sztuka nazywała się "Helka, Józek blues". Graliśmy ją w piątkę - ja z Agnieszką, Grzegorz i dwaj muzycy.

Kto wchodzi w skład grupy, czy tylko studenci, ile jest osób?

- Wprawdzie jesteśmy uznawani jako teatr studencki, ale różnie to z nami jest. Ania najmłodsza, uczy się w czwartej klasie liceum. Kiedy zaczynała z nami współpracować- była dopiero w drugiej klasie. Ze studentów jest Iza (pedagogika), Ewa (historia), Mariusz (pedagogika) i Przemek (historia). Agnieszka i ja już skończyliśmy studia, a Damian już pracuje.

Skąd wzięła się nazwa "NIEnaŻARTY". Czy powstała w spontaniczny sposób, czy wiąże się z jakimś szczególnym wydarzeniem?

- Pomysłodawcą nazwy jest Mariusz. Wcześniej mieliśmy kilka pomysłów, na przykład: "Nie właź tu", "Traktat Rektora". Nazwa "NIEnaŻARTY" pasuje jednak do nas najbardziej. W pewien sposób oddaje nasze założenia, jest w niej dużo dwuznaczności, a my właśnie lubimy bawić- się słowem.

Jak często macie próby?

- Spotykamy się raz w tygodniu we wtorki. Próba trwa zazwyczaj cztery godziny. Sporadycznie spotykamy się też w soboty.

Czy repertuar dobieracie według jakiejś nadrzędnej idei?

- Graliśmy różne rzeczy: "Helka, Józek blues" to sztuka o małżeństwie, troszkę groteskowa, "Zaskeczeni Ekstremaldą" to trochę pieśni, są też "Pieśni żałoodporne" czyli dużo pieśni, trochę tekstu i najnowszy kawałek "Czehow s ceną" czyli trochę Czehowa i nasze wariacje. To był najtrudniejszy kawałek, bo wszystkie rzeczy bawiły ludzi, a "Czehow..." bawi, ale jest też poważny. Do tego dochodzą jeszcze inne rzeczy, ale małe, drobne.

A nad czym pracujecie teraz?

- Pracujemy nad kolejnym programem kabaretowym. Jest tam trochę tekstów, zobaczymy.

Z tego wszystkiego co robimy, wyłania się śmiech jako wartość. Nie śmiejemy się tak prymitywnie. Są to też informacje od ludzi, którzy nas oglądają, co jest dla nas ważne, że jednak istniejemy w konkretnych wartościach. Myślę też, że jesteśmy podobni w grupie (całkiem przez przypadek), mamy podobny światopogląd, wartości, aksjologię i faktycznie jak się śmiejemy, to przede wszystkim z siebie. Jak się śmiejemy z czegoś, to zawsze jest to umiejscowione w tych wartościach. Nie jest tak, ze wyskakuję na scenę, zdejmuję ciuchy i ryczę żeby po prostu wyładować energię.

Czym zajmujecie się poza graniem. Wiem już, że Grzegorz ma rodzinę, sklep spożywczy...

- ... i wartburga.

Powiedz coś więcej o Grzegorzu.

- Grzegorz ma czterdzieści parę lat i fenomenem jest to, że jeśli chodzi o pracę z ludźmi, to jest zupełnym naturszczykiem. Pracuje dużo z dzieciakami w szkole, prowadzi także całkiem dobre grupy teatralne.

Czy Grzegorz tez czasem gra?

- Tak, teraz w "Czehowie" miał dosyć- poważną rolę. Poza tym jest starszy od nas i może zagrać role, których my byśmy nie zagrali.

Czy spotykacie się poza próbami?

- Czasami tak, ale głównie widzimy się na próbach. Tam dzieje się proces grupowy, psychologiczny. Nie spotykamy się żeby coś zrobić- przedmiotowo, instrumentalnie, ale to "My" się spotykamy to "My" czasem jest nadrzędne wobec tego co robimy. Czasem to, że jest aż tak dobrze powoduje, że inni ludzie nie mogą tak łatwo do nas "wejść- ". Zdajemy sobie z tego sprawę, ale to jest proces, to jest silniejsze od nas. Jak ktoś przychodzi to jesteśmy otwarci, a później coś się łamie, ktoś jest jednak z boku. Wszyscy siedzimy w jakichś psychologicznych rzeczach, dotyczących pracy w grupie, świadomi tego, że jesteśmy grupą zamkniętą. Od kilku lat ciągle ta sama sytuacja. Pracujemy tak długo razem, że mamy już wspólny kanał pracy i trudno "wpaść- " w ten sposób pracy, na przykład jeśli chodzi o samą grę.

Wasze osiągnięcia, nagrody, największy sukces?

- Chyba naszym największym osiągnięciem jest to, że się spotykamy, że jesteśmy, że tworzymy, a nie odtwarzamy. Jesteśmy kompozytorami wszyscy wspólnie. To jest to, czego nauczyłem się w tej grupie. I to jest nasz wewnętrzny sukces. A zewnętrzny?

Wygraliśmy jakiś Festiwal Twórczości Studenckiej w "Arkadach" w zeszłym roku. Byliśmy też w Krakowie na Tyskich Spotkaniach Teatralnych. Tam zostaliśmy bardzo otwarcie przyjęci przez publiczność, bawiliśmy ludzi. Nie graliśmy żadnego patosu, a często tak teatry studenckie grają. "Czehow..." był też takim sukcesem zewnętrznym, w jakimś śląskim magazynie teatralnym była o nas opinia całkiem pozytywna.

Sukcesem jest też na pewno publiczność, to że są ludzie, którzy chcą nas oglądać. Przychodzą na nasze przedstawienia i jest im dobrze z nami. Czują ten nasz klimat, nasz śmiech i myślę, że te relacje między nami to też taki nasz sukces.

Naszym sukcesem jest także "Korez". Mała, kameralna scena. Dzięki niej też dużo się dzieje.

Plany na najbliższą przyszłość- ?

- Zaczynamy właśnie pracować- nad nowym numerem. Nie wiem kiedy to się skończy, może już w maju.

A gdzie i jak często można Was oglądać?

- W "Korezie", raz w miesiącu.

Czy macie jakieś marzenia, wyzwanie jako grupa?

- Nie mogę wypowiadać- się za całą grupę, pewnie każdy ma inne potrzeby.

A w takim razie Twoje marzenie?

- Żebyśmy się spotykali, żeby była w nas motywacja. Grzegorz przynosi mnóstwo ciekawych rzeczy, które są ciekawe dla nas, siedzących w psychologii społecznej, i pracujemy na emocjach, doświadczamy siebie na scenie. To jest bardzo ciekawa praca, która ma wymiar interpersonalny.

Nasze aktorstwo też jest ciekawe. To jest paradoks, że z jednej strony grasz ponieważ pokazujesz jakąś fikcję, ale to "Ty" grasz, to "Ty" jesteś na scenie i to są "Twoje" emocje. Jak cię coś boli na scenie, to cię naprawdę boli, a nie tak, że pokazujesz, że cię boli, bo jak pokazujesz, to jest to wtedy jakiś kalambur. W jakimś sensie jest to gwałt na sobie. Wejście w rolę to jest pewien trans. Jak wchodzę na scenę, to mam ograniczony dopływ bodźców. Mogę mocno uderzyć, przewrócić się na twarz, ale tego nie czuję, po prostu nie czuję bólu.

To jest chyba trochę niebezpieczne?

- Tak, z drugiej strony musze to kontrolować- . Ale jak łapiesz się, że jest to gra, to masz wrażenie, że jesteś "poza".

W takim razie życzę Wam tego, abyście się wzajemnie motywowali i ... bezbolesnych upadków podczas grania.

MAŁGORZATA WŁODARCZYK

Zainteresowanych zapraszam na stronę internetową Teatru Studenckiego "NIEnaŻARTY": www.nienazarty.prv.pl